Kluby biegowe: W grupie siła i zabawa

"Po co hasać samemu, skoro razem jest weselej?". Właśnie z takiego założenia wychodzą członkowie grup biegowych w całej Polsce, których liczba lawinowo wzrasta. Przeczytaj, co daje trenowanie z kimś ramię w ramię i dumne reprezentowanie barw klubowych na zawodach.

bieganie w grupie archiwum prywatne
archiwum prywatne grupy biegowej Biegunka

Jak w sportach zespołowych dodatkowym zawodnikiem są kibice, tak w bieganiu wsparciem jest występ w grupie. W im większej miejscowości mieszkasz, tym większy masz wybór biegowych drużyn. Od profesjonalnych z poważnymi trenerami, po mniej poważne, dla których bieganie to pretekst do wspólnej zabawy. Zespoły nie tylko rywalizują na zawodach, ale prześcigają się też w coraz ciekawszych szyldach, pod którymi występują. Pozytywny wpływ grupowego biegania dawno temu odkryli zawodowcy.

„W sporcie profesjonalnym biegacze trenują w grupach – mówi Katarzyna Selwant, psycholog sportowy, powołana przez PKOl na IO w Londynie, członkini Lady Business Club. – To zdecydowanie częstsze zjawisko niż trening w tandemie trener-zawodnik. Zdarza się także, że zespoły złożone są z zawodników, którzy bezpośrednio będą rywalizować na imprezie docelowej. Niekiedy drużyna złożona jest z lidera: najlepszego biegacza, który dobiera sobie pomocników" – dodaje.

Katarzyna Selwant zauważa, że jest to połączenie aktywności fizycznej z przyjemnością przebywania z ludźmi. W grupie trening jest urozmaicony rozmowami ze znajomymi. To motywacja do porannego wstawania, bo nie wyłączysz budzika i nie obrócisz się na drugi bok, jeśli wiesz, że ekipa na Ciebie czeka. Mobilizacja do pracy, bo działa presja grupy i rzadziej odpuszczasz. Na tle innych lepiej obserwujesz Twoje postępy. W chwilach słabości znajdą się osoby, które krzykną Ci do ucha: „No pain, no gain!”, jak trener krzyczał do Rocky’ego.

To okazja do nawiązania nowych znajomości i wymiany informacji – nie przegapisz żadnej wyprzedaży sprzętu sportowego. Nie oznacza to, że masz zrezygnować z rozkoszowania się samotnością długodystansowca. Większość biegaczy łączy indywidualny trening ze spotkaniami swojej ekipy. Na zawodach startują jako drużyna, w tych samych koszulkach, czasami nawet z własnym okrzykiem bojowym.

Grupę biegową w Twojej miejscowości znajdziesz za pośrednictwem mediów społecznościowych. Większość z nich ma swój fanpage, gdzie dokumentuje wspólne treningi i zawody. Jeżeli chcesz realizować poważniejsze cele, pomyśl o założeniu stowarzyszenia lub klubu sportowego. Najczęściej jednak bieganie grupowe zaczyna się w mniej zorganizowany sposób – od namówienia kumpla lub koleżanki na wspólny trening. Potem wieść gminna robi swoje.

Na kolejnych slajdach przeczytasz o przykładowych grupach biegowych z całej Polski.

grupy biegowe, bieganie w grupie fot. Archiwum prywatne
archiwum prywatne grupy biegowej Padł na ryj

Padł na ryj

Grupa powstała spontanicznie, tak jak spontanicznie ląduje się na twarzy po wymagającym biegu. Pomysł na grupę pojawił się na Nocnym Biegu Świętojańskim w Gdyni w 2011 roku. „Po biegu doszliśmy do wniosku, że fajnie byłoby w przyszłym roku w trakcie zapisów uzupełnić rubrykę »klub« w formularzu” – wyjaśnia Michał Seta, współtwórca grupy.

Nazwa natomiast w pełni oddawała samopoczucie pierwszych członków po biegu.Oprócz Michała byli to: Sebastian Grzymała, Aleksander Kuzimski i Maria Wrotkowska. Obecnie klub zrzesza biegaczy ścigających się od 5 kilometrów do dystansów ultra. Pod szyldem „Padł na ryj” startują także triathloniści, kolarze i przedstawiciele innych sportów wytrzymałościowych.

