Mogłabym zacząć od Roberty Gibb, która w 1966 roku musiała założyć luźną bluzę i spodenki brata, a później ukryć się na starcie, żeby – jako pierwsza kobieta w historii – móc wziąć udział w maratonie w Bostonie. Również tam rozegrał się dramat zawodowej tancerki, która w kwietniu 2013 r. została ciężko ranna podczas zamachu w czasie maratonu. Obrażenia okazały się na tyle poważne, że lekarze amputowali jej nogę.
Adrianne Haslet-Davis nie załamała się. Nie tylko wróciła do tańca, ale też zaczęła jeździć po świecie i dawać wykłady motywacyjne. A do tego… biega! W tym roku wystartowała w maratonie i dzięki specjalnej protezie pokonała dystans, chociaż walka na trasie trwała aż 10,5 godziny. Kibice oklaskiwali ją w zdumieniu i podziwie.
W podobnym podziwie ja oklaskiwałam pewną panią po jednym z wiosennych półmaratonów. Po biegu podeszła do nas uśmiechnięta starsza pani, prosząc o pomoc. Potrzebowała, żeby wyjąć jej telefon z kieszonki („bo ręce już nie takie sprawne”) i znaleźć w nim numer („bo oczy już nie te”). Opowiedziała trochę o ledwo zaleczonym zapaleniu krtani, o tym, że biega, by się w domu nie zasiedzieć, i zniknęła z pola widzenia. Ale nie na długo. Po chwili zobaczyliśmy ją ponownie, tyle że tym razem… dziarsko wskakującą na podium na scenie. Puchary odbierały właśnie zawodniczki, które zajęły najlepsze miejsca w kategorii wiekowej 70 lat i więcej.
Wzruszenie i podziw wzbudziła we mnie też historia pewnej znajomej, której na maratonie w Paryżu przytrafiła się trudna historia. Owa koleżanka wykorzystuje bieganie m.in. do działań na rzecz dzieci chorych – jak jej mały synek – na mukowiscydozę. Jest pełna pogody ducha i energii. Dlatego nawet specjalnie nie zdziwiło mnie, że spośród tłumu maratończyków to właśnie ona udzieliła pierwszej pomocy biegaczce, która przewróciła się na trasie. Upadek, ratunek, wsparcie, pocieszenie. Takie przeżycia też funduje bieganie. A kobiety umieją sobie z nimi radzić. Nawet jeśli w efekcie bieg jest o wiele dłuższy od planowanego.
A propos planów, to muszę tu wspomnieć o jeszcze jednej historii, która ma aż trzy bohaterki. Leila, Liina i Lily to 30-letnie siostry z Estonii, które wystartują w maratonie na igrzyskach w Rio de Janeiro. Po raz pierwszy w historii arena zmagań olimpijskich będzie gościła trojaczki. Jak to się stało, że razem doszły do startu w igrzyskach? Odpowiedź jest prosta i powalająca. „Nudno jest biegać samemu, stąd nasza decyzja o wspólnym treningu” – powiedziała Leila, która ma najlepszy spośród sióstr czas (2:37.12).
Oglądanie ich będzie z pewnością co najmniej ciekawe, podobnie jak oglądanie wielu innych biegaczek, tych zawodowych i amatorek, z których każda ma jakąś historię do opowiedzenia. Bo biegające dziewczyny, kobiety i panie są niesamowite. Te na stadionach, te w parkach i te na ścieżkach osiedlowych. Bądźmy fajnymi biegaczkami.
RW 07/2016