Koszulkowy dylemat [felieton Jacka Fedorowicza]

Myślicie, że skoro mamy wrzesień, to upałów już nie będzie? Mylicie się. Niejeden jeszcze się przydarzy. A wy będziecie akurat stać na starcie.

Jacek Fedorowicz: satyryk, aktor, biegacz i felietonista Runner's World Tomasz Woźny
Jacek Fedorowicz: satyryk, aktor, biegacz i felietonista Runner's World (fot. Tomasz Woźny)

Upał był dla mnie zawsze znacznie groźniejszy niż mróz. I znacznie bardziej kłopotliwy. W zimie zawsze można coś dodatkowego na siebie założyć, a w upalne lato nie ma już czego z siebie zdjąć. Skóry z człowieka zedrzeć się przecież nie da.

Byłoby to zresztą posunięcie z gruntu niesłuszne, bo jeżeli coś zapewnić może biegaczowi jako taki komfort biegu w upale, to tym czymś jest właśnie skóra, ona wszak – jak ogólnie wiadomo – jest najwspanialszym urządzeniem klimatyzacyjnym. Wystarczy łyknąć wody, ruszyć i już chwilę potem zachwycać się, że pot tak wspaniale chłodzi. Zwłaszcza jak powieje choćby lekki wiaterek.

Już zwierzałem się w tym miejscu, że gdy los rzucił mnie w tropiki, zawsze przed treningiem śliniłem palec, by wytropić kierunek śladowego bodaj wiatru, żeby pobiec z wiatrem, a wracać pod wiatr. To mi ratowało życie, bo ja tak mam, że wiatr w plecy mnie nie chłodzi, za to wiatr z przodu – owszem.

Niestety, w tym miejscu pojawia się problem koszulki. Zawsze marzyłem o tym, żeby przyjmować ten chłodzący ruch powietrza bez przeszkadzacza, jakim była moim zdaniem koszulka, nawet taka skąpa, na samych ramiączkach. Ale czy można biegać bez? Niby mężczyzna to nie kobieta, co to także na plaży musi być w staniku; mężczyzna na plaży pręży bez żenady nagi tors, ale poza plażą w samych spodenkach jakoś nie wypada.

Przyjąłem zasadę, że się dostosowuję do otoczenia. Jak na bieżni stadionowej wszyscy w koszulkach, to ja też. Jak przynajmniej jeden zrzucił, to ja za nim. Większy problem miałem niestety z zawodami. Człowiek walczy o wynik, więc chciałby tego przewiewu jak najwięcej, a tu w regulaminie stoi jak byk, że numer startowy ma być przypięty z przodu do koszulki. A jak będzie przypięty do spodenek? Z przodu, w widocznym miejscu, a zawodnik będzie biegł bez koszulki, to go zdyskwalifikują?

Takiego ryzyka podejmować nie chciałem i z zazdrością patrzyłem na innych, którzy decydowali się na przypięcie numeru do spodenek albo biegli bez koszulek z numerami na szelkach. Czasem dość szerokich. Zastanawiałem się kiedyś, od ilu centymetrów kwadratowych zakrytej powierzchni ciała może się zaczynać zawodnik w koszulce, a do ilu niezakrytych centymetrów kwadratowych zawodnik jest bez?

Innym problemem było też zawsze tworzywo koszulek. Dziś problemu już nie ma o tyle, że wszyscy biegają w tzw. technicznych, dla mnie jednak jest, bo wciąż czytam o nich, że „zbierają pot i szybko odparowują, zapewniając biegnącemu suchą skórę”. A na co mi sucha skóra? Ja chcę mieć mokrą od potu, żeby mnie chłodziła!

Marzenie o komforcie termicznym sprawiło, że wśród moich koszulek startowych starałem się wypraktykować, które są mniej, a które bardziej przewiewne i nagle, w pewien upalny dzień, dokonałem wiekopomnego odkrycia. Lekka i nieprzylegająca techniczna nagle wydała mi się bardziej chłodząca niż goła skóra wystawiona na słońce. Długo rozmyślałem nad tym zaskakującym zjawiskiem i doszedłem do wniosku, że ta koszulka pewnie w jakiś sposób rzuca cień i dzięki temu jest mi odrobinę mniej gorąco.

To pewnie nie najmądrzejszy wniosek, ale uchwyciłem się go i jest mi dobrze: biegam w rzucającej cień koszulce, nie mam dylematu, czy zdjąć, czy nie, więc serdecznie Wam doradzam: też sobie znajdźcie taką i uwierzcie w jej zbawienne działanie. Autosugestia czyni cuda, co jest zresztą receptą na wszystko.

JF

Ten felieton był pierwotnie opublikowany w magazynie Runner's World w numerze wrzesień-październik 2019

REKLAMA
}