Joanna Mazur i Michał Stawicki: rozbłysk sportowej supernowej

Joanna Mazur i Michał Stawicki to mistrzowie świata na 1500 metrów. Z tym że jedno z nich biegło po medal w zupełnych ciemnościach. Jedno z nich kiedyś nie chciało już żyć... Poznajcie niesamowitą historię fantastycznego biegowego duetu, ilustrowaną zdjęciami Aleksandry Szmigiel, wyróżnionymi w kategorii Fotoreportaż w 14. Wielkim Konkursie Fotograficznym National Geographic.

Joanna Mazur i Michał Stawicki: mistrzowski duet bez granic Aleksandra Szmigiel
Joanna Mazur podczas zgrupowania w Spale przed tegorocznymi mistrzostwami Europy w Berlinie (fot. Aleksandra Szmigiel)

„Gdybyś wcześniej zaczął, pewnie coś by z ciebie było…” – usłyszał on, gdy trenował w liceum bieg na 400 metrów. Ona natomiast przeczytała w liście od życzliwej lekarki, by dała sobie z bieganiem spokój, bo duży wysiłek znacznie przyspiesza postęp jej choroby: „Osiągnęłaś już wszystko, daj organizmowi odpocząć!”.

Teraz, gdy już wiemy, że oboje zdobyli mistrzostwo świata, słowa te brzmią groteskowo. Brzmieć pewnie będą jeszcze śmieszniej, bo ta dwójka ma charakter, żeby nie schodzić z podium przez lata. Na razie są najlepsi na świecie. A tytuł zdobyli w niesamowitym stylu.

Thriller w Londynie...

Najpierw spadali. Ze stoickim spokojem oddali trzecie miejsce, potem czwarte, a po dwóch minutach tego niespiesznego biegu zajmowali piątą pozycję. No i wtedy się zaczęło. Z taką samą konsekwencją i opanowaniem, jak wcześniej tracili kolejne metry do prowadzących, zaczęli je odzyskiwać. Joanna Mazur i Michał Stawicki zaatakowali. Do ostatniej prostej byli na czwartym miejscu, ale te finałowe metry należały już tylko do nich. Szli jak po swoje: trzecie, drugie, pierwsze miejsce – meta, finał, mistrzostwo świata!

„Przez cały ten czas nie wiedziałam, którą lokatę zajmujemy. Michał kazał mi skupić się na założeniach taktycznych i tak właśnie zrobiłam” – mówi Joanna Mazur, niewidoma biegaczka, która w taki właśnie spektakularny sposób zdobyła w zeszłym roku złoto na mistrzostwach świata niepełnosprawnych w Londynie.

Joanna Mazur i Michał Stawicki: mistrzowski duet bez granic Aleksandra Szmigiel/Runnig Creativies
Od pierwszego biegu czuli się ze sobą właśnie tak – swobodnie, bezpiecznie, pewnie. To jest największa zaleta ich współpracy (fot. Aleksandra Szmigiel)

„Nie miałam pojęcia, że gonimy z piątego miejsca, a po przekroczeniu mety nie zrozumiałam, że wygraliśmy. Michał powiedział tylko »złoto«, ale ja w ferworze walki, przy aplauzie kibiców, nie zrozumiałam, co ma na myśli. Myślałam, że przegraliśmy złoto. Uśmiechałam się tylko dlatego, że miałam już za sobą bieg, ten potworny wysiłek” – wspomina zawodniczka.

Ale potem fizjoterapeuta drużyny wcisnął jej w rękę flagę i pobiegli na rundę honorową. Wtedy do niej dotarło. „Pierwszy raz widziałem, jak Asia płacze – opowiada Michał Stawicki, jej trener, przewodnik i przyjaciel. – Bo to twarda babka i nigdy wcześniej nie dała się tak ponieść emocjom”.

Ten bieg, ten moment, to było zwieńczenie pracy. Chciałoby się powiedzieć, że długiej, bo tak to zazwyczaj jest – na wielki sukces pracuje się latami. Ale w ich przypadku wszystko poszło szybko. Spotkali się w listopadzie 2015 roku, a w sierpniu 2016 już wystartowali na olimpiadzie w Rio. Rok później, na mistrzostwach świata w Londynie, zajęli najwyższy stopień podium w finale biegu na 1500 metrów.

Jak do tego doszło, jak zeszła się ta para i dlaczego jest to spotkanie, które musiało odbić się głośnym echem na całym świecie? No to po kolei.

