W styczniu 1980 roku tygodnik „Przekrój” opublikował kolejny artykuł z cyklu zachwalającego bieganie jako coś wspaniałego dla zdrowia. Był to pogląd wówczas rewolucyjny. Powszechnie sądzono, że wysiłek fizyczny zdrowie niszczy, a siedzenie w fotelu zdrowiu służy. „Przekrój” z tym walczył i do artykułu dołączył test Coopera. Na zachętę. Bo ludzie jednak interesują się swoim zdrowiem i jak im się zaproponuje test pod hasłem „Sprawdź swój organizm”, to może dadzą się skusić.
W tamtych czasach trudno było o klasyczny test Coopera, bo do tego potrzebna jest jakaś ekipa, organizacja, ktoś musi dać sygnał startu, włączyć stoper, po 12 minutach wrzasnąć lub zagwizdać i zmierzyć dystans. „Przekrój” zaproponował więc odwrócony test Coopera. Nie biegniemy 12 minut i nie mierzymy, ile przebiegliśmy, tylko biegniemy 6 okrążeń stadionu, czyli 2400 metrów, i patrzymy na zegarek. Tabele pokazują wydolność organizmu. Przykładowo: 12 minut – słaba (dla 19-latka), dostateczna (dla M20), dobra (dla M40) lub bardzo dobra (dla M50).
Od razu dałem się skusić, bo zachwycił mnie fakt, że mogę zrobić wszystko sam, bez proszenia i bez świadków. Znaleźć bieżnię 400-metrową można wszędzie, zegarek też nie jest przedmiotem unikatowym, rzut oka na zegarek po sześciu okrążeniach pozwala złapać w miarę dokładny czas – wszystko jest bez porównania łatwiejsze do przeprowadzenia niż klasyczny test Coopera. Bo samotnemu trudno przecież biec na pełen regulator ze wzrokiem wbitym w zegarek, by złapać dokładnie koniec tej dwunastej minuty, a potem zastanawiać się długo, w którym miejscu bieżni akurat wtedy był i czy to 20 metrów od wirażu, czy może 30.