Nazwa zwraca uwagę i na trasie zawodów można liczyć na przychylność kibiców. Koszulka klubu stała się obiektem pożądania wielu sportowców – do tego stopnia, że kilka wywędrowało za granicę: do Anglii, Czech i Norwegii. Głównym celem ekipy jest zarażanie znajomych bieganiem.

„Największym sukcesem klubu są nasze regularne treningi oraz to, że udało nam się namówić innych do biegania. Dla przykładu podczas 30. urodzin kolegi nakłoniliśmy pięć osób do startu w biegu na 10 kilometrów, który odbywał się za dwa tygodnie. Zapisy i przelewy robił Sebastian zza stołka barowego na 5 minut przed zamknięciem list startowych. Wszyscy dotarli do mety, a później zaczęli regularnie biegać, chociaż wcześniej nie mieli nic wspólnego ze sportem. O to chodzi, liczy się zajawka” – wyjaśnia Michał.

Obecnie spotykają się od czasu do czasu, przynajmniej raz w miesiącu. Na spotkania umawiają się spontanicznie za pośrednictwem Facebooka. Zazwyczaj testują nową trasę biegową, organizują długie wybieganie i planują kalendarz startów. Czas spędzają na rozmowach i kawałach. Dla jednych to wesołe uzupełnienie treningu, dla innych okazja do pokonania dłuższego niż zazwyczaj dystansu.

„Po treningu czy zawodach idziemy na piwko. Po dobrze wykonanej robocie się należy – śmieje się Michał. – Kiedyś udało nam w jednym z pubów wynegocjować darmowy browar. Zarezerwowaliśmy w nim stolik, a właściciel serwował pierwsze piwo gratis po pokazaniu mu medalu” – dodaje. Klub liczy około 30 osób, w wieku od 19 do 50 lat, które różni prawie wszystko, od profesji po cele startowe, ale łączy wspólna pasja.

W biegu na 10 km rozstrzał wynosi czasem pół godziny. Na porządku dziennym jest wsparcie bardziej doświadczonych dla początkujących. I w ten sposób zaprawiony w bojach członek klubu pomaga efektownie „paść na ryj” z życiówką debiutantowi.

grupy biegowe, bieganie w grupie fot. Archiwum prywatne
archiwum prywatne grupy biegowej Luxtorpeda

Luxtorpeda

Luxtorpeda to wagon spalinowy wykorzystywany w Polsce w latach trzydziestych XX wieku. Na niektórych odcinkach ustanowił rekordy czasu przejazdu, które przetrwały do dzisiaj. Taką sportową torpedą w gminie Czerwionka-Leszczyny jest rodzina Tomanów. Biegają syn, ojciec i matka. Rodzinne bieganie zamienili na rywalizację z Korzusznikami i Menżykami.

Klany postanowiły połączyć swoje siły i w ten sposób powstała grupa biegowa Luxtorpeda. Ta lokomotywa biegowa szybko się rozpędziła. Po dwóch miesiącach zorganizowali pierwszy bieg. Zaraz potem pojawiło się stowarzyszenie. Napędzają ducha sportowego w całej gminie. Organizują dwa biegi. „Grill + Run = Fun” to rodzinny piknik biegowy. Dzieci ścigają się na boisku Orła Palowice, a dorośli biegną malowniczą trasą Pojezierza Palowickiego. Po zawodach wszyscy grillują w leśnej altance. Na święta Bożego Narodzenia organizują „Bieg po Moczkę i Makówkę" na dystansie 10 km. Na mecie na biegaczy czekają makówki i moczka.

„Na wiosnę zaplanowaliśmy treningi w każdą sobotę o godzinie 10 – zdradza Jakub Pawliszyn z grupy Luxtorpeda. – W każdym tygodniu jest to inna miejscowość. Dzięki temu zachęcamy nowych mieszkańców do biegania, poznajemy nowe trasy, wspólnie organizujemy transport. Wyznaczamy pętle około 3-5-kilometrowe. Początkujący pokonują jedno okrążenie, bardziej zaawansowani dwa”. Obecnie z Luxtorpedą jedzie około 30 członków, już doczepiane są kolejne wagony. Dosiadła się sekcja nordic walking, fitness i morsów. Kolejne rekordy są kwestią czasu.

grupy biegowe, bieganie w grupie fot. Archiwum prywatne
archiwum prywatne grupy biegowej Mort!