Joanna Mazur i Michał Stawicki: mistrzowski duet bez granic Aleksandra Szmigiel/Runnig Creativies
Michał odbiera Joannę z kriokomory. Oboje poświęcają treningowi tyle samo czasu, co pełnosprawni sportowcy. Jedyne, czego im brakuje, to pieniędzy, by mogli pracować ze spokojną głową (fot. Aleksandra Szmigiel)

Joanna mimo wszystko

Urodziła się w Szczucinie w województwie małopolskim. Ma trzech braci i była jedyną dziewczyną w sąsiedztwie. Nie miała więc wyjścia, nie mogła zostać księżniczką. Do szóstego roku życia hartowanie charakteru przebiegało w zwyczajny sposób – wyścigi, przepychanki, zawody, kłótnie, gonitwy i bijatyki.

Ale potem Joanna zaczęła tracić wzrok. Najpierw sama zauważyła, że jednym okiem widzi ciemniej niż drugim. Badania lekarskie przyniosły chyba najgorszą z możliwych diagnozę. Wystraszonej dziewczynce wzrok odbierała niezwykle rzadka wada genetyczna, na którą nie ma lekarstwa. Asia zapamiętała, że lekarka kazała jej napatrzeć się na świat, póki może, bo wkrótce nie będzie widziała – to pewne. Ale czy to w ogóle możliwe, czy można napatrzeć się na zapas?

„Niestety, nie. Tak jak nie sposób na zapas nacieszyć się życiem. Ale można zapamiętać ważne dla człowieka obrazy. Jak twarze rodziców i braci, czerwony rower, wygląd swojego pokoju… – opowiada Asia łamiącym się głosem. – Teraz te wspomnienia bardzo mi pomagają. Nie tylko psychicznie. Jest mi łatwiej radzić sobie w rzeczywistości z wyobrażeniem świata, które pozostał mi w głowie”.

Joanna Mazur i Michał Stawicki: mistrzowski duet bez granic Aleksandra Szmigiel/Runnig Creativies
Życie Joanny to ostatnimi czasy pasmo samych sukcesów. Ale nie zawsze tak było, o czym dziewczyna przypomina sobie w chwilach takich jak ta. Odrobina melancholii przed kolejnym biegiem... (fot. Aleksandra Szmigiel)

Dziś w ogóle jest jej łatwiej niż wtedy, gdy dorastała. Najgorzej było jej jako nastolatce. Chodziła do szkoły, w której we znaki dali jej się nie tylko uczniowie, ale i nauczyciele. Ci pierwsi dokuczali, jak mogli. Nabijali się, gdy zbliżała twarz do książki, gdy wpadała na różne przeszkody, gdy potykała się kolejny już raz – czasem o nogi złośliwych kolegów. Kadra pedagogiczna też dołożyła swoje trzy grosze do koszmaru przyszłej mistrzyni świata, przekonując ją, że jest kimś gorszym, słabszym, że nie ma dla niej miejsca w normalnym życiu.

W drugiej klasie gimnazjum nie wytrzymała i tego samego dnia, gdy postanowiła nie pójść już więcej do szkoły, obejrzała w telewizji reportaż o krakowskiej szkole dla niewidomych. Przekonała rodziców i pojechała właśnie tam.

„Ale też nie było mi łatwo. Trafiłam do pokoju z dziewczynami pochodzącymi z rozbitych rodzin, byłam świadkiem próby samobójczej, awantur, kłótni, rozpaczy. Sama byłam bliska załamania, nie chciałam już żyć. Ale wtedy trafiłam w szkole do grupy ludzi, którzy mnie zainspirowali. Nie widzieli od urodzenia, a planowali sobie życie. Też postanowiłam je sobie urządzić” – opowiada.

Zdarte kolana i smugi na szkle

Nauka i sport – to były jej rozwiązania. Przełamała się, bo ma charakter. Hartowała go w niej też mama. „Kazała mi myć okna, czego nienawidziłam. Zawsze zmuszała mnie, żebym poprawiała smugi, a ja przecież nawet nie wiem, co to jest smuga” – śmieje się. Nie wie, bo jednym okiem rozróżnia tylko kolory, a drugim jasność światła. Nie ma mowy, żeby właściwie ocenić czystość okna. 

Joanna Mazur i Michał Stawicki: mistrzowski duet bez granic Aleksandra Szmigiel/Runnig Creativies
Często spotykają się prywatnie, z całymi rodzinami. Dzielą się tym, co ważne, także poza stadionem. Michałowi niedawno urodził się syn. Joanna spotyka się z nim po raz pierwszy (fot. Aleksandra Szmigiel)

Wtedy, w szkole, biegała najpierw w plenerze, rekreacyjnie, a potem, dzięki nauczycielowi wuefu, brała udział w zawodach – z obdartymi od wywrotek łokciami i kolanami. Ale mimo tego bieg ratował ją od złych myśli, nastrojów, humorów. Dawał wolność. Do tego stopnia, że nie przestała biegać, gdy poszła na studia (skończyła pedagogikę terapeutyczną z rehabilitacją ruchową oraz szkołę masażu).

