Marcin i Tomasz Lewandowscy: duet na medal

Raczej mało prawdopodobne, by Marcin dał radę wytrzymać z Tomkiem na rybach. Zbyt wiele ich różni. I za dużo czasu spędzają razem w ciągu roku. Po sezonie wolą od siebie odpocząć. Ale przez ponad trzysta dni w roku tworzą Lewandowski Team. Układ bratersko-trenerski, który cierpliwie łowi kolejne medale. W tym roku – historyczne złoto mistrzostw Europy na 800 metrów.

Marcin i Tomasz Lewandowski: bratersko-sportowy duet na medal
Marcin i Tomasz Lewandowscy: W sporcie wyczynowym nie ma przypadków. Nasz medal nie wziął się znikąd (fot. Tomasz Woźny)

Barcelona

Tomek: Gdy Młody odpoczywał przed finałem mistrzostw Europy w Barcelonie, ja nie spałem kilka nocy z rzędu. Z nerwów. Przez te kilka dni postarzałem się o kilka lat. Po wygranym finale on skakał z radości, ja usiadłem ciężko na ziemi, schowałem głowę w dłoniach i nie miałem nawet siły się cieszyć.

Największym zaskoczeniem dla mnie nie była forma Marcina na mistrzostwach, ale to, jak poradził sobie z presją złotego medalu. Wszyscy naokoło zapomnieli, że to jest sport i trąbili o zwycięstwie już przed Barceloną. Po nim nie było widać śladu zdenerwowania. Starałem się zresztą, tak jak w ciągu całego sezonu, wszystkie niepotrzebne stresy Młodego wchłaniać jak gąbka.

Marcin: Oczywiście, że w Barcelonie się denerwowałem. Wszyscy mówili głośno przed mistrzostwami, że Lewy jest faworytem. W szatni trzęsły mi się ręce. Zapomniałem z tego wszystkiego spojrzeć w kamerę podczas prezentacji, ani nie przybiłem piątki z Adamem Kszczotem, z którym razem startowaliśmy w biegu finałowym.

Ale czułem też, że z Tomkiem odwaliliśmy kawał dobrej roboty, że jestem świetnie przygotowany, no i że taktyka opracowana przez niego na Barcelonę musi się sprawdzić. Gdy wychodziłem na ostatnią prostą, tylko przez ułamek sekundy zastanawiałem się, czy prowadzący Michael Rimmer odeprze mój atak na złoto. W tym sezonie miałem w Europie przewagę, piekielnie mocny finisz, którym potrafiłem zmiażdżyć przeciwników. Wiem, że jestem gość!

Rzeczy ważne i ważniejsze

Tomek: Sam biegałem na średnich dystansach. Znam zmęczenie. Dziś mam 29 lat, życie rodzinne w Policach, kochaną żonę Sylwię i synka Oliwiera, którym staram się wynagrodzić cały rok nieobecności dopiero jesienią – kiedy mamy krótką przerwę w przygotowaniach. Wciąż się jednak ruszam. Prowadzę nawet Marcinowi niektóre treningi jako „zając”. Szybkości mi nie ubyło. Potrafiłem w tym roku poprowadzić mu równym tempem 200 metrów w 23 sekundy i 400 metrów w 51 sekund. 

Marcin i Tomasz Lewandowski: bratersko-sportowy duet na medal
Marcin i Tomasz Lewandowscy: Nie każdy trening musi być mocny. Cała sztuka to wiedzieć, kiedy odpoczywać (fot. Tomasz Woźny)

Jak się chce mieć mistrza Europy, trzeba jednak robić dużo trudniejsze rzeczy. Staram się do trenowania Marcina podchodzić z jak największym profesjonalizmem. Im lepiej biega, tym więcej wymagań mu stawiam. On wie, że gdyby poszedł na imprezę w sezonie albo zniknął na jeden dzień, to koniec z wynikami, koniec z naszą współpracą. Kiedyś chyba tego nie rozumiał. Za pierwsze zarobione pieniądze kupił sobie wymarzone Audi. Byłem zły, bo wtedy wszystkie pieniądze mieliśmy inwestować w jego bieganie.

