Mówi się, że potrzeba jest matką wynalazków. To przysłowie świetnie opisuje początki drużyny Łódź Running Team, bo właśnie chęć wypełnienia biegowej niszy w okolicy podsunęła grupie znajomych pomysł założenia klubu.
"Wszystko zaczęło się od koncepcji stworzenia w regionie łódzkim zawodów, które na stałe mogłyby się wpisać do kalendarza imprez biegowych" – mówi Janusz Milczarek, prezes ŁRT.
W 2011 roku wraz z Mariuszem Wasilewskim i Łukaszem Ścibutem naszkicowali plan organizacji biegu, którym harcerz Łukasz zaraził władze hufca ZHP w Pabianicach. Tak powstał i wystartował I Pabianicki Półmaraton ZHP. O tym, że trafili w dziesiątkę, przekonali się, widząc frekwencję na starcie. Do rywalizacji stanęło wówczas ponad 500 biegaczy. Wtedy też realnego kształtu zaczęło nabierać marzenie o założeniu klubu. Niespełna rok później udało się zrealizować pomysł.
"Zaangażowanie przyjaciół spowodowało, że dość szybko stworzyliśmy stronę internetową i profil na Facebooku. Zaprojektowaliśmy też koszulki i ustaliliśmy nazwę klubu" – wspomina Milczarek.
Debiut, jeszcze nieoficjalny, miał miejsce 15 kwietnia podczas maratonu Dbam o Zdrowie w Łodzi, a formalnie klub rozpoczął działalność pod koniec maja.
Razem można więcej
W ciągu niecałych dwóch lat rodzina Łódź Running Team powiększyła się do 40 osób. Wśród nich są biegacze w różnym wieku, mający swoje własne sportowe cele i szerokie zainteresowania. Klubowicze nie tylko biegają. Mają w swoich szeregach fana zawodów MTB, kobietę pilota czy miłośniczkę koni. Wyniki najstarszych członków klubu, Jadwigi Wiktorek i Grzegorza Kordelasa, potwierdzają tylko, że startować można zawsze i na każdym dystansie. 64-latek przygodę z bieganiem zaczął 9 lat temu.
"Pewnego dnia oświadczyłem żonie, że zamierzam trenować. Po kilku minutach założyłem buty z marketu, bawełniany dres i niczym Forrest Gump pognałem przed siebie. Wróciłem po dwóch godzinach totalnie zmordowany, ale szczęśliwy" - wspomina Grzegorz Kordelasa.
Rodzina potraktowała nowe hobby męża i taty z przymrużeniem oka i czekała, kiedy mu przejdzie. Dziś nikt już nie ma wątpliwości, że bieganie stało się największą pasją Grzegorza. Nie przestał o niej myśleć nawet wtedy, gdy w 2009 roku usunięto mu z powodu nowotworu znaczną część płuca.
"Na do widzenia w szpitalu usłyszałem, że wiele rzeczy będę mógł robić, ale biegać to już niekoniecznie. Po siedmiu tygodniach zająłem drugie miejsce w kategorii M-60 na 10 km w Działoszynie" - mówi.
Na pytanie, co takiego jest w tym sporcie, że nie można przestać, z przymrużeniem oka cytuje słowa małżonki: "Myślę, że facetom chodzi głównie o to, że mogą się w krótkich majtach przebiec głównymi ulicami miasta".