Wtedy też pojawił się pomysł, żeby robić to na wyczynowym poziomie. Musiała podjąć decyzję: czy oszczędzać oczy i przestać biegać, czy też dalej trenować, pozwalając, by wada postępowała szybciej.

„Wybrałam szczęście, a dla mnie jest ono ściśle związane z bieganiem, z moją pasją” – opowiada.

Najpierw trenowała z pełnosprawnymi. Nie chciała zaakceptować, że widzi za słabo, by poradzić sobie na bieżni sama, ale w końcu do niej dotarło, że nie ma innego sposobu. Kiedy? Bardzo późno, bo chyba dopiero przy Michale Stawickim. Poznali się na stadionie w czasie zgrupowania w listopadzie 2015 roku.

Michał na przekór

Michał zaczynał jako piłkarz. Jak wielu polskich sportowców, którzy biegają dziś po torach sportowych kraju i świata. Był zawodnikiem GKS Bełchatów, ale ambicje sportowe kształtował jeszcze wcześniej, bo od małego.

Joanna Mazur i Michał Stawicki: mistrzowski duet bez granic Aleksandra Szmigiel/Runnig Creativies
To, że są przyjaciółmi, procentuje na bieżni. Lepiej się rozumieją, nie potrzeba im nawet psychologa (fot. Aleksandra Szmigiel)

„Jest we mnie potrzeba wygrywania. Zawsze się z kolegami ścigaliśmy. Gdy robiliśmy brzuszki, biegaliśmy czy rzucaliśmy piłką palantową. Jak nie byłem w czymś najlepszy, to zaszywałem się w rodzinnym ogródku i tam ćwiczyłem do skutku, aż w końcu wyszło” – opowiada.

Do biegania zaczęto go namawiać dość wcześnie, ale na poważnie zaczął je trenować dopiero w trzeciej klasie liceum. Treningi zaprowadziły go na AWF, a ta z kolei wyposażyła go w narzędzia pracy trenerskiej. Po jej ukończeniu został nauczycielem wychowania fizycznego, ale umiejętności szkoleniowe wykorzystywał regularnie. Został trenerem przygotowania motorycznego żeńskiej drużyny koszykarskiej ekstraklasy AZS PWSZ Gorzów Wlkp. Regularnie trenował też triathlon, bo nie tylko dobrze biega, ale również pływa i jeździ na rowerze.

„Gdybym nie poznał Asi, pewnie bym się dalej w to bawił. Muszę uprawiać sport, nie mógłbym się zasiedzieć, wyhodować brzuch” – śmieje się.

No i ta postawa zaprowadziła go do mistrzostwa świata, bo gdy na swojej drodze spotkał Joannę Mazur, był w formie, a przy tej dziewczynie to konieczne. Pierwszy raz zobaczył swoją podopieczną podczas zgrupowania kadry paraolimpijskiej. Aśka gdzieś tam z boku zajmowała się sama sobą. Nikt nie wiedział, kto to jest, jaką ma wadę wzroku i na co ją stać.

Joanna Mazur i Michał Stawicki: mistrzowski duet bez granic Aleksandra Szmigiel/Runnig Creativies
Asia na każdym zgrupowaniu, na każdych zawodach musi uczyć się układu pokoju od nowa. Ma już w tym niezłą wprawę (fot. Aleksandra Szmigiel)

„Uwagę wszystkich przyciągnęła dopiero gdy wbiegła w płotek, który ktoś nieopatrznie pozostawił na bieżni – opowiada Michał. – Wywróciła się i wtedy padło pytanie, pod kogo podlega ta dziewczyna. Okazało się, że pode mnie. Skoro tak, to trzeba było się nią zająć. Zaproponowałem wspólny trening następnego dnia”.

Sportowe przeznaczenie

Każda mistrzowska drużyna – czy chodzi o koszykarzy, piłkarzy, łyżwiarzy figurowych czy bobsleistów – wie, że jest coś takiego jak sportowe przeznaczenie. Kiedy taki team schodzi się do współpracy, kosmos uśmiecha się do nich subtelnie i od razu wiadomo, że z tej mąki będzie chleb. Tak było w przypadku tej dwójki i ich pierwszego wspólnego biegu.