Mort!

Czworo biegaczy poznało się na trasie Grand Prix Warszawy na Kabatach. W listopadzie 2011 roku postanowili założyć drużynę, a chrzest bojowy przeszli już w grudniu – właśnie na tych zawodach. Ciałem założycielskim byli Michał, Ola, Radek i Tomek. Od pierwszych liter ich imion powstała nazwa – MORT!.

Nawiązuje ona do Świata Dysku, stworzonego przez Terry’ego Prachetta, a dokładnie do postaci Morta. Komiczny bohater, uczeń Śmierci, wydał się biegaczom i pasjonatom literatury fantasy idealnym odzwierciedleniem grupy, która powstała wyłącznie dla zabawy. Wizerunek Morta! stał się logo ekipy. Na początku niektórzy mieli opory przed bieganiem z kostuchą na koszulkach, ale później oswoili Śmierć.

„Czasami z powodu Morta! na koszulce dochodzi do śmiesznych sytuacji – opowiada Radek Selke z grupy Mort!. – Kiedy po 30. kilometrze ktoś ma kryzys i widzi, że obok biegnie Śmierć z kosą, śmieje się: »No to ja lepiej przyspieszę«” – dodaje Radek. Obecnie pod „znakiem Śmierci” biega 18 osób. Wśród członków są biegacze, którzy osiągają wyniki 36 minut na 10 km czy łamią 3 godziny w maratonie.

Są także amatorzy stawiający pierwsze kroki. Mają od 18 do 62 lat. Mogą się pochwalić: 13. miejscem w kwalifikacji grupowej w Półmaratonie Warszawskim, 4. miejscem w klasyfikacji drużynowej GP Warszawy na Kabatach, a w XXX Biegu Chomiczówki zajęli 13. miejsce na 104 ekipy.

„Każdy z nas stawia sobie indywidualne cele, ale jako grupa chcemy miło spędzić czas” – zapewnia Selke. Mort! spotyka się raz w tygodniu na treningu. Jego członkowie pokonują przebieżkę lub dołączają do ćwiczeń, które w ramach swojego programu treningowego realizują inni. Organizują wspólne zapoznanie się z trasą zawodów, na których startują. Czasami obierają wspólną strategię na bieg i starają się w peletonie pokonać bieg, choć częściej wychodzi to spontanicznie.

Kiedy Mort! zauważy innego „ucznia Śmierci” na trasie, to jeden zagada do drugiego i biegną razem przez jakiś czas. Podkreślają, że choć stanowią kolektyw, to w maratonie po 30 kilometrze każdy zostaje sam i nawet nie chce się gadać z najlepszym kumplem.

„Mort! to przede wszystkim wsparcie w treningu – mówi Radek. – Wymiana doświadczeń i pomoc w przypadku kryzysów czy kontuzji. Grupa wywołuje zdrową rywalizację i chęć poprawiania swoich wyników. W kilka osób łatwiej jest zorganizować wyjazd na maraton w drugiej części Polski. W trakcie takiego wypadu czas mija nam na rozmowach i kawałach. Same zawody są tylko miłym dodatkiem do spotkania towarzyskiego. Dzięki temu nie nakręcamy się specjalnie na wynik, tak jak byłoby, gdybyśmy biegli indywidualnie" – tłumaczy Selke.

Nie samym bieganiem żyje jednak Mort! – członkowie grupy spotykają się na wspólnej Wigilii czy organizują wypady na koncert. Obecnie członkowie grupy starają się, żeby Mort! stał się stowarzyszeniem. Obiecują w przyszłości organizować własne małe biegi oraz akcje charytatywne.

grupy biegowe, bieganie w grupie fot. Archiwum prywatne
archiwum prywatne grupy biegowej Gira się kręci

Gira się kręci

"Gira się kręci!” – tak krzyczą do siebie w trakcie treningu czy zawodów Zbyszek, Kuba, Dawid i Damian. Zawołanie mobilizuje do wysiłku i niepoddawania się. „Startowaliśmy w wielu zawodach i zauważyliśmy, że coraz więcej osób biega we własnych klubach, więc postanowiliśmy stworzyć swój – mówi Zbyszek Kusik. – Ponieważ każdy z nas utożsamia się z okrzykiem: »Gira się kręci!«, to był naturalny wybór nazwy. Bo jak noga się kręci, to znaczy, że jest moc" – dodaje.

