Nie mam wielkiego doświadczenia jako uczestnik zawodów. Jak już gdzieś wystartuję, to potem kuruję długo te fragmenty ciała, które ścigały się zbyt ambitnie, nie zawsze też na start w zawodach pozwala mi praca zarobkowa, która jak na złość mnie akurat wypada głównie w weekendy. Nie mam więc bogatego doświadczenia startowego, niemniej jest ono wieloletnie i pozwala mi na obserwację zmian, które – tu się zwracam do tzw. ścigantów – trzeba od pewnego czasu brać pod uwagę, gdy się startuje z zamiarem otarcia się o podium w którejś z licznych klasyfikacji czy też marząc o zwycięstwie nad upatrzonym rywalem.
Stosunkowo nowym bowiem wynalazkiem jest przyznawanie miejsc na podium według czasu netto. Wynalazek godny pochwały, bo dbający o sprawiedliwość. Dlaczego ktoś ma zostać uhonorowany, bo się ustawił na samej linii startu, a ktoś inny ma zostać pozbawiony tej stuzłotówki lub pucharku i fotki na podium tylko dlatego, że karnie ustawił się przy właściwym pacemakerze i zanim dopchał się do startu, minęło 5 minut? Niesprawiedliwość krzycząca, szczególnie gdy się zdarzy, że ten karny zamelduje się na mecie zaledwie kilkanaście sekund za tym, co wystartował sobie 5 minut wcześniej.
Kiedyś – o ile mi wiadomo – nie było pojęcia „czas netto”. Nie miało to zresztą wielkiego znaczenia, bo biegi nie były tak licznie obsadzane – u nas w każdym razie. Ci z dalszych szeregów tracili nie tak wiele, a ściganci, dla których ważna była każda sekunda, jakoś tam znajdowali sobie miejsce na starcie, by z jednej strony nie stracić tych sekund, a z drugiej, w wypadku gdy nie byli faworytami w OPEN, zachować jednak resztki przyzwoitości i nie zawadzać tym lepszym. Jednak w miarę jak tłumy na starcie gęstniały, coraz dobitniejsze stawały się prośby organizatorów, by ustawiać się wśród zawodników o podobnych możliwościach – co nie zawsze skutkowało.
Dziś jest zupełnie inaczej: coraz częściej o tym, kto stanie na podium czy jaką dostanie nagrodę, decyduje czas netto. Zwykle nie dotyczy to wszystkich; pierwszych 50 obowiązuje kolejność wpadnięcia na metę. I to też jest ze wszech miar słuszne, bo jak ktoś wypluł duszę i płuca, ale dopadł i o centymetry wyprzedził na mecie Kenijczyka, to nie chce przeżywać rozczarowania, po jakimś czasie słysząc od sędziów, że czas netto miał gorszy o ułamek sekundy, więc sorry... Widowiskowość biegu też wzięłaby w łeb, a publiczność mogłaby wygwizdać zwycięzcę, bo na własne oczy przecież wszyscy widzieli, że przegrał.
Niestety, niektórym czas netto stwarza pewne problemy. Konkretnie tym zagorzałym ścigantom, którzy walczą o miejsca na podium w kategoriach wiekowych, ale nie należą do tych z pierwszej pięćdziesiątki. Bo powstaje pytanie, jak mogą ocenić swoją pozycję podczas biegu i ewentualnie wypluć tę duszę i płuca na finiszu, widząc przed sobą plecy słabnącego rywala? Nie wiadomo przecież, czy wystartował on minutę wcześniej czy później. Ścigant myśli, że wcześniej, więc samo dogonienie wystarczy, a tu się okazuje, że rywal zaczynał mniej więcej w tym samym momencie, ale wyskoczył do przodu, a ścigant to przegapił i potem jak rywala doszedł, to myślał, że z nim wygrał, a tu niespodzianka: czas netto prawdę ci powie – rywal wygrał.
Do tego jeszcze podstawowe pytanie taktyczne: czy lepiej ustawić się na starcie kawałek przed „przydziałowym” pacemakerem, żeby rywale cię nie widzieli i myśleli, że biegniesz za nimi, czy – rezygnując z usypiania czujności rywali – ustawić się ciut za nimi, by kontrolować bieg? Najlepiej by było, gdyby wszyscy startowali z jednej linii. Ale co robić, gdy rywale się rozstrzelili: jeden ustawia się daleko z przodu, a inny daleko w tyle?
Takie to dylematy dręczą ścigantów i nie pozwalają im zasnąć w noc przed zawodami.
JF
Ten felieton był pierwotnie opublikowany w magazynie Runner's World w numerze maj 2014.
Motto: netto [felieton Jacka Fedorowicza]
Pisałem niedawno o ścigantach. Ale „niedawno” jest pojęciem względnym. To mnie się wydaje, że niedawno, ponieważ starszym ludziom czas biegnie coraz szybciej. W przeciwieństwie do nich samych, biegających coraz wolniej.

Zobacz również: