Luty 2018. Jerzy Skarżyński zapewnia, że o każdym ze swoich najważniejszych biegów w życiu mógłby rozmawiać całą noc, ale musimy kończyć, bo dziś znów kilkunastu Polaków w wieku wszelakim zapragnęło rozpocząć swoją przygodę z bieganiem. Ale chcą to robić nie tylko nogami, ale i z głową, zamówili więc książkę, którą autor pakuje i wysyła do przyszłych „zwycięzców”. Bo jak napisał w 2002 roku już w swojej pierwszej publikacji „Biegiem po zdrowie” (poszerzanej i wznawianej już 5 razy, teraz pt. „Biegiem przez życie”), dla niego zwycięzcą staje się już ten, kto regularnie, bez względu na pogodę i samopoczucie, trzy razy w tygodniu wychodzi na trening.
Nie biegaj, trenuj!
To motto „metody Skarżyńskiego”, powtarzane już od 16 lat, jest wyzwaniem dla amatorów tego pięknego sportu. Sam ma już w nogach… 180 tysięcy kilometrów. To nie szacunki – w jego najnowszej książce „W biegu, czyli rozmyślnik maratończyka”, najbardziej autobiograficznej i opisującej także wyczynową karierę sportową (trwającą od 1976 do 1992 roku), odnotowuje niemal każdy przebiegnięty kilometr. Ba, są tam także międzyczasy wynotowane z dziesiątek zawodów: od biegów na 800 metrów po 40 maratonów, w których startował (od Warszawy, przez Hiroszimę i Melbourne po nowozelandzkie Auckland), a nawet osiągane na ważnych treningach.
Skarżyński skrupulatnie wylicza, w jakim tempie biegał serie przedmaratońskich, ukochanych „tysiączków” (dziś się mówi „kilometrówek”) czy przetarciowe „czterdziestki”. To niewiarygodne, ale przy każdym treningu odnotowuje, jakie ma samopoczucie (jak się „czuje luzy”, to jest OK), albo na której trasie leży śnieg i czy biegnie pod wiatr. Dowiemy się też, co w tym czasie było na listach przebojów Trójki, a co na liście Billboardu. A nawet co wydarzyło się w Polsce albo na świecie, gdy akurat startował w zawodach lub był na obozie w mekkach i stolicach polskiego maratonu – czyli w Szklarskiej Porębie, Krynicy albo Dębnie.