Roman Lisiecki: Nie piję, bo biegam

Bieganie ma wiele zaskakujących efektów ubocznych. Roman Lisiecki dzięki niemu wyszedł z alkoholizmu, zamienił butelkę wódki na buty biegowe i odbudował nie tylko formę, ale i swoje życie. Z radości, że wygrał z nałogiem, sam zaczął organizować biegi trzeźwości.

Roman Lisiecki wygrał z alkoholizmem dzięki bieganiu Jacek Heliasz
fot. Jacek Heliasz

Minęło 13 lat, odkąd Roman zerwał z alkoholem. Swój nałóg zamienił na inny, dużo zdrowszy, taki, który nie niszczy życia, a je odbudowuje – bieganie. Mimo że nie ma sylwetki biegacza, pokonał półmaraton i maraton. W podziękowaniu za to, że dzięki swojej nowej pasji pozostaje trzeźwy, postanowił organizować biegi trzeźwości. I tak od 9 lat na 5-kilometrowej trasie Bogunów – Żórawina pod Wrocławiem, w ostatnią sobotę kwietnia, spotykają się biegowi przyjaciele Romana, a także ludzie, którzy tak jak on w pewnym momencie zbłądzili, ale na szczęście w końcu odnaleźli właściwą drogę.

Alkohol niszczył życie

Roman szybko się usamodzielnił. Ożenił się, a kiedy miał 20 lat, na świat przyszła jego córeczka. Miał gospodarstwo. "Jako pierwszy w miejscowości kupiłem ciągnik, kombajn. Pieniędzy nie brakowało, ale ciągle chciałem więcej" – opowiada. Kupił kolejne 2 hektary pola, na które wziął kredyt. Niestety, inflacja, przemiany gospodarcze spowodowały, że raty kredytu znacznie przerosły jego wartość. Tak zaczęły się problemy.

"Byłem zdesperowany. Kiedyś jechałem autostradą, rozpędziłem się i… chciałem zginąć. Opamiętałem się ze względu na dzieci, ale po powrocie do domu piłem przez trzy tygodnie" – mówi.

Upijał się z myślą o tym, żeby już się nie obudzić. Przez kolejne lata Roman i jego rodzina przeżywali gehennę. Starał się spłacać długi, ale wciąż się nie udawało. A w tym wszystkim najlepszym przyjacielem był alkohol. "To niszczyło moje życie, moją rodzinę" – przyznaje Roman.

Wsiadał pijany za kierownicę. Kiedyś złapała go policja, próbował ich przekupić, za co dostał wyrok 3 lata w zawieszeniu. "Mimo to nie potrafiłem się opamiętać, nie wierzyłem, że z tego wyjdę" – dodaje.

Opamiętanie przyszło w grudniu 2001 roku. "Nie pracowałem wtedy i już zupełnie nie radziłem sobie z życiem. Piłem i piłem" – opowiada. Co roku na Mikołaja Roman wręczał swoim dzieciom symboliczne prezenty; tym razem zapił się tak, że o tym zapomniał. Ocknął się dopiero 13 grudnia. Kiedy swojemu 9-letniemu synkowi podsunął 50 zł, ten nie przyjął.

"Powiedział: »Tatuś, ja nie chcę prezentów, ja chcę ciebie trzeźwego«. Ścisnęło mnie za serce, nigdy w życiu nic tak mnie nie zabolało, jak to. Na drugi dzień poszedłem do ośrodka pomocy społecznej, by szukać ratunku" – opowiada.

Postanowił się leczyć, ale droga do trzeźwości była kręta. Za złamanie zasad, czyli niewrócenie na czas z przepustki, wyrzucono go z ośrodka leczenia uzależnień w Czarnym Borze. A jednak udało się, choć wygrana walka z nałogiem nie rozwiązała życiowych problemów. Walczyć trzeba było dalej, tylko że już na trzeźwo. Wtedy pojawiło się bieganie…

Nowy nałóg – bieganie

W szkole grał w piłkę. Zawsze chciał być najlepszy, ale nie zawsze wchodziło. Później sport poszedł w odstawkę, a zaczął królować alkohol. Kiedy przestał pić, Roman ważył 107 kg. Jego kolega, również niepijący alkoholik, który przebiegł maraton w Poznaniu, namówił Romana i jego syna do startu w Sobótce – w Biegu na Ślężę. "Wtedy zawody rozgrywane były na dystansie 4 km. Pomyślałem: co to jest? Dam radę. Ale na trasie przeżywałem koszmar" – mówi.