„Mogłabym opisywać wszystkie szczegóły tego biegu, ale chyba najlepiej powiedzieć, że znów poczułam się, jakbym widziała – wspomina Asia. – Przestałam się bać, czułam się pewnie, bezpiecznie, stabilnie. To było to”.

Michał też od razu wiedział, że dobrze się ze sobą synchronizują. Bo o synchronizację w tym przypadku chodzi. „Im płynniejsza współpraca, tym więcej siły udaje się zaoszczędzić” – mówi, a przecież w biegach na zawodowym poziomie liczy się każda przewaga, nawet ta najmniejsza.

Joanna Mazur i Michał Stawicki: mistrzowski duet bez granic Aleksandra Szmigiel/Runnig Creativies
Wieloskok – ćwiczenie wymagające nawet dla pełnosprawnych biegaczy. Aśka wykonuje je w ciemności. Nie asekuruje się, nie oszczędza, leci w pełnym biegu. To jest przejaw wielkiej sportowej odwagi (fot. Aleksandra Szmigiel)

Nie od razu jednak zdecydowali się na współpracę. Po zgrupowaniu rozjechali się do domów i Joanna szukała przewodnika w Krakowie. Może i by znalazła, gdyby w głowie nie zostało jej wspomnienie współpracy z Michałem. Po odrzuceniu kilku kandydatów postanowiła go zapytać, czy mogliby razem trenować.

„Serce waliło mi jak młotem. Dwóch nocy nie przespałam przed tą rozmową. Ale się zgodził” – wspomina.

Dlaczego się zdecydował? Pewnie też dlatego, że poczuł tę synchronizację. Ale także z powodu wszystkich tych, którzy mówili, żeby dał sobie z nią spokój – bo nie wiadomo, co to za dziewczyna, jakie naprawdę są jej możliwości, determinacja, nikt nic o niej nie wie. Michał jest przekorny i lubi udowadniać innym, że się mylą.

Zaczęli więc razem pracować. Współpraca trwa tylko 2,5 roku, ale rezultaty są fantastyczne. W 2016 roku na mistrzostwach Europy osób niepełnosprawnych we Włoszech zdobyli złoto na dystansie 200 m i srebro na 100 m. W Londynie na mistrzostwach świata w 2017 roku wygrali finał biegu na 1500 m. Stamtąd przywieźli jeszcze srebro za bieg na 800 m i brąz zdobyty na 400 m. W tym roku rozbili bank na mistrzostwach Europy w Berlinie - na 1500 metrów i 400 metrów byli bezkonkurencyjni, a w sprintach na 200 metrów i 100 metrów zdobyli odpowiednio srebrny i brązowy medal.

Joanna nie wyobraża sobie pracy z kimkolwiek innym, co jednoznacznie pokazuje, że w biegu startuje drużyna Mazur – Stawicki, a nie Aśka z przewodnikiem, jak się popularnie mówi.

Joanna Mazur i Michał Stawicki: mistrzowski duet bez granic Aleksandra Szmigiel/Runnig Creativies
Krok w krok – tak musi wyglądać ich praca. Im lepsza w tym zespole synchronizacja, tym lepszy wynik (fot. Aleksandra Szmigiel)

Zresztą wystarczy posłuchać o technicznej stronie ich pracy, by zrozumieć, że to duet. Weźmy takie wyprzedzanie. W jego trakcie nie padają żadne komendy, nikt nikogo nie popycha, nie pociąga. Michał stopniowo oddala się od Joanny, a ona wyczuwa, że tracą kontakt i zaczyna podążać w jego kierunku.

Czują się zresztą przez cały bieg. Mowa ciała jest tak dopracowana, że mają tylko kilka komend: „Wiraż!”, „Wyjście z wirażu!”, odliczanie na ostatniej prostej i hasło finiszu: „Rzut na metę!”. Reszta odbywa się w ciszy. Ciszy, którą zakłóca tylko wiwatujący stadion.

Batonik dla trenera

„Na początku bałam się tego zgiełku, ale Michał zasugerował, żebym słuchała odgłosów stadionu w wolnych chwilach, na słuchawkach. No i zadziałało” – opowiada Joanna.

Nie potrzebują psychologa, rozumieją się doskonale. Doskonale trzymają się też reguł panujących w tym sporcie. Biegną zawsze na dwóch torach, bo nie wolno im się rozejść na trzy. Startują równocześnie, bo przewodnik też może popełnić falstart, a na metę Joanna wbiega zawsze jako pierwsza.

„Takie są reguły. W naszym pierwszym oficjalnym starcie przypomniałam o tym Michałowi na kilkadziesiąt metrów przed metą. Po wszystkim dostałam od niego taką burę, że gadam, zamiast oddychać, że teraz nie mówię już nic” – śmieje się Joanna.