Marcin: Mam fajną dziewczynę, Magdę, niestety nie widujemy się często. Ciągle jestem poza domem, na obozach. Imprezy odpadają, tym bardziej że jak już na jakąś bym poszedł, to bawiłbym się na maksa… Wiem, że teraz jest mój czas, że są rzeczy ważne i ważniejsze. Poza tym, jakbym nawet oszukał Tomka, to tak jakbym oszukiwał siebie.

Moim zadaniem jest skoncentrować się na bieganiu i nie obchodzi mnie cała otoczka: załatwianie biletów, startów, szkolenia, sprzętu, promocji – to zadanie brata.  Gdy bieganie się kończy, sportowcom nie jest lekko. Szkołę kończą dawno, nie mają żadnego doświadczenia zawodowego. Na razie staram się tym nie martwić, tym bardziej że jestem w klubie wojskowym Zawisza Bydgoszcz. Wierzę, że po skończonej karierze poradzę sobie w życiu. Łatwo nawiązuję kontakty z ludźmi. Może otworzę restaurację…

Rekordy przy okazji

Tomek: Kiedyś szukaliśmy dobrych startów. W tym sezonie mieliśmy ten komfort, że mogliśmy wreszcie decydować, na których mityngach chcemy biegać. Przerobiliśmy chyba wszystkie możliwe warianty taktyczne. Startowaliśmy na najbardziej prestiżowych zawodach Diamentowej Ligi. Młody zawsze walczył na nich o czołowe miejsca. Udało się w Sztokholmie.  Myślę, że 1:43, które nabiegał Marcin, to już jest superwynik i że głównym celem ma być dla niego walka o medale na największych światowych imprezach. Sztuka to przejść eliminacje i wygrać w finale.  

Marcin i Tomasz Lewandowski: bratersko-sportowy duet na medal
Tomek kontroluje postępy Marcina - sam czasem biega dla niego jako „zając” na treningach (fot. Tomasz Woźny)

Nie, nie powiem, na ile według mnie stać Młodego, bo wzięto by nas za oszołomów. Przed każdym sezonem piszę na kartce wynik, jakiego spodziewam się w nadchodzącym roku. Właściwie dwa: jeden, jeśli wszystko złoży się idealnie; drugi jako plan minimum. Nie pokazuję wtedy kartki nikomu. Potem okazuje się, jak mało się myliłem.

Marcin: Nie gonię za rekordem Polski Pawła Czapiewskiego, choć brakuje mi do niego kilku dziesiętnych. Nie przejąłem się też, że niewiele dzieliło mnie w tym roku od rekordu halowego na 1500 m i na kilometr. Miałem okazję na poprawę podczas mityngu w amerykańskim Eugene. Ale to było przed mistrzostwami Europy, trzeba by ryzykować ze zmianą klimatu, długą podróżą – na takie starty nie warto tracić sił. Nie spieszy mi się. Jeśli mam mieć rekord Polski, to pobiję go zdecydowanie.

Jak czuję prąd, to biegnę. W Paryżu na Diamond League tempo było dla mnie za wolne, ale dałem się zamknąć w środku grupy i nie miałem szans na swobodne ściganie. Na ostatniej prostej zdecydowałem się wyprzedzić mojego znajomego, Holendra Somma, zbiegając z bieżni. Wszyscy dziwili się potem, że biegłem po trawie, bo nie dość, że zostałem zdyskwalifikowany i straciłem spore pieniądze, to jeszcze w ten sposób nadrobiłem dystans. Premię musiałem oddać, ale nie żałowałem. Udowodniłem sobie i innym, że nawet w takim biegu umiem pobiec 1:44. To była nauczka, ale przede wszystkim dobra lekcja taktyki.

Mityczny trening i trenerzy

Tomek: Wokół Marcina narastają jakieś dziwne mity. Większość twierdzi, że trenuje strasznie mocno, inni za dziennikarzami powtarzają, że ma braki szybkościowe i jest typowym tempowcem. Jestem z nim od czasów juniorskich. Widzę, jak się rozwijał, jak wciąż się rozwija! Znam jego organizm. Wiem, że ma ogromne rezerwy, co potwierdziły ostatnio między innymi specjalistyczne badania wydolnościowe w klinice sportowej SMS Sportmedizin w Berlinie.

