Spieszę więc z poradą na nadchodzące upały: wybiegając na trening w dzień naprawdę upalny, radzę pierwszą połowę z wiatrem, a powrót pod wiatr. Nie wiem dlaczego, ale wiatr z przodu chłodzi, a z tyłu – nie. Sprawdziło mi się to, gdy los rzucił mnie w strony, gdzie temperatura dochodziła do 40 stopni. Wiaterek bywał ledwo zauważalny, ale tylko dzięki niemu udawało mi się wrócić do domu.
Letnie upały wyostrzą zapewne moje dość krytyczne zdanie o pewnym coraz popularniejszym zjawisku. Otóż od dawna nie zdarzył mi się bieg bez rzymskiego legionisty. Rzymianin biegnie czasem samotnie, czasem z Presleyem, we wspomnianym warszawskim biegł w towarzystwie husarza. Był tam też gigantyczny owad, warszawska Syrenka i biała postać we frędzlach.
Ponieważ przez pewien czas biegliśmy razem, starałem się rozszyfrować tę postać gasnącym rozumem i wyszło mi, że to może być mumia w trakcie odpakowywania, pacjent w szpitalu po założeniu opatrunków lub struś albinos. Owad i Syrenka biegli za mną, więc nie poddali się obserwacjom, zaś husarz i Rzymianin wyprzedzili mnie w takim tempie, że nawet nie zdążyłem przyjrzeć się ich plecom. Domyślam się, że różne efektowne przebrania, te wszystkie mikołaje, telefony komórkowe i kosmonauci, to – w zamyśle – reklama biegu. I biegania w ogóle. Zachęta dla niebiorących udziału. Popatrzcie, jaka to niezobowiązująca, fajna zabawa.