Nie tak miało być. Rozpoczynając swoją przygodę z bieganiem, założyłem sobie, że maratonów nie biegam. Maratony zżerają organizm i kropka. I tak sobie biegałem 3 lata piątki, dyszki, czasem połóweczki, i to w zupełności wystarczało, żeby dwa lata z rzędu wygrać Ligę Biegową w swojej kat. M70 i blisko 30 razy stać na pudle, i to w wielu prestiżowych biegach.
A maratony? A po kiego diabła mi się męczyć? Ale cóż, padło i na mnie. Zapisałem się i trenowałem do Cracovia Maraton (...). Do 38. km wszystko szło dobrze, potem męka. Na ostatnim kilometrze pomyślałem: „No, teraz to plamy nie dam."
Zobacz, jak seniorów (i nie tylko) do biegania zachęca inny biegacz-senior, Jacek Fedorowicz: Warto biegać! [FELIETON JACKA FEDOROWICZA]
Przede mną cała ulica Grodzka, szpaler kibiców, którzy, widząc moją siwą brodę, dopingowali jeszcze bardziej. Pod taką presją to i nieboszczyk sprintem dobiegłby do mety. I tak mój pierwszy maraton pokonałem w 72. wiośnie życia. Czas? 5:11, czyli według przelicznika wiekowego 3:43. Ważne, że moje zawiasy i trybiki wytrzymały. Pewnie dlatego, że to solidna, dawna produkcja, a nie jakaś obecna, gdzie po pierwszej awarii wszystko idzie na śmietnik.
A więc, droga młodzieży, seniorzy: jeśli liznęliście ciut sportu, a teraz biegacie rekreacyjnie, to nie zwlekajcie i zapisujcie się na Maraton Warszawski (zobacz, jak wyglądała trasa 39. PZU Maratonu Warszawskiego w zeszłym roku - red.). A dlaczego Warszawski? No bo tam jest najdłuższy limit czasowy: 6,5 godziny! A to gwarantuje, że nawet marszobiegiem go zrobicie. I będziecie mieć satysfakcję, że jesteście lepsi od Filipidesa, bo przeżyliście! Do zobaczenia!
RW 07/2017