Kilka lat temu bieganie naturalne ujęło całe rzesze miłośników przebierania nogami. Wszyscy zachwycili się książką Christophera MacDougalla pod tytułem „Urodzeni biegacze”. To w niej autor opisywał nie tylko swoją przygodę z bieganiem na boso, rozpoczętą, kiedy zetknął się z plemieniem Indian Tarahumara, którzy boso potrafią biegać po kilkaset kilometrów, ale i wszystkie światowe teorie związane z tym kontrowersyjnym zagadnieniem. Namnożyło się bosych biegaczy, ale potem szał minął i na trasach biegów znów zaszeleściły gumowe podeszwy.
Są jednak ludzie, którzy dalej przekonują, że biegać boso można, a nawet trzeba. Karol Trojan biblii naturalnego biegania jeszcze nie czytał, ale w październiku 2016 roku sam doszedł do poważnego wniosku, że warto tak trenować dla zdrowia.
Przeczytaj także: Caballo Blanco Ultra Marathon: z Tarahumara przez Królową Wąwozów
„Szykowałem się do pierwszego maratonu i doznałem kontuzji. Nie wystartowałem, ale wtedy właśnie zacząłem się zastanawiać, jak zadbać o zdrowie nóg, a jednocześnie zrobić coś wyjątkowego” – tak narodził się pomysł biegania na boso i zdobywania laurów z tym związanych. Wykluł się prosto i szybko. W jednej chwili Karol pomyślał, że trzeba by spróbować, a za moment już biegł, już trenował.
Doszedł też do wniosku, że skoro zabrał się za bieganie boso, to trzeba by ustanowić jakiś rekord. Jak pomyślał, tak zrobił: zaczął półmaratonem w marcu, a skończył w czerwcu. Wystarczyły więc cztery miesiące, by dokonać tego wyjątkowego wyczynu. Na tym jednak nie poprzestał: potrzeba mu było kolejnych rekordów, by promować ten typ biegania. Udało się to zrobić podczas 11. PZLA Mistrzostw Polski w biegu 24-godzinnym.