Nie będzie to opis żadnych działań militarnych ani nie będzie tutaj nic na temat wojska. Chcę się podzielić wyłącznie swoimi spostrzeżeniami i przygodami związanymi z bieganiem oraz warunkami, z jakimi się spotkałem podczas mojego trwającego ponad pół roku pobytu na misji w Afganistanie - napisał w liście do "Runner's World" Marcin Ćwięk. Oto jego relacja:
Przyjazd i... pierwszy start
Do Afganistanu przyleciałem na początku października. W tym samym czasie odbywał się zaplanowany tutaj na miejscu Maraton Poznański. Pamiętam swoją rozterkę: "Wziąć udział czy nie?". Miałem za sobą niezbyt wiele przebiegniętych kilometrów, a mój ostatni okres treningowy przypominał najlepszą „szkocką kratę". Wiedziałem jednak, że jest to niepowtarzalna okazja - przebiec maraton w miejscu, w którym nieprędko (czy w ogóle kiedyś?) zostanie zorganizowana podobna impreza.
Moje nastawienie, nieodparta chęć podjęcia wyzwania oraz... głupota sprawiły, że długo się nie zastanawiałem. 14 października 2007 r. razem z 8 innymi zawodnikami stanąłem na starcie 42-kilometrowego biegu. Po głowie kołatało mi się cichutko - aby nie zapeszać - "dobiec poniżej 5 godzin". Moim kluczem do sukcesu okazało się odrzucenie (niestety) woli walki kosztem chęci ukończenia biegu. Bieg ukończyłem z czasem 4:45.49. Potem musiałem odpokutować... swoją głupotę.
Przez kilka pierwszych dni czułem, że jestem bardzo osłabiony i na pograniczu gorączki. Przez prawie dwa tygodnie walczyłem z tzw. opryszczką, która pokryła całkowicie moje wargi i trochę twarzy. Cóż, był to mój świadomy wybór (którego oczywiście nie żałuję), żeby najpierw wystawić organizm na ekstremalne zmęczenie, a dopiero potem się zaaklimatyzować do wysokości i panującego ciśnienia.
Komentarze