Marcin i Tomasz Lewandowski: bratersko-sportowy duet na medal
Wokół treningów braci Lewandowskich narastają mity (fot. Tomasz Woźny)

Radzę się też innych, między innymi obdarzonego wielką wiedzą trenera (zarazem aktualnego rekordzisty Polski na 1500 metrów) Piotra Rostkowskiego. Co najciekawsze, według mnie Młody nie zaczął jeszcze typowego treningu 800-metrowca, starałem się jak najdłużej aplikować mu trening ogólnorozwojowy.

Jesteśmy cierpliwi, nasz sukces nie przyszedł skokowo, nie wziął się znikąd. Dopóki Marcin robi postępy – i to jakie postępy! – nie mam powodu, by obciążać go ponad miarę. Jeśli kiedyś przestanie się rozwijać, nie będę kurczowo trzymał go przy sobie.  

Są trenerzy w Polsce, którzy nie życzą nam dobrze. Patrzą mi w oczy, gratulują wyników, by za chwilę twierdzić, że Marcina mógłby trenować kowal albo że jestem niedouczony. Niektórzy wprost mówią mi, że jestem zerem. Nie wiem, skąd to się bierze – może z zazdrości, może niewiedzy. Nie mam kompleksów wobec nich… no, może kompleks wieku. I czasem, przyznam się, jestem już zmęczony udowadnianiem swojej wartości jako trenera. Przecież powinny mnie bronić wyniki Młodego…

Marcin: Dużo dają mi obozy klimatyczne w górach. W tym sezonie trenowaliśmy między innymi w Kenii, gdzie byliśmy w gościnie u mistrza olimpijskiego Winfreda Bungei. Jeździmy też do RPA, szwajcarskiego Saint Moritz i francuskiego Font Romeu. Ludzie opowiadają dziwne rzeczy. Na przykład to, że jestem niesamowitym rzeźnikiem i wożę ze sobą taczkę z koksem... Czasem jest tak, że po treningu padam na kolana na tartanie i zwijam się z bólu – są też takie treningi, nie mówię, że nie.

Wiemy, kiedy biegać mocno, a kiedy odpoczywać. Koledzy śmiali się, kiedy w zeszłym roku, zamiast na stadion, jeździłem z kocem i książką w góry. Potem biłem rekordy życiowe. Ale to wszystko było zaplanowane. Odpoczynek, a szczególnie dużo snu – to składowa treningów. Ja w okresie startowym śpię minimum 10 godzin na dobę. Może dlatego nigdy nie miałem kontuzji. Jak coś mnie zaczyna boleć, robimy dwa dni wolnego. Nic na siłę.  

Marcin i Tomasz Lewandowski: bratersko-sportowy duet na medal
Marcin i Tomasz Lewandowscy są do siebie podobni tylko na pierwszy rzut oka (fot. Tomasz Woźny)

Mam cały czas komfort psychiczny i nie zastanawiam się prawie w ogóle nad treningiem. Czuję, że brat „wyczuł” moje możliwości idealnie. On ciągle chce się rozwijać jako trener, jeździ na szkolenia zagraniczne, sam nawet wykłada. Szczerze mówiąc, nie ma trenera w Polsce, któremu potrafiłbym tak zaufać. Jeślibym miał trenować z kimś innym, byłaby to tylko osoba z zagranicy.

Wiem, że w tym sezonie mogłem się ścigać niemal z każdym, nawet czołowymi Afrykanami. No, jest jeden gość, który jest absolutnie poza zasięgiem – Kenijczyk David Rudisha. Ma wszystkie cechy potrzebne rekordziście świata. Nie tylko wydolność, szybkość, ale i niesamowitą siłę. Do tego mądrze trenuje i nie za dużo startuje.

Wizerunek

Tomek: Wiele energii i czasu kosztuje mnie szukanie sponsorów. O starty już nie muszę się tak martwić, odkąd Marcin współpracuje z legendarnym menagerem Joe Hermensem. Chciałbym w 100 procentach skupić się na trenowaniu Młodego, ale to w Polsce chyba niemożliwe. Wraz z przyjacielem Marcinem Kiedrowiczem i Tomaszem Jurkowskim prowadzimy starannie stronę internetową Marcina, która jest kontaktem z kibicami i mediami, ale też podstawą do szukania sponsorów.

