Takim przecież wyzwaniem jest właśnie bieganie: systematycznym, konsekwentnym, czasami nawet bardzo przyjemnym podnoszeniem jakości życia. I chodzi o znacznie więcej niż zmieszczenie się wiosną w dżinsy z poprzedniego roku. Krążenie, stawy, mięśnie, skóra, ciśnienie, psychika i nerwy – w naszym organizmie wszystko korzysta na bieganiu. I nie ma chyba części ciała, której po treningu byłoby naprawdę gorzej niż przed. Przynajmniej póki nie mówimy o bardzo długich dystansach. I póki nie pytamy paznokci u stóp.
Dla jednych ta prawda jest motywująca, dla innych denerwująca, jeszcze inni nie chcą o niej słyszeć. Tak czy inaczej, jak bardzo by z tym nie dyskutować, kiedy biegasz, jest Ci lepiej. Reklamy jednak raczej nie podpowiadają tego rozwiązania na ból głowy, ciężkie nogi i leni we jelita. A już na pewno nie podpowiadają go kobietom. Podsuwają za to pastylki, maści, herbatki, żele, masaże i okłady.
Dlatego czas podjąć wyzwanie! Wyzwanie, jakie stawia przed nami organizm i powoli nadchodząca zza horyzontu wiosna. Bo wiosną nie tylko rośliny i zwierzęta budzą się do życia, ale my też. My – kobiety!
Czy jednak do kobiet trzeba pisać na różowo? I miękkimi jak kaczuszka literami?! Czy trzeba do nas zawsze mówić głosem delikatnym jak jedwab, zaczynając zdanie od: dziewczyno, kobieto, matko, przyjaciółko? Ja wiem, że nie. Kobiet potrafią wysłuchać hardego trenera, potrafią celnie odpowiedzieć na zaczepkę na trasie biegu, reagują nawet na bezosobowe: „Hej, podaj wodę!”.
Kobiety potrafią podejmować też wyzwanie znacznie trudniejsze niż wyczyszczenie patelni z przypalonego tłuszczu. I nie myślę tu wcale o Chrissie Wellington, kilkukrotnej mistrzyni świata w okrutnie ciężkich zawodach Iron Man, która potrafiła ukończyć je z zapierającym dech nawet w męskich piersiach czasie poniżej 9 godzin (przypominam: kolejno 3,86 km pływania, 180,2 km jazdy na rowerze i 42,195 km biegu).