W 2009 roku rewolucja wisiała w powietrzu – a raczej, by być bardziej precyzyjnym, na ziemi. Przełomowa książka Christophera McDougalla, „Urodzeni biegacze”, zainspirowała ruch, który radykalnie przewartościował sposób, w jaki biegamy, patrząc na bieganie przez pryzmat naszego ewolucyjnego dziedzictwa. Książka zainspirowała miliony nie tylko do biegania, ale także do biegania inaczej niż dotąd, i zajmuje szczególne miejsce w sercach wielu biegaczy, nawet jeśli ich Vibram FiveFingers straciły najlepsze miejsce w szafce na buty.
Wszystko to sprawia, że niedawno wydana kontynuacja tej bestsellerowej pozycji budzi duże zainteresowanie. Czego możemy się spodziewać po „Urodzonych biegaczach 2”? Spytaliśmy o to samego autora.
Runner’s World: „Urodzeni biegacze” to jedna z najważniejszych książek w historii biegania. Co sprawiło, że postanowiłeś do niej wrócić?
Christopher McDougall: Nigdy nie planowałem pisać „Urodzonych biegaczy 2” – dla mnie to była jednorazowa przygoda i czułem, że kurtyna opadła we właściwym miejscu. Nie zamierzałem do tej książki wracać, ale zrobiłem to z dwóch powodów. Właściwie to zamierzałem napisać inną książkę, zatytułowaną „King of the Weekend Warriors”.
Pisałem ją, bo zaniepokoiło mnie podejście „bez bólu nie ma zysku” i „wbiegnij do szpitala”, które rozprzestrzenia się wśród biegaczy. Nazywam to efektem Davida Gogginsa: wiesz, że albo zniszczysz sobie nerki, albo tak naprawdę nie starałeś się z całych sił. To całkowicie błędna postawa, ale, niestety, wielu biegaczy wyznaje zasadę, że jeśli nie czujesz się niekomfortowo, nie robisz tego dobrze.
Zacząłem więc pisać „King of the Weekend Warriors”, w której skupiłem się na znanych mi ludziach: wyczynowych, utalentowanych i utytułowanych sportowcach, którzy podchodzą do sportu z pełnym poczuciem radości, zabawy i koleżeństwa.
Potem, po około dwóch latach pracy, zdałem sobie sprawę, że nie piszę tego, bo chcę opowiedzieć historię. Robiłem to, bo chciałem wygrać dyskusję. Wszystko, co naprawdę próbowałem zrobić, to powiedzieć Gogginsowi: „Stary, mylisz się”. Czułem, że takie podejście infekuje to, co piszę.