"Kiedy mój mąż wyjeżdżał na misję, postanowiłam wykazać się silną wolą, odwagą i pokonać swoje słabości. Chciałam udowodnić sobie, że dobrze wytrzymam czas, kiedy mój mąż jest na wojnie" – opowiada pani Marta. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Pobrali się zaledwie pół roku po poznaniu. Nigdy nie rozstawali się na długo, tylko czasami na kilkutygodniowe poligony pana Radka. Nic dziwnego, że 7 miesięcy rozłąki wydawało się wiecznością nie do zniesienia.
„Najtrudniejsze były pierwsze weekendy, kiedy dopadała mnie samotność – wspomina Marta Wujda. – Człowiek jest przyzwyczajony, że czas wolny spędza z ukochaną osobą. Zawsze jest ktoś w domu, do kogo można się odezwać i przytulić. A tu nagle zostałam sama… Oj, można się zatęsknić! Miałam więc swoje słabości. Wstawałam rano w kiepskim nastroju i mówiłam: »Boże, cały dzień przede mną, jak sobie z nim poradzić i dobrze zorganizować?«".
On pod ostrzałem, ona w deszczu
Pomysł na bieganie podsunął pani Marcie przyjaciel jej męża z pracy, maratończyk Marek Lewandowski. Dostała od niego w prezencie dzienniczek treningowy i zabrała się ostro do pracy.
„Od początku chciałam porządnie trenować. Planowałam codzienne biegi, ale także ułożyłam sobie menu dobre dla biegacza. Do tego doszły siłownia i joga. Zawsze byłam aktywna. Jeździłam z mężem na rowerze. Jednak do solidnego biegania potrzeba znacznie więcej wolnego czasu i samozaparcia" – zauważa Marta.
Największym problemem dla początkującej sportsmenki okazała się zła pogoda. Był kwiecień, a deszczowe wieczory nie nastrajały do biegania. "Słota bardzo mi przeszkadzała. Nie wyobrażałam sobie, że można biegać w takich warunkach. Trenowanie na bieżni w siłowni to jednak zupełnie co innego. Ale zacisnęłam zęby. Powiedziałam sobie, że skoro mój mąż tak się poświęca, to i ja mogę. W końcu u niego jakieś nocne ataki na bazę, a u mnie tylko niewinny deszczyk" – porównuje pani Marta.
Najważniejszy spokój ducha
Gdyby człowiek chciał przez ponad pół roku zamartwiać się obrazami wojny, mógłby bardzo podupaść na duchu. Pan Radosław Wujda nie opowiadał żonie zbyt wiele o czekających go niebezpieczeństwach. Jest oficerem z powołania, 5 lat temu służył już na misji w Iraku. Wiedział, co go czeka w Afganistanie. Miał misję do wykonania i codzienne realizował wymagające zadania. Dla niego czas leciał szybciej niż dla żony w Polsce. Jej pomogło bieganie. Dało to, czego potrzebowała najbardziej, czyli spokój ducha.
"Zawsze najważniejsze jest, co nam siedzi w głowie – zauważa pani Marta. – Bieganie czyści umysł ze złych myśli. Zapewnia świeże spojrzenie. Samopoczucie po biegu jest wspaniałe, a troski oddalają się w nieznane".
Nowa pasja pani Marty bardzo przypadła do gustu także jej mężowi. Był niezwykle zadowolony, że znalazła sobie jakiś cel, bo przed wyjazdem martwił się o jej samopoczucie. Podczas codziennych, kilkuminutowych rozmów telefonicznych, coraz częściej tematem numer jeden stawało się dla małżonków bieganie.
"Ile można pytać bliską osobę, co tam słychać? – zastanawia się pani Marta. – W Żarach, gdzie mieszkamy, codziennie tak wiele się nie zmienia. Rozmowy przez linię wojskową nie dają z kolei poczucia intymności, bo nigdy nie wiadomo, czy wszyscy nie słuchają. Dlatego tak fajne stało się opowiadanie o nowej pasji. Mąż nawet zaczął czytać o bieganiu i mi doradzać. Pytał o kolejne treningi. Czułam zainteresowanie z jego strony, wiedziałam, że mnie podziwia i jest ze mnie dumny" – cieszy się młoda biegaczka.
Żołnierz w spódnicy
Pierwszym poważnym wyzwaniem dla pani Marty był V półmaraton "Słowaka" w Grodzisku Wielkopolskim, który pokonała po dwóch miesiącach treningu.
"Biegło mi się bardzo dobrze. Kryzys przyszedł dopiero… po przebiegnięciu linii mety. Miałam łzy w oczach. Finiszowałam, ale nie było mojego męża, który by mi pogratulował. Strasznie żałowałam, że nie mogę mu się rzucić w ramiona" – wspomina pani Marta.
Po przebiegnięciu jeszcze jednego półmaratonu przyszedł czas na królewski dystans. Celem stał się Maraton Wrocławski. Pani Marta wystartowała w nim w nietypowej dla siebie roli, bo jako członek drużyny żołnierzy XI Lubuskiej Dywizji Kawalerii Powietrznej.
"Dostąpiłam zaszczytu reprezentowania jednostki Radka podczas Mistrzostw Wojska Polskiego, które odbyły się w ramach Hasco Lek Wrocław Maraton – cieszy się Marta Wujda. – Już sam ten fakt był dla mnie bardzo ważny. A przy okazji, troszeczkę dzięki mojej pomocy, zajęliśmy 3. miejsce w rywalizacji zespołów wojskowych. Jestem z tego bardzo dumna".
Po udanym Maratonie Wrocławskim był jeszcze start w IV Maratonie Lubelskim. Niedawno pan Radosław wrócił cały i zdrowy z misji w Afganistanie. Jednak jego żona nie zamierza w związku z tym zawiesić buty na kołku.
"Dzięki bieganiu 7 miesięcy rozłąki szybciej nam minęło. Mąż szczęśliwie wrócił do domu, a ja przebiegłam 2 maratony. Jestem w bardzo dobrej formie fizycznej, co też z radością zostało przyjęte przez moją drugą połówkę. Zakochałam się w bieganiu i polecam tę formę spędzania czasu wszystkim samotnym żonom, które czekają na powrót ukochanych z dalekich misji" – przekonuje Marta Wujda. Teraz biegają razem.
RW 12/2011