Nasze pętle [felieton Jacka Fedorowicza]

Bardzo lubię w RW dział „Trasy biegowe”. Czyli gdzie biegać w różnych miastach. Odkrywam czasem dobrze mi znane ścieżki, na które kiedyś wpadłem przypadkiem.

Pogoń za zarobkiem gna mnie po całej Polsce, co chwila jestem w innym mieście i w każdym staram się przetruchtać tę rytualną godzinkę (głodowe minimum). Ale hossa nie trwa długo i zawsze potem wracam na warszawskie Powiśle, gdzie mam własne trasy. Myślę, że każdy ma takie, a jeżeli nie, to spróbuję przekonać, że warto.

Własna trasa, a także jej fragment czy dowolne połączenie kilku fragmentów, zalety ma następujące:

1. Zwalnia z kombinowania. Człowiek, biegnąc, nie jest narażony na stres decyzyjny, w którą stronę teraz: w tę, czy w tę? Zawrócić, czy spróbować kółko? To niepotrzebnie męczy mózg, który należy nakierować raczej na myślenie o czymś przyjemnym.

2. Na ogół jest wymierzona. Każdy, kto ma ulubione pętelki czy trasy tam i z powrotem, prędzej czy później wpada na pomysł, żeby sobie sprawdzić, ile to ma kilometrów. Ot tak, z ciekawości. I to się potem przydaje. Niedawno przestudiowałem plan treningowy – jeden z wielu, jakie zamieszcza RW – i tam ujrzałem zalecenie na jeden z dni: 15 minut powoli, po czym 5 x 2 km szybko, w przerwach marsz 4 minuty. Postanowiłem skorzystać z porad fachowców – trochę wstyd się przyznawać, że powziąłem takie postanowienie dopiero w wieku mocno podeszłym, prawdziwym problemem był jednak dystans. Mam pod nosem pełnowymiarową bieżnię na Agrykoli, i zegarek mam, ale na Agrykoli nie zawsze można: jak grają piłkarze, to bieżnia zamknięta. Zadałem więc sobie trudu, wymierzyłem pętelkę 1 km i piłkarze mi niestraszni. Gorzej z tym 5 x 2 szybko. Czasem się kończy na 3 x 1.

3. Jest oswojona. Wie się, gdzie będzie asfalt, gdzie żwirek, gdzie dołki. To bardzo ułatwia, choć czasem nudzi, ale przecież posiadanie pętelki nie zmusza do biegania co dzień tylko po niej. Oswojenie trasy pozwala też na skuteczny autodoping. Przykładowo na mojej kilometrowej w parku między Książęcą a mostem Poniatowskiego tak sobie mówię: „Wzdłuż Kruczkowskiego jest lekko z górki, trzeba przyspieszyć, bo spadek terenu oszukuje tempo!”. Potem: „Przy moście mercedesowcy patrzą, nie zwalniać, bo wstyd!” (salon Mercedesa; młodzi samochodziarze podjeżdżają swoimi, wysiadają i dumnie stają obok – odruchowo chce się pokazać, że piechur, i to biegnący, to coś lepszego). Potem: „Nie zwalniać na zakręcie, dziś nie jest ślisko!”. I wreszcie: „Jeszcze tylko 200 metrów i odpoczynek!”.

4. Daje komfort ułatwień. Na stałej, oswojonej pętelce każdy prędzej czy później znajdzie takie miejsce, gdzie latem wsunie w krzaki butelkę z wodą i takie, gdzie zimą powiesi zbędną, zbyt ciepłą kurtkę i ona tak będzie ukryta za drzewem, że nikt jej nie zwędzi.

5. Daje poczucie bezpieczeństwa burzowego. Dobrze wiadomo, ile z danego miejsca będzie trwała ucieczka do domu lub parkingu, w razie gdyby co. Uwaga: to poczucie może być złudne. Klimat nam się zmienia i pioruny potrafią robić dziwne numery, z występowaniem w roli gromu z jasnego nieba włącznie.

Jeśli ktoś czasem odwiedza Warszawę, radzę, by jego trasą stałą były Łazienki. Pięknie tam, a ponadto biega się z poczuciem odzyskania. Bo do niedawna w Łazienkach obowiązywał kategoryczny zakaz biegania od 10 rano do zamknięcia. Odpowiednie tablice ostrzegawcze straszyły na bramach, a strażnicy na rowerach. Już same buty sportowe budziły podejrzenia. Pewnie chodziło o bezpieczeństwo spacerujących. Ale – ciekawa sprawa – wózki akumulatorowe, którymi pracownicy parku śmigali po alejkach tam i z powrotem, już temu bezpieczeństwu nie zagrażały.

Kilka lat temu spotkałem w Łazienkach Roberta Korzeniowskiego. Przed godz. 10. Trenował. Nie spytałem go, czy będzie trenował też po 10, bo teoretycznie mógłby. Nie biega przecież, a chodzi. Kto jak kto, ale on, zdyskwalifikowany kiedyś na olimpiadzie pod pretekstem kroku nie dość „chodowego”, chyba potrafi dbać o to, by chód nie był biegiem. A że jego chód jest szybszy od biegu najszybszego joggera? Ciekawy dylemat dla strażników. Na szczęście już nieaktualny. Zapraszam do Łazienek. Odwiedzajcie Ziemie Odzyskane!

JF

Ten felieton był pierwotnie opublikowany w magazynie Runner's World w numerze październik 2014.

Zobacz również:
REKLAMA
}