Na metę wpadł zdyszany i nie mógł wykrztusić słowa, ale kiedy na jego szyi zawisł medal i okazało się, że za nim na metę przybiegło 60 innych uczestników, pojawiła się wielka duma, której już dawno, a może nawet nigdy nie czuł. W Sobótce Roman poznał swoich późniejszych biegowych przyjaciół: aktora Teatru Polskiego i Teatru Komedia we Wrocławiu Mariana Czerskiego, a także wybitnego polskiego maratończyka Zbigniewa Siemaszkę, którzy natchnęli go do dalszego biegania. Na Biegu na Ślężę się nie skończyło.

"Zacząłem rokrocznie startować w biegach trzeźwości w Świerzawie. Akurat zawsze tak się udawało, że z moim synem stawaliśmy na podium. Genialne były te biegi" – przyznaje. Bieganie stało się nałogiem. Poznawał kolejnych ludzi, niepijących alkoholików jak on, ale także zwyczajnych biegaczy. Coraz bardziej sport zaczął nakręcać go do działania.

Wtedy pojawił się pomysł na zorganizowanie własnego biegu trzeźwości. "Tyle razy jeździłem do Świerzawy, aż pomyślałem: po co jeździć, skoro można zorganizować taki bieg u siebie, w Bogunowie, czyli w miejscowości, w której się urodziłem" – opowiada Roman.

Sport kontra alkoholizm

W 2007 roku na starcie w Bogunowie stanęło 60 biegaczy. Wśród nich m.in. Tomasz Sobczyk – jeden z najlepszych wrocławskich maratończyków, wspomniany Marian Czerski czy Zbigniew Siemaszko. Bo w biegu może wystartować każdy, także ci bez "przeszłości". Hasłem przewodnim pierwszej edycji było "Sport przeciw uzależnieniom". "Biegną nie tylko alkoholicy, ale także narkomani z pobliskiego Monaru. Później dostaję od nich własnoręcznie zrobione anioły, które zacząłem już kolekcjonować" – mówi Roman.

W drugiej edycji było już o 10 zawodników więcej, a w trzeciej na starcie pojawiło się 138 osób. Przyjechali z całej Polski. Dwa lata po pierwszym biegu Roman, Zbigniew i Jerzy Siemaszkowie, Sławomir Pieczurowski, a także Henryk Moszonka założyli klub LUKS Żórawina. W 2008 roku panowie po raz pierwszy startują we wrocławskim maratonie w klubowych barwach.

"Nie miałem i nie mam sylwetki biegacza, ale maraton był moim marzeniem. Pokonanie tych 42 km było dla mnie bardzo trudne. Po 38. kilometrze myślałem, że zemdleję, ale udało się. Osiągnąłem czas 6 godzin, ale duma mimo wszystko ogromna" – chwali się.

Rok 2008 był dla Romana i klubu szczególnie udany pod biegowym względem. Wcześniej, przed wrocławskim maratonem, udało mu się ukończyć Półmaraton Ślężański. Klub wygrał klasyfikację drużynową podczas maratonu we Wrocławiu i aż do teraz nie oddał swojego prymatu na tej imprezie. W tym samym czasie wciąż rozwijał się organizowany przez Romana bieg, ale konkurencja też rosła.

"Nie mogę zrobić imprezy w niedzielę albo w sobotę rano. W Polsce jest tyle bogatych biegów ze świetnymi nagrodami, że trudno z nimi konkurować, dlatego od jakiegoś czasu zawody rozgrywane są popołudniami w ostatnią sobotę kwietnia. Nie są też tak nagłaśniane, jak bym chciał, bo wciąż brakuje nam środków" – opowiada. Najważniejsza jest jednak atmosfera. "W organizacji pomaga nam mój syn, są także wolontariusze z miejscowego gimnazjum. Jest bardzo rodzinnie" – przyznaje.

Roman co roku angażuje się też w organizację biegu podczas Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Na tym nie koniec. "Moim wielkim marzeniem jest zorganizowanie maratonu trzeźwości. Jednak najważniejsze dla mnie jest to, żebym nie pił. Codziennie dziękuję Bogu za kolejny dzień w trzeźwości i proszę o następny. Dziękuję za rodzinę, która to wszystko wytrzymała, i za to, że Bóg dał mi bieganie" – kończy Roman Lisiecki.

Biegi trzeźwości

Organizowane są w całej Polsce, między innymi w Tomaszowie, Gnieźnie i Brzozie koło Bydgoszczy. W Radomiu można wystartować nawet w maratonie trzeźwości. W imprezach takich mogą startować alkoholicy, ale nie tylko. Ich głównym przesłaniem jest propagowanie życia w trzeźwości.

RW 06/2013

REKLAMA
}