Biega od 30 lat. Bez kontuzji. "To łatwe, jeśli biegasz tylko dla przyjemności. Umiarkowany trening. Nic na siłę. Przyjemność jest najważniejsza w bieganiu. Bo jeśli jej zabraknie, to jaki jest sens tego sportu, tego hobby? Dla mnie bieganie to czysta przyjemność" – mówi Józek Kubik, biegacz, który nigdy nie zatracił tego, co w bieganiu najważniejsze – radości.
Najbardziej lubi biegać w odległym od domu o 7 kilometrów lesie między Sędziszowem a Kolbuszową (województwo podkarpackie). To duży kompleks leśny. "Bardzo lubię to miejsce. Chyba nie miałbym szans spotkać tylu zwierząt, dużych stad saren i jeleni, gdybym nie biegał" – mówi.
Bieganie, chociaż tak ważne, że życie bez niego nie miałoby koloru, jest dla niego dopiero na trzecim miejscu. "Pierwsza jest praca, potem córki, a dopiero po nich bieganie". Praca przez sześć dni w tygodniu. Po 12 godzin. Pozwala utrzymać rodzinę, córkom zapewnić szkołę i mieszkanie w Mielcu. Starsza jest w liceum, młodsza w technikum. Obie biegają.
Zawsze gotowy
Józek zazwyczaj od godziny 2 w nocy rozwozi chleb. Czasem na trasie do Mielca. Dzięki temu częściej widuje córki. Ale zdarzają się też kursy w Bieszczady, po 300 kilometrów w ciągu dnia. Ostatnio do odległego Baligrodu. "Trzeba być w Sanoku, Zagórzu, Lesku i w końcu w Baligrodzie. Najwyraźniej nasz chleb smakuje w Bieszczadach… Więc jadę. Ale ta praca powoduje, że między dniem a nocą nie ma jakiejś wyraźnej granicy".
Może dlatego pan Józek nie potrzebuje aklimatyzacji, jak inni zawodnicy, nie ma problemów z akceptacją różnic czasowych. Jego organizm, nawykły do pracy w nocy, nie zbuntował się, gdy pan Józek przyjechał do Ameryki kilka godzin przed nowojorskim maratonem. Ten w 2009 roku pokonał w 3:40.
"Wiem, że mogłem pobiec szybciej, ale dzięki temu, że pobiegłem asekuracyjnie, wręcz rekreacyjnie, nogi mnie nie bolały i nie czułem żadnego zmęczenia. Dzięki temu mogłem przez 5 następnych dni pieszo przemierzać ulice miasta. I chociaż nowojorski maraton to wspaniałe przeżycie, samo miasto dosyć mnie rozczarowało. O tym maratonie marzyłem od 20 lat".
Ale wcześniej był maraton w Wiedniu (3:12). To tam pan Józek zdecydował o wyjeździe do NJ. Szansę udziału w upragnionym maratonie dał mu jednak wynik z Krakowa – 3 godziny 8 minut. I jeszcze Wrocław, z takim samym wynikiem dla potwierdzenia formy.
Teraz planuje jeden maraton w jednej europejskiej stolicy w sezonie. We wrześniu 2010 roku w Berlinie. Wybierze się tam w gronie zaprzyjaźnionych biegaczy. "Tak jest taniej, raźniej i przyjemniej. A jeśli młodsi koledzy zostają w tyle, to jest jeszcze satysfakcja. W kraju też jest tak dużo ciekawych imprez biegowych, że nie starczyłoby mi urlopu, aby we wszystkich wziąć udział".
Chociaż pan Józek nie może sobie pozwolić na uniki w pracy, tych imprez, na których najbardziej mu zależy, nie odpuszcza. "Dopiero po rozwiezieniu chleba, czyli około 5 rano, pojechałem do Radomia. Połowę trasy z pieczywem zrobił za mnie życzliwy współpracownik. Maraton Trzeźwości w Radomiu 5 grudnia 2009 roku zaczynał się o 9 i chociaż to prawie 200 kilometrów, udało mi się zdążyć dzięki koledze, który zorganizował transport, i nawet zdobyć drugie miejsce w swojej kategorii wiekowej". Pan Józek jest też dumny z wyniku uzyskanego w biegu sylwestrowym (31 grudnia 2009 r.) na 10 kilometrów w Gorlicach – 38 minut. "Też biegłem po pracy..." – uśmiecha się.
Puchary i medale cieszą, szczególnie ten za pierwsze miejsce na "Biegu ojca" w Rzeszowie. Trzy, cztery maratony w roku są szansą sprawdzenia swoich możliwości. Ale to nie wyniki są najważniejsze w bieganiu. Znajomości, podróże, zwiedzanie świata. Takie chwile, które zapadają w pamięć, jak wizyta u konsula w Nowym Jorku, spotkanie z Tomaszem Adamkiem… Wie, że gdyby nie bieganie, nie wybrałby się w te wszystkie miejsca.
I przede wszystkim radość z pokonywania kolejnych kilometrów. Pięć razy bieg na 100 kilometrów w Kaliszu, "dobówki" i biegi 12-godzinne. 3 razy sztafeta w Kopalni Soli w Bochni... "Lubię takie imprezy. 12-godzinny Podziemny Bieg Sztafetowy traktuję jako przygodę i okazję do powdychania jodu na cały rok". 212 metrów pod ziemią, bieg starymi kopalnianymi wyrobiskami to naprawdę piękne przeżycie.
Radość z biegania
Ale biegi to nie tylko sport i rekreacja. To również spotkania ze znajomymi, z którymi łączy nas pasja. "Chociaż rywalizujemy zupełnie na serio, umiemy się cieszyć z sukcesów rywala, który tak naprawdę nie jest przeciwnikiem, tylko dobrym kolegą z biegowych ścieżek. Jeśli jeździmy od lat razem na kolejne starty, wiemy o sobie dużo: o życiu prywatnym, o pracy". Czasem takie znajomości przeradzają się w przyjaźnie. I bardzo trudno pogodzić się z tym, że ktoś z tego grona przestaje biegać...
Józef Kubik w 2011 roku skończył 50 lat. Nie zwalnia tempa i nadal snuje swoje biegowe plany. Piękne i przyjemne.
RW 03/2010