„Bieganie obciąża stawy, jest nudne i mój organizm nie jest do niego przystosowany, wymiękam po 3 kilometrach” – tak myślałam kiedyś. Ale kilka razy przekonałam się, że mojego ukochanego roweru górskiego nie mogę wszędzie zabrać, a buty biegowe zmieszczą się w torbie zawsze.
Do tego rosło we mnie przekonanie, że to, co miałam do zrobienia w kolarstwie górskim, już dokonałam, bo przejechałam najcięższe maratony. Zaczęłam czytać o bieganiu i wtedy mnie olśniło. Byłam przekonana, że skoro mam formę wypracowaną na rowerze, mogę równie mocno biegać ogromne dystanse, i to niemal sprintem. Brakowało mi pokory.
Zabiegać grzdyla
Powoli zwiększałam dystanse i zaczęłam lubić samo bieganie. Dobrze pływałam, więc wreszcie mogłam wystartować w triathlonie. Pokonałam ćwiartkę, a następnie pół ironmana. Ciągnęło mnie jednak do biegania po górach, szczególnie po tym, jak kupiłam sobie psa rasy Jack Russell, który jest totalnym wariatem i nie można go zmęczyć. O, przepraszam – raz się udało, kiedy biegliśmy Doliną Chochołowską 20 km po górach: był padnięty.
Ale generalnie ten mały grzdyl zawsze ma ochotę na trening. Sama nie mam czegoś takiego jak gorszy dzień, brak motywacji, chyba że zmorzy mnie choroba. Nawet jeśli na początku jest mi trochę trudno, to wiem, że po 3 minutach zaraz mi przejdzie i wróci ochota na bieganie.
Asfalt mnie nie kręci
Ukończyłam pół ironmana, ale czuję respekt przed klasycznym maratonem ulicznym ze względu na moje stawy. Mam organizm długodystansowca i walczę. Głowę to ja mam mocną: dotrę do mety mimo bólu i zmęczenia. Tylko narażenie się na poważną kontuzję może zmusić mnie do zejścia z trasy.
Dla mnie rozwojem nie jest szybsze bieganie, tylko wydłużanie dystansu. Kręcą mnie miejsca z ciekawą historią, emocje na trasie jak podczas maratonu nowojorskiego, czy malownicze trasy po górach lub trudności biegów przygodowych Runmageddonu albo Spartan Race. Pokonam każdą taką trasę i jej przeszkody, ale w swoim tempie.
Świat w biegu
Zwykłe chodzenie i zwiedzanie jest dla mnie nudne. Buty i strój mam zawsze ze sobą w podróży. Czasem wypatrzę sobie górę i na nią wbiegam. W Paryżu od razu po rozpakowaniu się w hotelu wsiadłam do metra, dojechałam do placu Bastylii i pobiegłam przez Luwr, koło katedry Notre Dame i wieży Eiffla. Zaliczyłam wszystkie ważne miejsca z perspektywy biegaczki na jednym treningu.
Genialny sposób na zwiedzanie miasta. Na przykład w Maroku wybiegłam z hotelu w Agadirze o 6.30 i byłam ogromnie zaskoczona, że tak wiele osób biegało promenadą – i to nie turystów, lecz miejscowych. Do tego były zajęte wszystkie urządzenia zewnętrznej siłowni na ścieżce zdrowia. Zawsze pozdrawiam biegaczy uniesieniem ręki.
Fascynowało mnie, że biegacze w Maroku pozdrawiali siebie nawzajem i mnie także tym prostym i uniwersalnym gestem. Czuję się w takich chwilach częścią biegowej społeczności, niezależnie gdzie jestem na świecie.
Joanna Jabłczyńska, 30 lat, radca prawny, aktorka, znana m.in. z roli Marty Hoffer w serialu „Na Wspólnej”.
RW 06/2015