Józek Kubik: bieganie to czysta przyjemność

Pan Józef nie ma sztywnych planów treningowych ani wewnętrznego przymusu trenowania mimo złej pogody czy kiepskiego samopoczucia. Jeśli bieganie ma być przyjemne, to konieczne są ku temu sprzyjające okoliczności.

Human Race Józef Kubik SPORTFOTO.PL/ANNA BASIAK, ŁUKASZ MALETZ, ADRIAN ZDZIECHOWICZ
fot. RW 05-06/2010 s. 15 SPORTFOTO.PL/ANNA BASIAK, ŁUKASZ MALETZ, ADRIAN ZDZIECHOWICZ

Biega od 30 lat. Bez kontuzji. "To łatwe, jeśli biegasz tylko dla przyjemności. Umiarkowany trening. Nic na siłę. Przyjemność jest najważniejsza w bieganiu. Bo jeśli jej zabraknie, to jaki jest sens tego sportu, tego hobby? Dla mnie bieganie to czysta przyjemność" – mówi Józek Kubik, biegacz, który nigdy nie zatracił tego, co w bieganiu najważniejsze – radości.

Najbardziej lubi biegać w odległym od domu o 7 kilometrów lesie między Sędziszowem a Kolbuszową (województwo podkarpackie). To duży kompleks leśny. "Bardzo lubię to miejsce. Chyba nie miałbym szans spotkać tylu zwierząt, dużych stad saren i jeleni, gdybym nie biegał" – mówi.

Bieganie, chociaż tak ważne, że życie bez niego nie miałoby koloru, jest dla niego dopiero na trzecim miejscu. "Pierwsza jest praca, potem córki, a dopiero po nich bieganie". Praca przez sześć dni w tygodniu. Po 12 godzin. Pozwala utrzymać rodzinę, córkom zapewnić szkołę i mieszkanie w Mielcu. Starsza jest w liceum, młodsza w technikum. Obie biegają.

Zawsze gotowy

Józek zazwyczaj od godziny 2 w nocy rozwozi chleb. Czasem na trasie do Mielca. Dzięki temu częściej widuje córki. Ale zdarzają się też kursy w Bieszczady, po 300 kilometrów w ciągu dnia. Ostatnio do odległego Baligrodu. "Trzeba być w Sanoku, Zagórzu, Lesku i w końcu w Baligrodzie. Najwyraźniej nasz chleb smakuje w Bieszczadach… Więc jadę. Ale ta praca powoduje, że między dniem a nocą nie ma jakiejś wyraźnej granicy".

Może dlatego pan Józek nie potrzebuje aklimatyzacji, jak inni zawodnicy, nie ma problemów z akceptacją różnic czasowych. Jego organizm, nawykły do pracy w nocy, nie zbuntował się, gdy pan Józek przyjechał do Ameryki kilka godzin przed nowojorskim maratonem. Ten w 2009 roku pokonał w 3:40.

"Wiem, że mogłem pobiec szybciej, ale dzięki temu, że pobiegłem asekuracyjnie, wręcz rekreacyjnie, nogi mnie nie bolały i nie czułem żadnego zmęczenia. Dzięki temu mogłem przez 5 następnych dni pieszo przemierzać ulice miasta. I chociaż nowojorski maraton to wspaniałe przeżycie, samo miasto dosyć mnie rozczarowało. O tym maratonie marzyłem od 20 lat".

Ale wcześniej był maraton w Wiedniu (3:12). To tam pan Józek zdecydował o wyjeździe do NJ. Szansę udziału w upragnionym maratonie dał mu jednak wynik z Krakowa – 3 godziny 8 minut. I jeszcze Wrocław, z takim samym wynikiem dla potwierdzenia formy.

Teraz planuje jeden maraton w jednej europejskiej stolicy w sezonie. We wrześniu 2010 roku w Berlinie. Wybierze się tam w gronie zaprzyjaźnionych biegaczy. "Tak jest taniej, raźniej i przyjemniej. A jeśli młodsi koledzy zostają w tyle, to jest jeszcze satysfakcja. W kraju też jest tak dużo ciekawych imprez biegowych, że nie starczyłoby mi urlopu, aby we wszystkich wziąć udział".

Chociaż pan Józek nie może sobie pozwolić na uniki w pracy, tych imprez, na których najbardziej mu zależy, nie odpuszcza. "Dopiero po rozwiezieniu chleba, czyli około 5 rano, pojechałem do Radomia. Połowę trasy z pieczywem zrobił za mnie życzliwy współpracownik. Maraton Trzeźwości w Radomiu 5 grudnia 2009 roku zaczynał się o 9 i chociaż to prawie 200 kilometrów, udało mi się zdążyć dzięki koledze, który zorganizował transport, i nawet zdobyć drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej". Pan Józek jest też dumny z wyniku uzyskanego w biegu sylwestrowym (31 grudnia 2009 r.) na 10 kilometrów w Gorlicach – 38 minut. "Też biegłem po pracy..." – uśmiecha się.

Puchary i medale cieszą, szczególnie ten za pierwsze miejsce na "Biegu ojca" w Rzeszowie. Trzy, cztery maratony w roku są szansą sprawdzenia swoich możliwości. Ale to nie wyniki są najważniejsze w bieganiu. Znajomości, podróże, zwiedzanie świata. Takie chwile, które zapadają w pamięć, jak wizyta u konsula w Nowym Jorku, spotkanie z Tomaszem Adamkiem… Wie, że gdyby nie bieganie, nie wybrałby się w te wszystkie miejsca.

I przede wszystkim radość z pokonywania kolejnych kilometrów. Pięć razy bieg na 100 kilometrów w Kaliszu, "dobówki" i biegi 12-godzinne. 3 razy sztafeta w Kopalni Soli w Bochni... "Lubię takie imprezy. 12-godzinny Podziemny Bieg Sztafetowy traktuję jako przygodę i okazję do powdychania jodu na cały rok". 212 metrów pod ziemią, bieg starymi kopalnianymi wyrobiskami to naprawdę piękne przeżycie.

Radość z biegania

Ale biegi to nie tylko sport i rekreacja. To również spotkania ze znajomymi, z którymi łączy nas pasja. "Chociaż rywalizujemy zupełnie na serio, umiemy się cieszyć z sukcesów rywala, który tak naprawdę nie jest przeciwnikiem, tylko dobrym kolegą z biegowych ścieżek. Jeśli jeździmy od lat razem na kolejne starty, wiemy o sobie dużo: o życiu prywatnym, o pracy". Czasem takie znajomości przeradzają się w przyjaźnie. I bardzo trudno pogodzić się z tym, że ktoś z tego grona przestaje biegać...

Józef Kubik w 2011 roku skończył 50 lat. Nie zwalnia tempa i nadal snuje swoje biegowe plany. Piękne i przyjemne.

RW 03/2010

REKLAMA
}