Piotr Kuryło i jego maraton dookoła świata

20 tysięcy kilometrów biegu dookoła Ziemi, pokonywanych samotnie. To możliwe, jeśli ma się marzenia, silną wolę i niezliczoną liczbę kilometrów w nogach - tak jak Piotr Kuryło. Po wielu perypetiach jego ostatni maraton w życiu zakończył się happy endem.

Bieg dla Pokoju - Piotra Kuryło bieg dookoła świata Piotr Kuryło
Piotr Kuryło pod Łukiem Triunfalnym w Cinquantenaire Park, czyli Parku Piędziesięciolecia w Brukseli (fot. Piotr Kuryło)

Pokonanie na własnych nogach 20 tys. kilometrów w ciągu jednego roku to nie żadna utopia, a realny plan. Wszystko zależy od tego, kto się za to zabiera. Piotr Kuryło już wiele razy udowodnił, że niewiarygodne wyczyny są dla niego jedynie kwestią czasu. Przebiegł Polskę wzdłuż i wszerz. Dosłownie. Niektórzy pukali się w czoło, widząc biegacza ciągnącego za sobą wózek. "Zwłaszcza gdy pod Gdańskiem pytałem, którędy najbliżej do Zakopanego" - mówi.

 

Kuryło pobiegł również między innymi do Aten i tam wystartował w Spartathlonie - ultramaratonie z Aten do Sparty. Te 246 kilometrów pokonał w 24 godziny, 29 minut i 41 sekund - na mecie był drugi.

Nic więc dziwnego, że jego marzenia sięgają daleko poza granice Europy. Okrążenie kuli ziemskiej to chyba najodpowiedniejszy cel dla tego niesamowitego maratończyka. Przed wyruszeniem w drogę zapewniał: "To będzie mój ostatni bieg. Taka kropka nad i".

 W 365 dni dookoła świata

Plan był taki, żeby całą drogę pokonać biegiem, a przeszkody wodne kajakiem (łącznie około 1000 kilometrów wiosłowania). Piotr przygotowywał się do tego startu kilka lat, codziennie biegał po kilkadziesiąt kilometrów, wiele godzin spędził w kajaku.

Wreszcie 7 sierpnia 2010 r. wyruszył z Augustowa na zachód. Przebiegł Polskę, potem przez Niemcy, Francję, Pireneje i Półwysep Iberyjski dotarł aż do Lizbony. Cały czas ciągnął za sobą trzykołowy wózek, który był jednocześnie walizką, kajakiem i łóżkiem. Łącznie z bagażem Piotr Kuryło dźwigał za sobą około 70 kilogramów.

Niestety, wypadek podczas przeprawiania się przez jedną z rzek w Portugalii sprawił, że Piotr stracił dosłownie wszystko. Musiał zostawić kajak, ale zdecydował się biec dalej, mimo że został praktycznie tylko z tym, co miał na sobie, bez telefonu i pieniędzy.

Pomoc dobrych ludzi

Dzięki pomocy sponsora maratończyk dostał się z Lizbony do Nowego Jorku samolotem, a nie, jak planował, statkiem, co zajęłoby mu kilka tygodni. W USA spotkał się z ciepłym przyjęciem mieszkających tam Polaków.

Wiele osób ze środowiska polonijnego pomogło mu kontynuować bieg. To między innymi dzięki nim zdobył nowy wózek i podstawowe zaopatrzenie. Jeden z Polonusów zaproponował mu nawet spędzenie Wigilii w swoim domu, wielu pozwalało u siebie nocować.

Izabela Kuryło, żona pana Piotra, mówi: "Mąż liczył się z tym, że może być ciężko. Nie jest to luksusowa wyprawa. Ale na szczęście w Ameryce ludzie go dobrze przyjęli. Niemcy też, mówił, że z klasą. Nawet eskortowała go policja".

1 2
STRONA 1 z 2
REKLAMA
}