„Gdybyś wcześniej zaczął, pewnie coś by z ciebie było…” – usłyszał on, gdy trenował w liceum bieg na 400 metrów. Ona natomiast przeczytała w liście od życzliwej lekarki, by dała sobie z bieganiem spokój, bo duży wysiłek znacznie przyspiesza postęp jej choroby: „Osiągnęłaś już wszystko, daj organizmowi odpocząć!”.
Teraz, gdy już wiemy, że oboje zdobyli mistrzostwo świata, słowa te brzmią groteskowo. Brzmieć pewnie będą jeszcze śmieszniej, bo ta dwójka ma charakter, żeby nie schodzić z podium przez lata. Na razie są najlepsi na świecie. A tytuł zdobyli w niesamowitym stylu.
Thriller w Londynie...
Najpierw spadali. Ze stoickim spokojem oddali trzecie miejsce, potem czwarte, a po dwóch minutach tego niespiesznego biegu zajmowali piątą pozycję. No i wtedy się zaczęło. Z taką samą konsekwencją i opanowaniem, jak wcześniej tracili kolejne metry do prowadzących, zaczęli je odzyskiwać. Joanna Mazur i Michał Stawicki zaatakowali. Do ostatniej prostej byli na czwartym miejscu, ale te finałowe metry należały już tylko do nich. Szli jak po swoje: trzecie, drugie, pierwsze miejsce – meta, finał, mistrzostwo świata!
„Przez cały ten czas nie wiedziałam, którą lokatę zajmujemy. Michał kazał mi skupić się na założeniach taktycznych i tak właśnie zrobiłam” – mówi Joanna Mazur, niewidoma biegaczka, która w taki właśnie spektakularny sposób zdobyła w zeszłym roku złoto na mistrzostwach świata niepełnosprawnych w Londynie.