Był w pakiecie startowym, który odebrałam przed małym biegiem wokół jeziora, w rodzinnych stronach. Był tam razem z numerem, czipem i napojem. Setnie mnie to rozbawiło, ale po reakcjach innych biegaczy utwierdziłam się w przekonaniu, że popadamy w dziwaczny kult pakietów startowych. I nic dziwnego, płacąc 100 czy 120 zł chciałoby się dostać coś...
Sama zawsze z ekscytacją sprawdzam, jak wyglądają worki z gadżetami. Do dziś wspominam pakiet pewnego biegu sylwestrowego, w którym były przepyszne kabanosy. Albo inny, z zagranicznego maratonu, w którym dostałam ugotowane na twardo i pokolorowane jajka. W tym drugim przypadku w całym zestawie było niewiele więcej. Po wyrzuceniu ulotek i odłożeniu na bok wytłaczanki do kolorowania jajek został worek do depozytu i próbki magnezu.
Mój znajomy, który zawodowo i z pasją organizuje zawody biegowe we wschodniej Polsce, wrócił z maratonu w Wiedniu. I przyznał szczerze, że gdyby podczas swojej imprezy rozdał takie pakiety, jakie były tam, musiałby się gęsto tłumaczyć z serwowanej biegaczom ascezy.
Bo niestety zdarzają się przypadki, w których bieg, emocje i trasa niebezpiecznie schodzą na drugi plan. A przecież płacąc za udział w biegu, wydajemy pieniądze na to, żeby trasa była zabezpieczona, przygotowana, żeby była opieka medyczna i punkty żywieniowe. Żeby na mecie spokojnie odpocząć, czuć się bezpiecznie i komfortowo. To w starcie jest znacznie ważniejsze niż gratisy.
Zawody oczywiście mogą być sposobem kompletowania biegowego ekwipunku. Ale to droga trochę na skróty i często wyboista. Prawda jest taka, że jeśli już dobrze trafisz z rozmiarem koszulki (co firma, to niespodzianka), nadal istnieje ryzyko niewygodnego kroju, niedbałego szycia, złego wykończenia i kiepskiego materiału. Efekt jest taki, że z czasem stos koszulek rośnie, ale jakoś dziwnie w użyciu ma się ledwie kilka. Sama długo oszukiwałam się, przekładając ubrania z kąta w kąt i powtarzając, że jeszcze przyjdzie ich czas. Do momentu przeprowadzki...
Dlatego podobają mi się alternatywne sposoby na konstruowanie pakietów. Na przykład wybór: różna cena – różny zestaw. W wersji najtańszej dostaniesz jedynie napój i numer startowy z czipem. W najdroższej – co tylko fantazja podpowie sponsorom.
Ale jeszcze bardziej podobają mi się pakiety niezapomniane i nieoczywiste. Jak ten z biegu w woj. świętokrzyskim, przy okazji którego uczestnicy dostawali mapy rowerowe okolicy. Albo zestaw z Barcelony z kuponami na zniżki przy zakupie różnych biletów wstępu. Skoro jedziesz szmat świata, żeby pobiegać, to przy okazji możesz taniej zwiedzać.
Tymczasem problem przerostu pakietu nad biegiem widać już nawet w statystykach. Bo jak inaczej wytłumaczyć to, że na maraton zapisuje się 9 tys. osób, pakiet odbiera 8,5 tys., a biegnie 7 tys.? Dumać mogę za to, jakie to nagłe przyczyny zatrzymały w domach 1,5 tys. biegaczy już po odebraniu „worka”. Zjem kabanosa z keczupem i lecę na trening, bo kolejny start się zbliża!
RW 09/2016