Żegnając 2017 rok, warto pamiętać, że byliśmy w Polsce świadkami kilku ważnych imprez sportowych. Jedną z nich były igrzyska sportów nieolimpijskich, rozegrane we Wrocławiu. Być może duch owej imprezy sprawił, że – spacerując jesienią po parku w tym mieście – poczułam się jak na obozie treningowym. Tyle że trenującymi były w znakomitej większości kobiety, a „rozgrywane” dyscypliny powstały raczej w ich pomysłowych głowach niż na naradach trenerskich.
Bo park w środku dnia, w środku tygodnia i w środku miasta to przestrzeń opanowana w większości przez młode mamy, babcie z wnuczkami i staruszki na niespiesznych spacerach. I każda z tych grup prezentuje mistrzostwo w jakiejś dyscyplinie.
Wśród młodych mam są np. takie, które spacer traktują jak trening. Widać to od razu po sportowym stroju, ale przede wszystkim po prędkości, z jaką wózek takiej mamy wyprzedza inne na trasie. Do tego kontrolne spojrzenia na krokomierz lub telefon z odpowiednią aplikacją i wszystko jasne. W tej kategorii mam swoje ulubione mistrzynie. To takie „sprinterki do potęgi”.
Najpierw przyuważyłam jedną z bliźniaczym wózkiem. Szybko przebiła ją inna – z potrójną spacerówką (czego po tempie wcale bym nie powiedziała). Ale i ona nie miała szans z kobietą, która miała w jednym wózku 9 (obsadzonych!) miejsc! I chociaż za tym zjawiskiem nie stała żadna bogini płodności, ale pobliski żłobek, i tak byłam pod wrażeniem.
Solidnego i równomiernego tempa oraz koordynacji w „obsłudze” pasażerów mógłby tej pani pozazdrościć niejeden sportowiec. Jak ona wchodziła w zakręt, cóż to był za balans ciałem... Widać było, że dla niej wyjście z wesołą gromadką to potężna dawka energii treningowej (i pewnie niezły patent na nadprogramowe kalorie).
Inna kategoria to „sportsmenki wielozadaniowe”. One jednocześnie trenują prędkość, refleks i koordynację, a ich koronna dyscyplina to łapanie na czas rozbiegających się dzieci.
Są jeszcze „gibkie gimnastyczki”. To te, które wyginają się jak na zaawansowanych zajęciach jogi, żeby zamontować/zdemontować chustę albo nosidełko, jednocześnie pilnując kiwającego się na wszystkie strony malca. To kategoria, w której można rywalizować na czas, ale nie tylko. Bo wiele „zawodniczek” zdecydowanie zasługiwałoby na bardzo wysokie noty za styl.
Piszę o tym po to, żeby przypomnieć wszystkim, że kobiety nawet jak nie trenują, to bardzo często... trenują. Dziewczyny, popatrzcie na siebie czasami trochę z boku. Zobaczycie, że wasza pomysłowość i determinacja są nie do pokonania!
W parku była jeszcze jedna grupa mistrzyń – „królowe długiego dystansu”. To uśmiechnięte i pogodne starsze panie, które przychodziły na spacery ze swoimi mężami. Domyślając się stażu małżeńskiego, w ciemno przyznawałam im medale za cierpliwość i wytrzymałość. Chociaż to akurat konkurencja, w której panuje jednak spore równouprawnienie.
RW 12/2017