W niektóre poranki, około godziny 5:30 czy 6:00, mała grupa spotyka się w Boulder w amerykańskim stanie Kolorado. Biegną razem przez jakieś 1500 metrów szutrową drogą, która wije się do podstawy gór. W czasie podbiegu przeskakują nad skałami, korzeniami – właściwie wszystkim, co może pojawić się na ich drodze. Ale dopiero kiedy docierają do Flatirons – skał, które są wręcz ikoną tego rejonu – zaczyna się prawdziwa przygoda.
Zamiast zmieniać kurs, jak czyni to większość biegaczy, oni biegną dalej prosto, do podnóża skał. I bez wahania wbiegają na nie, obniżając sylwetki, szukając rękoma punktów zaczepienia i ruszając w górę po piaskowcu. Zwykle bez asekuracji i jakiegokolwiek sprzętu wspinaczkowego, polegając jedynie na sile swoich palców i oparciu stóp.
Kiedy dotrą na szczyt skały albo schodzą w dół (nadal bez sprzętu), lub, na właściwie pionowych odcinkach, mocują linę i przy jej pomocy docierają na dół, pokonują czasami 60-70 metrów w mniej niż minutę. Często powtarzają całą akcję na innej skale, zanim wrócą około godziny 8 do punktu startowego – w sam raz, by zdążyć do pracy.
To nie są kaskaderzy trenujący do kolejnego filmu o Bondzie. To członkowie Satan’s Minions Scrambling Club. „Pod wieloma względami to, co robimy, jest szalone” – mówi 57-letni Bill Wright, ojciec dwójki dzieci, programista i założyciel Minionsów. I właśnie to szaleństwo wyróżnia ich w mieście pełnym olimpijczyków, ironmanów, zawodowych biegaczy i innych nieprzeciętnych sportowców
Wspinaczka biegiem
Klub został założony 20 lat temu. Wright doznał wtedy poważnej kontuzji w czasie wspinaczki na drodze znanej jako Death and Transfiguration (Śmierć i Przeistoczenie). Wracając do zdrowia, przeczytał przewodnik dla wspinaczy „Flatiron Classics: A Guide to Easy Climbs and Trails in Boulder’s Flatirons”, napisany przez Gerry'ego Roacha, i zafiksował się na jednym wyzwaniu: zdobyciu 10 konkretnych szczytów w górach Flatirons w mniej niż 15 godzin, czyli pobiciu dotychczasowego rekordu.