Do biegania potrzeba nóg – to wiedzą wszyscy. Ale ręce też się przydają. Wie o tym każdy, kto podbiegał do tramwaju z siatką pełną zakupów albo plecakiem w jednej z nich. To okropne, tak nie móc sobie pomachać dla ułatwienia...
Mirosław Jeznach nie ma obu rąk, a mimo to biega. Dla przyjemności, dla siebie, dla zdrowia, ale i trochę dla sportu. Bo jak go zapytać o starty, to słychać w głosie, że chce, że mu zależy. Mimo wszystko. Mimo tego, że w wieku 13 lat życie wymierzyło mu potężny cios. Bawili się z kolegami tam, gdzie nie trzeba. Do tego nie wiedzieli, co to prąd, no i zdarzył się wypadek. Powrót do zdrowia – zwłaszcza psychicznego – był trudny.
„Musiałem zaakceptować, że moje życie nie będzie wyglądało tak jak je sobie wyobrażałem. Że będzie inne, trudniejsze. Ale nie poddałem się i walczyłem o normalność. Wydaje mi się, że dziś żyję właśnie tak, normalnie” – wyjaśnia.
Co to oznacza? Że ma żonę, trzy córki, dom i posadzonych kilka drzew. Do tego jest samodzielny, potrafi o siebie zadbać, nauczył się jeździć samochodem. Wszystko więc dobrze się układa i nie ma miejsca na żal. Znalazł się natomiast w jego życiu czas na bieganie. Mirosław na co dzień pracuje w urzędzie, na siedząco.
Przeczytaj również: Marcin Grabiński: Moje słabości są moją siłą
Komentarze