Chociaż nie. Po pierwszym stycznia nasza grupa wiekowa powiększyła się o wielu młodziaków, którzy właśnie w tym roku przekraczają siedemdziesiątkę i już znacznie trudniej będzie wedrzeć się na podium. Nachodzi mnie czasem myśl natrętna: czy nie należałoby już skończyć z bieganiem? Gdzieś jest ta nieuchwytna granica między działaniem wychowawczym, dającym się ująć w haśle: "Ucz się, młodzieży, popatrz, jak sportowy tryb życia może procentować w wieku podeszłym", a działaniem wywołującym już tylko komentarze: "No, przestałby się staruszek wygłupiać, ledwo to to człapie, pewnie zaraz się rozsypie, po co się tu jeszcze pęta?".
Może już przekroczyłem tę granicę? Sam jej nie zauważę, bo człowiek ma tę przypadłość, że traktuje siebie znacznie bardziej wyrozumiale niż innych. I niż traktują go inni. Ale ci inni też nie powiedzą, bo nie będą chcieli być okrutni lub co najmniej nietaktowni.
Czasem prawda wychodzi na jaw przypadkiem. W trakcie rozmów ze znajomymi spoza kręgu biegających, gdy tematem stawał się wolny czas poświęcany na zajęcia rekreacyjne, mówiłem zawsze: "A ja biegam". Tak nazywałem wykonywaną przeze mnie czynność i wydawało mi się, że określenie jest adekwatne. No i mówiłem tak, mówiłem, aż do chwili, gdy któregoś dnia, mijając w parku młodą mamę z synkiem, usłyszałem, jak mówi o mnie: "O popatrz, Wojtusiu, pan IDZIE…".
Może niepotrzebnie sobie tym wszystkim głowę zawracam, problem prędzej czy później rozwiąże się sam. Oczywiście wolę, żeby później. Tu dodam, że starcy na starcie traktowani są przez wszystkich na ogół życzliwie. Na mecie rzadko bywają ostatni, zawsze się znajdzie jakiś młodszy, który przecenił swe siły, organizatorzy też często idą na rękę, puszczając grupkę tych, co – przykładowo – półmaraton przewidują na dwie godziny i pół, 30 minut wcześniej, dzięki czemu różnica między czołówką a tyłówką nie wygląda tak dramatycznie.
Komentarze