Trzon ekipy tworzą cztery osoby, które regularnie startują w zawodach od 5 km do maratonu. Na treningach spotykają się raz w tygodniu – organizują wtedy wyścigi na 10 km. Efekt tego wspólnego ganiania się jest taki, że podczas ostatniej Maniackiej Dziesiątki wpadli na metę jeden za drugim, choć wcześniej się nie umawiali na wspólne pokonanie dystansu.

Kiedy się nie ścigają, organizują długie Polaków rozmowy w trakcie biegania. Podczas półmaratonu i maratonu zdarza się, że prowadzą się nawzajem niczym Kenijczycy. „W grupie łatwiej o progres formy i motywację, a życiówki przychodzą same” – zauważa Zbyszek Kusik.

grupy biegowe, bieganie w grupie fot. Archiwum prywatne
archiwum prywatne grupy biegowej Biegunka

Projekt Biegunka

Grupa przyjaciół „z miasta”, którzy znają się tyle lat, że nawet nikt nie pamięta dokładnie, od kiedy, postanowiła wspólnie pobiegać. Inicjatorem całego zamieszania był Marcin Chabowski – ideolog grupy. Nazwisko zobowiązuje: Marcin nazywa się tak samo, jak czołowy polski maratończyk. Choć biegał przez jakiś czas z przerwami, w końcu postanowił rzucić palenie i „zabrać się za siebie”.

Z pomocą przyszła paczka znajomych. Do ekipy dołączyli: Wojciech Haller – trener, Elżbieta Roszkowska – dietetyk i Bożena Karolewicz – higienistka. Nieoficjalnymi członkami zespołu są również dwa psy: Rakso oraz Gabi vel. Gabrycha.

„Znamy swoje miejsce w szeregu, nikt z nas nie myślał o wielkim ściganiu – mówi Marcin Chabowski. – Każdy bieg pokonujemy wspólnie.Tradycją stało się, że jako ostatni przebiegamy linię startu. Możemy biec nawet świńskim truchtem. Dla nas frajdą jest otrzymanie własnego numeru startowego, banana czy niebieskiego napoju na trasie i pomachanie do kibiców, którym chce się dopingować biegaczy. Nagrodą jest satysfakcja z ukończenia biegu i indywidualna progresja, jeśli się pojawia”.  

Najlepiej działalność grupy definiuje nazwa – „Biegunka”, która podkreśla, że jej członkowie bieganie traktują z przymrużeniem oka. Na początku jest dowcip, a dopiero później rywalizacja. Spotykają się cztery razy w tygodniu. Zazwyczaj biegają przez godzinę w konwersacyjnym tempie.

„Popychamy wtedy tematy, o których nie rozmawialibyśmy na sofie w domu” – zauważa Marcin. Chyba że realizują plan, nad którym czuwa Wojtek: wtedy jest mocniejsze bieganie i nie ma miejsca na pogaduchy, bo nikt nie ma na to siły. Grupa ma na koncie pokonanie biegu w Górach Sowich, Półmaratonu Ślężańskiego i Maratonu Wrocławskiego.

Choć sami chcą się bawić bieganiem, to nazwisko jednego z członków grupy powoduje spinkę u konkurentów podczas zawodów, na których się pojawiają. „Wystartowaliśmy w biegu w Górach Sowich, bo myśleliśmy, że fajnie będzie pobiegać po górach, a w czasie zawodów będzie można podziwiać widoki – opowiada Marcin. – Okazało się jednak, że gdy czołowi biegacze dowiedzieli się, że w biegu startuje Marcin Chabowski, dodatkowo się rozgrzewali. Myśleli, że mistrz Polski w biegach przełajowych przyjechał złoić im skóry. Skończyliśmy bieg na 100. miejscu w gronie 107 uczestników” – śmieje się.

Świetnie trzymają się bez formalizacji swojej grupy, dlatego nie myślą o zakładaniu stowarzyszenia czy klubu. Kiedy ktoś chce dołączyć do ekipy, wysyłają mu informacje o miejscu i godzinie spotkania. „Albo będzie chemia, albo nie” – kwituje Marcin.

RW 05/2013

REKLAMA
}