Otóż nagle się okazało, że buty, w których obecnie biegamy, są dla ludzkich stóp zabójcze. Przesadnie ułatwiając stopie życie, doprowadzają do jej upośledzenia, degeneracji i zwiotczenia, zwiększają ryzyko kontuzji, a nas, biegaczy, zmuszają do używania stopy niezgodnie z jej naturalną budową i przeznaczeniem.
Nie wszyscy w takim obuwiu biegamy: sam biegłem już kilka razy (i to w półmaratonie) z biegaczem, który biegł boso, co podkreślał jeszcze dumnym napisem na koszulce. Traktowałem go z wyrozumiałością jako nieszkodliwego hobbystę, ale poznałem tylko jednego takiego; reszta biegła w "specjalistycznych", amortyzujących, korygujących, chroniących butach.
Tymczasem okazało się, że on jeden traktował swe stopy w sposób prawidłowy. Boso zdrowiej! W marcu pisała o tym sporo "Gazeta Wyborcza" w swoim nader pożytecznym dziale "Polska biega". Przeczytałem wszystko z ogromnym zainteresowaniem i dowiedziałem się, że według badań szwajcarskiego lekarza sportowego ryzyko kontuzji stopy zależy od ceny butów. Im droższe buty, a więc im wymyślniejsza "opieka" nad stopą, tym pewniejsza kontuzja.
Stopa jest tak przez matkę naturę wymyślona, że jej podbicie tworzy łuk, który jest naturalnym amortyzatorem. Nie należy go wyręczać przy pomocy sztucznej amortyzacji pod podeszwą. Człowiek, który ma but z ogromnym balonem gumy, tworzywa, gazu, pianki i diabli wiedzą czego jeszcze pod piętą, musi lądować na pięcie, co jest nienaturalne. Tymczasem człowiek biegnący na bosaka ląduje na przedniej części stopy lub na jej zewnętrznej krawędzi.