Joanna Mazur i Michał Stawicki: mistrzowski duet bez granic Aleksandra Szmigiel
Joanna przyznaje, że kiedy pierwszy raz pobiegła z Michałem, poczuła się, jakby znów widziała. Kiedy biegną razem, postronny widz nie rozpozna, że jedno z nich nie widzi  (fot. Aleksandra Szmigiel)

Mówią mało, po prostu realizują zadania taktyczne. Czasem tak jak na mistrzostwach świata – mrożąc kibicom krew w żyłach. Ale ich trening to zazwyczaj dobra, sportowa zabawa. Aśka ma przy sobie zawsze jakiś batonik – bo Michał lubi cukier i nie znajdziesz lepszego sposobu na udobruchanie trenera.

„Wciąga wszystko, co jest z czekoladą. Ja jestem na diecie bezglutenowej, więc nie jadam takich rzeczy, ale już doskonale wiem, co mu najlepiej smakuje” – śmieje się zawodniczka.

Na razie śmiechu jest dużo, bo świetnie im się wiedzie. Michał powtarza jednak, że dopiero pierwsze porażki pokażą, jaki naprawdę oboje mają charakter. Choć nie ma co się o to martwić, bo Aśka wykuwała swój przez wiele lat. Teraz cieszy się życiem. Przekonuje, że zaakceptowała to, kim jest. Jeśli na nią spojrzeć, to trudno uwierzyć, że przyszło jej to z trudem – inteligentna, piękna, utalentowana i charakterna! Zresztą, oboje mają pazura. A Aśka ma też nosa do ludzi.

„Po prostu czuję, że ktoś na mnie patrzy z niechęcią. Czasem bywa tak, że wchodzimy gdzieś z Michałem i ja już wiem, że ktoś taki tam jest. Wtedy informuję go, że zaraz wychodzimy, i tak się sprawa kończy” – mówi.

Joanna Mazur i Michał Stawicki: mistrzowski duet bez granic Aleksandra Szmigiel/Runnig Creativies
Joanna nie straciła wzroku zupełnie: jednym okiem rozróżnia kolory, a drugim rozpoznaje światło (fot. Aleksandra Szmigiel)

Ściana pod medale

Bo złośliwości znosi tylko ze strony trenera. A ten wie, jak podnieść jej ciśnienie, by wykorzystała napięcie w treningu. Czasem specjalnie zabiera łokieć, by nie czuła go przy sobie, by adrenalina poszła do góry, a innym razem wprowadzi ją we wszystkie możliwe kałuże – tak dla draki, dla urozmaicenia. Bo to fajny duet. Dwójka ludzi, którzy aktualnie potrzebują tylko dwóch rzeczy do sukcesu: wsparcia kibiców i pomocy sponsorskiej. Bo w sporcie paraolimpijskim o pieniądze bardzo trudno. Ktoś powinien się znaleźć, bo to aż wstyd, żeby taka para musiała się martwić o finanse. Ich jedynym zmartwieniem powinno by to, gdzie przez najbliższe lata wieszać medale.

------

Za ilustrujące ten reportaż zdjęcia, wykonane w Spale podczas zgrupowania przed mistrzostwami Europy w Berlinie, Aleksandra Szmigiel została wyróżniona w tegorocznym 14. Wielkim Konkursie Fotograficznym National Geographic w kategorii Fotoreportaż.

To kolejne prestiżowa nagroda w karierze tej nieprzeciętnie utalentowanej fotoreporterki, której zdjęcia od lat z przyjemnością publikujemy na łamach magazynu "Runner's World", naszej stronie internetowej i profilach społecznościowych.

W 2016 roku świetną fotografią Michelle Jenneke tańczącą przed startem podczas zawodów w Pekinie wygrała konkurs BZ WBK Press Photo w kategorii  Sport/Zdjęcie pojedyncze. Rok później w tym samym konkursie, ale w kategorii Sporto/Fotoreportaż zajęła II miejsce - jury nagrodziło jej serię zdjęć dokumentujących zdobycie przez Ewę Swobodę srebrnego medalu w biegu na 100 m podczas mistrzostw świata juniorów w Bydgoszczy.

Z kolei w konkursie Grand Press Photo 2018 zajęła III miejsce w kategorii Sport zdjęciem zawodników przygotowujących się do startu w biegu na 3000 m podczas lekkoatletycznych mistrzostw świata w Londynie.

Warto przeczytać również:

RW 07-08/2018

Zobacz również:
REKLAMA
}