Jakoś jednak nowego tysiąclecia dożyłem i jeszcze parę lat pożyć mam zamiar, nauczony doświadczeniem staram się jednak nie wyznaczać sobie już żadnych konkretnych granic. Pewnie znów – jako człowiek stosunkowo młody w stosunku do stulatków – potraktowałbym swoje szanse zbyt pesymistycznie. Ludzie młodzi naprawdę mają do osób starszych stosunek – by tak rzec – przesadnie uogólniający. Każdy powyżej trzydziestki jest już dla nich starcem i różnice w ramach tej pojemnej kategorii są słabo zauważalne.
Opowiadano mi zabawną historyjkę, jak to pewien starszy (i to zdecydowanie starszy od trzydziestolatków) pan poszedł do kina po dłuższej przerwie spowodowanej lenistwem, które sprawiało, że zamiast podejmować wyprawy do sali kinowej, oglądał sobie filmy w telewizorze. Ale nagle zatęsknił za dużym ekranem, poszedł, kupił w kasie bilet, a ponieważ do rozpoczęcia seansu miał kilka minut, odwiedził bufet i tam spostrzegł swoje ulubione miętówki w czekoladzie, którymi się karmił, chodząc do kina jako chłopiec. Płacąc, zauważył:
– A wie pani? Kiedy ostatni raz byłem w kinie, to te miętówki były o połowę tańsze.
Panienka za ladą spojrzała na niego.
– Oooo! – powiedziała radośnie. – To film na pewno będzie się panu bardzo podobał. Teraz mamy dźwiękowe!
Nie mam pretensji do młodzieży, że wszystkich starców wrzuca do jednego worka: nie każdy ma metrykę urodzenia wypisaną na twarzy. Już prędzej w pasie, choć i wśród młodych zdarzają się dziś brzuchaci. Sam mam trudności w określaniu cudzego wieku, co prowadzi czasem do sytuacji niezręcznych.