Wiem, że moje zarobki i moja pozycja jako trenera zależą od postępów Młodego. Ale muszę też dbać o podstawowy PR, bo nikt za mnie teraz tego nie zrobi. Staramy się być prawdziwi. Jak mówimy, że jesteśmy pewni sukcesu, to nie jest pisanie pod publiczkę. W zawodowstwie nie ma niespodzianek, mistrzowski tytuł to nie jest przypadek, jak powtarzam czasem za trenerem Mai Włoszczowskiej.

Wysłałem Marcina na kurs kontaktów z mediami. W przeciwieństwie do wielu innych polskich sportowców, po wygranej potrafi powiedzieć coś więcej niż to, że jest szczęśliwy i że biegło mu się dobrze. I to po angielsku.

Marcin i Tomasz Lewandowski: bratersko-sportowy duet na medal
Tak tworzy się historię! W finale ME Marcin pokonuje Brytyjczyka Michaela Rimmera (z prawej) i swojego kolegę z reprezentacji Adama Kszczota (z lewej) (fot. PAP)

Marcin: Mam wizerunek grzecznego chłopca? Być może, ale to kwestia tego, że teraz już sam siebie pilnuję. Nie darowałbym sobie, gdybym przez jakąś głupotę miał na przykład kontuzję. Tomek w przeszłości bardziej się stresował. Pamiętam, jak obciąłem się na irokeza; powiedział wtedy, że pajacuję.

Z niektórymi opiniami nie wygramy. Media to siła. Strasznie denerwowało mnie, kiedy w tym roku dziennikarze powtarzali jeden za drugim bajki o tajemniczym kenijskim jedzeniu, które dało mi siłę, albo o tym, że nie mam szybkości na finiszu. Nawet kiedy zdobyłem złoty medal, finiszując ostatnie 200 metrów w 25 sekund.

Ciągle razem

Tomek: Mnie i Młodego dzieli 6 lat. W dzieciństwie nie byliśmy bardzo zżyci. Kiedy on zaczynał szkołę, ja już ją opuszczałem. Kiedy ja zaczynałem się interesować dziewczynami, Marcin był jeszcze na etapie piaskownicy. Tyle że byliśmy ciągle razem. W naszym domu mieszkaliśmy w jednym pokoju. Młody nosił po mnie ubrania. Trochę się siłowaliśmy na żarty, ale raczej nie kłóciliśmy.

Od czasu gdy brat zaczął biegać w reprezentacji, widuję go częściej niż moją żonę i synka. Ten sezon był szczególny. Nie dość, że byliśmy na wszystkich zgrupowaniach razem, często mieszkaliśmy razem, to na dodatek starałem się latać z nim na wszystkie ważne starty. To nie były wycieczki. Te wyjazdy kosztowały dużo, ale były mi naprawdę bardzo potrzebne, żebym mógł zobaczyć, jak Marcin zachowuje się na wielkich mityngach. W telewizji nie widać tylu niuansów, co na żywo.

Marcin: Nie pamiętam dużo z dzieciństwa. Pochodzimy z małej miejscowości Brzózki koło Polic. W domu czwórka dzieci – my i dwie siostry, mama jeździła do pracy do Niemiec. Nie głodowaliśmy oczywiście, ale się nie przelewało. Pamiętam, że z bratem sprzedawaliśmy pomidory z działki na naszym osiedlu. Mogłem za to kupić upragnione korki.

Marcin i Tomasz Lewandowski: bratersko-sportowy duet na medal
Taaaaka ryba! Czyli o dwóch takich, co wyłowili złoto (fot. Tomasz Woźny)

Kiedyś marzyło mi się, że zostanę piłkarzem. Tomek trenował, dlatego ja z czasem też chciałem biegać. On od początku we mnie wierzył, jak nikt. Gdy zostałem najlepszym średniodystansowcem w województwie, zrobił przerwę w studiach i pojechał do pracy do Anglii. Potem większość pieniędzy zainwestował w moje bieganie. Takie rzeczy się pamięta.

No tak, teraz ciągle jesteśmy razem, nawet niektórzy nas mylą. Byliśmy ostatnio na fajnym spotkaniu w szkole w Makowie Mazowieckim i uczniowie pytali: „Który to jest TEN Lewandowski?”.

