30 kilometr, biegniesz na full, walczysz o życiówkę i czujesz, że zaczyna brakować oddechu. I nagle biegnący obok równym tempem ogolony na zero trzydziestopięciolatek, z kenijską flagą na nadgarstku, zaczyna rapować:
„Go, dawaj! Go, dawaj! Nie poddawaj się! Dobre tempo, dobra prędkość, czyste niebo nade mną! Raz, dwa, raz! Też to znasz. Czujesz, jak wpadasz w trans. Pełen gaz!”.
Nie, to nie halucynacje spowodowane skrajnym wyczerpaniem. Właśnie motywuje cię Jacek „Mezo” Mejer. Trafiłeś akurat na bieg, w którym jest pacemakerem albo po którym zagra koncert dla biegaczy. Wtedy traktuje bieg treningowo i wspomaga na trasie maratończyków. Gdyby sam leciał na życiówkę, rymowałby co najwyżej w myślach, by nie tracić energii.
Zarzeka się wprawdzie, że jest tylko szybkim amatorem, ale przy jego rekordzie – 2:48:32 – już nie ma żartów. W tamtym roku ten wynik dał raperowi z Poznania dokładnie 250. miejsce w rankingu 20 tysięcy polskich maratończyków.
Mezomaraton (z Japonką)
„Maraton? Fajna sprawa, ale to dla ludzi po trzydziestce. Może za dziesięć lat do tego wrócę” – pomyślał 20-letni Jacek Mejer po przekroczeniu mety poznańskiego maratonu. Był październik 2002 roku. Początkujący, utalentowany raper, ale też były już piłkarz Lecha Poznań (w wieku 16 lat zakończył 7-letnią karierę, wybierając drogę artystyczną) ukończył go z czasem 3:54:29.
Każdy, kto pozna okoliczności maratońskiego debiutu, uzna ten wynik za rewelacyjny. Bez specjalnych przygotowań (najdłuższy przebiegnięty dystans – 10 km), kilka godzin po audycji w radiu, która zakończyła się o północy, i późniejszym melanżu w knajpie. Lekkim, bo po kilku piwach Mezo przypomniał sobie, że o świcie staje na starcie biegu na 42 195 metrów. Dobrze, że nie zapomniał butów – biegł w piłkarskich, ale bez korków, takich do nożnej na hali.