Leżę z rozłożonymi nogami, na wznak, w brudzie, z jedną nogą wykręconą pode mną i wpatruję się w popołudniowe niebo. Obserwuję skrzące się światła nade mną i zastanawiam się, co się właśnie stało. Ostre dzwonienie w uszach przecina ciszę. Warstwa kurzu leniwie unosi się wokół moich zwłok. Mięśnie i wnętrzności rejestrują dziwne wrażenie słabości, coś jakby mdłości; dokładnie to uczucie, gdy ktoś uderzy cię w brzuch. Co się właśnie stało?
Jeszcze chwilę temu byłem w doskonałym flow, biegłem, odbijając lekko stopy od podłoża, spokojnie, kontrolując sytuację. Nagle wszystko się zmieniło. Z trudem przypominam sobie ten lot. Nieważkie wzbicie się w górę, środkowy palec skierowany bezczelnie w stronę grawitacji, kiedy to czas na chwilę się zatrzymał. Skrzydła szeroko rozpostarte – leć, bądź wolny...
Aż do zderzenia. Bam! Wszystko po prostu eksplodowało. Leżę bezwładnie na ziemi jak Ikar, nadpalony żarem słońca, szkielet bez życia, tlący się w gruzach i zastanawiam się, co zawiodło. Konfetti z pytań przesuwa się przez ekran mojego umysłu. Coś złamałem? Czy ktoś po mnie przyjdzie? Jak ja się tu znalazłem?
Żeby odpowiedzieć na ostatnie pytanie, musimy cofnąć się o 25 lat i wrócić do wnętrza szpanerskiego klubu w San Francisco, w przededniu moich 30. urodzin. Wtedy to o północy zdecydowałem, że zamiast wypić kolejną kolejkę, przebiegnę 30 mil i tak uczczę swoje urodziny. Jakoś udało mi się to przeżyć. Biegłem przez całą noc i dotarłem do Half Moon Bay, dokładnie 30 mil od punktu startowego. Właśnie wtedy podjąłem decyzję, że będę ultramaratończykiem.
Moim pierwszym startem na 100 mil był Western States Endurance Race. 100 mil przez góry Sierra Nevada z dziesiątkiem tysięcy metrów przewyższeń, z powodu których bieg ten obrósł legendą. Wielu startujących go nie kończy. Ci, którzy dobiegają do mety, podobno na zawsze zmieniają się pod wpływem tego doświadczenia. Byłem jednym z tych szczęśliwców. Zajęło mi to prawie 24 godziny, ale dałem radę. Potem nie byłem w stanie chodzić przez tydzień. To było dwie i pół dekady oraz 12 kolejnych edycji tego biegu temu. Ale wciąż tam wracam. Dlaczego?