Po mistrzostwach Europy

Tomek: Dla mnie mimo wszystko złoty medal Marcina nie był zaskoczeniem. On wisiał w powietrzu. Zanosi się na to, że teraz wreszcie nie będziemy musieli martwić się o pieniądze i sami tak dużo inwestować. Po Barcelonie Młody wszedł do elitarnego Orlen Teamu, w którym są między innymi Tomek Majewski i Anita Włodarczyk.

To był świetny sezon, spełnienie naszych planów, ale i bardzo wyczerpujący okres. Zamiast zasłużonego odpoczynku biegam teraz na spotkania, ale staram się nikomu nie odmawiać. Pensja trenera mistrza Europy to 4000 zł brutto, zostaje z tego jakieś 3000 zł na rękę. Może to się zmieni na plus, kiedy Młodego przyjmą do Klubu Polska Londyn 2012.

Gdyby Marcin nie dzielił się teraz ze mną premiami, nie mógłbym utrzymać rodziny. Polski Związek Lekkiej Atletyki do bogatych nie należy. Tyle że za granicą nie jest dużo lepiej. Zastanawiałem się nad pracą trenera w Norwegii, ale tam też musiałbym połowę czasu pracować w klubie, a połowę na budowie.

Marcin: No, nie dziwi mnie, że piłkarz Lewandowski jest ode mnie bardziej znany. Wcale nie chcę popularności. Po Barcelonie mam więcej zaproszeń na imprezy, spotkania, ale dużo się w moim życiu nie zmieniło. Nie odczułem na razie też jakiegoś zastrzyku finansowego, bo premia za mistrzostwa Europy jeszcze do mnie nie dotarła. Jeszcze nie zrobiłem sobie prezentu za złoty medal.

To nie są zresztą takie kwoty, żeby szaleć. Prawda jest taka, że nawet sytuacja na Diamentowej Lidze nie jest taka kolorowa, jak się przypuszcza. Wypłata za pierwsze miejsce to 10 tysięcy dolarów. Odchodzi z tego 20% podatku, jeszcze część dla menedżera i trenera. Z tego wszystkiego zostaje więc dla mnie około jednej trzeciej wygranej. Nie jest to zły pieniądz, ale nie tak duży, jak niektórzy sobie wyobrażają.

Ale ja biegam, żeby być mistrzem. Skupiam się na każdym starcie maksymalnie. Tomek nauczył mnie, żeby nie myśleć o pieniądzach, bo to jest dla biegacza obciążenie, a nie motywacja.

Jesteśmy inni

Tomek i Marcin: Różni nas wszystko. Jeden jest wyważony, ostrożny, spokojny; drugi trochę postrzelony i czasem lekkomyślny. Mamy wspólną drogę. Staramy się nie mieć wobec siebie długów wdzięczności. Po sezonie – we wrześniu i w październiku – staramy się od siebie odpoczywać. Potem znowu się pakujemy i rozpoczynamy wyjazdy. Bez względu na wszystko, łączy nas ta sama pasja i jeden cel. Barcelona za nami, celem jest rok 2012 i olimpiada w Londynie.

Ostatnio byliśmy razem w kinie. Film JEDNAKOWO nam się NIE podobał…

Ile dni...

 …są razem w ciągu roku: ponad 320 (wliczając niedziele i święta)

 …czekali na mistrzostwo Europy: blisko 3000 (od pierwszych treningów Marcina)

 …ich różni: ponad 2300 (czyli 6 lat różnicy wieku)

 …będą czekać na igrzyska olimpijskie: ponad 600

Rekordy życiowe Marcina

(stan na 31 października 2010 r.)

bieg na 400 m – 47,76 (31.07.2010, Bydgoszcz); 3,14 sekundy gorzej od rekordu Polski

bieg na 800 m – 1:43,84 (28.07.2009, Monako); 0,62 sekundy gorzej od rekordu Polski

bieg na 1000 m – 2:17,29 (22.08.2010, Dubnica nad Váhom); 0,07 sekundy gorzej od rekordu Polski

bieg na 1500 m w hali – 3:40,56 (5.03.2010, Liévin); 1,6 sekundy gorzej od rekordu Polski

RW 11-12/2010

Zobacz również:
REKLAMA
}