Przebiegłem 42 km ulicami centrum światowego biznesu, w tłumie 38 864 biegaczy, dopingowanych przez 2 mln zdzierających gardła kibiców i przygrywających stu zespołach muzycznych, w ciągłym towarzystwie 10 śmigłowców, pod okiem setek fotografów, kamerzystów i 300 mln ludzi przed telewizorami.
Podróż do Nowego Jorku
Moja wyprawa do Nowego Jorku to w sumie 30 godzin spędzonych w samolocie, 48 godzin w ciągłej podróży, przebyte 15 000 km, 8 startów, 8 lądowań. To także 6 miesięcy ciężkiego treningu – przebiegnięte jakieś 2000 km!
Wystartowałem z Fortalezy w Brazylii, gdzie pracowałem jako instruktor kita. Po 11 godzinach wylądowałem na amerykańskiej ziemi :) Na odprawie imigracyjnej poszło gładko. Hasło "I`m going for a New York Marathon" za każdym razem otwierało mi drzwi do Ameryki.
Przechadzałem się przy Ground Zero, pozdrowiłem panią z pochodnią, zjadłem hot doga przy Madison Square Garden, wypiłem amerykańską kawę, zagryzając pączka... wszystko to w otoczeniu tłumu, który nieustannie gdzieś zmierza. Wysiadając z metra, już musisz wiedzieć, czy skręcisz, bo stojąc w bezruchu na chodniku, to tak, jakbyś zaburzał amerykański tryb życia i pracy.
Rejestracja w centrum zawodów i odebranie numeru poszły sprawnie i gładko. Wszystko czytelne i przewidywalne – od razu widać doskonałą organizację. Dużo gadżetów, mnóstwo stoisk, prezentacji, producentów... Prawdziwe centrum lekkoatletycznego świata. Wszystko to w potężnej hali, jakieś 3 razy tyle, co wrocławska Hala Ludowa.
Na starcie NYC Marathon
No i w końcu nadszedł ten dzień... 5 listopada 2006 roku. Mimo ostrzeżeń o korkach i przestrogach, że możemy nie dojechać, byliśmy na miejscu w 25 min, ok. 7 rano. Ludzie napływali już strumieniami ze wszystkich stron, dowożeni przez autokary, promy... Strefa startu szybko się zapełniła i nie było mowy o rozgrzewce – zrobiło się tak ciasno, że mogłem tylko podskakiwać w miejscu :)
Na minuty przed startem odszukałem w tłumie grupę biegnącą na 3:15. Kolejne 3 godziny 10 minut i 16 sekund warte były wcześniejszej każdej kropli potu, każdej sekundy spędzonej w podróży, każdej wydanej złotówki czy dolara. Warte były determinacji, walki ze zwątpieniem czy innymi przeciwnościami. Byłem kroplą w strumieniu maratończyków, otoczony przez 2 mln kibiców, niczym w amoku wrzeszczących i wymachujących różnymi plakietkami, ciągłe błyski fleszy i "przybijanie piątek"... to tak, jakby przechadzać się po czerwonym dywanie tuż przed galą wręczenia Oscarów... i tak przez ponad 3 godziny! :)
Szybko, coraz szybciej!
Każde następne 5 km maratonu było szybsze od poprzedniego. Najszybsze mam ostatnie 5 km i nawet nie męczyły mnie żadne skurcze, kryzysy! W momencie, gdy przebiegałem pomiar czasu (co 5 km), na e-maila bezpośrednio wysyłany był ten wynik i rodzina sprawdzała na bieżąco mój progres!
Obiecałem kumplowi, że jeśli ukończę maraton, przekażę mu swoją opaskę LiveStrong, która towarzyszyła mi przez cały rok... I tak też zrobiłem, a Pudziuś obiecał, że rzuci palenie :) Sądzę, że LiveStrong jest już po prostu we mnie, a lepszego momentu na ściągnięcie tej opaski być nie mogło :)
Piotr Syc, ur. 10 czerwca 1982 r. Trenował biegi przełajowe. Absolwent wrocławskiej AWF. Obecnie pracuje jako instruktor kitesurfingu w Brazylii, gdzie chce otworzyć własną szkołę.
RW 03/2007