Reżyser na trasie: Z kamerą wśród biegaczy [wideo]

Mateusz Jerzmański sam nigdy nie biegał, ale za to pasjami kręcił filmy. Gdy spotkał prezesa biegowego stowarzyszenia, mniej więcej w tym samym czasie zauważył, że jego dojrzała już mama potrafi przebiec półmaraton. Co z tego zderzenia towarzysko-poznawczego wyniknęło?

Bieg - sposób na rzeczywistość film Kadr z filmu "Bieg - sposób na rzeczywistość", Mateusz Jerzmański
Kadr z filmu "Bieg - sposób na rzeczywistość", Mateusz Jerzmański

Ano powstał film, który opowiada o bieganiu, biegaczach i istocie tej aktywności. Bo paradoks Mateusza Jerzmańskiego, 36-letniego twórcy tego dzieła, polega na tym, że facet nie biega, a bieganie poznał. No i wie, po co to wszystko. Znalazł odpowiedź na pytanie, które stawiamy sobie wszyscy: po co biegamy?

Biegacz to czarodziej

„Bieg – sposób na rzeczywistość” – tak tytułuje się ta produkcja. Jest autorskim projektem Mateusza. Próba, diagnoza, spotkanie z biegaczami człowieka wtedy jeszcze niebiegającego. Film, który możesz zobaczyć poniżej, to efekt dwóch dni zdjęciowych pracy. Pierwszy przeprowadzony na treningu wrocławskiego stowarzyszenia Pro-Run – która to organizacja wprowadziła 230 zawodników na trasę 30. wrocławskiego maratonu w 2012 roku – a drugi realizowany już na trasie tego biegu.

Starszy pan opowiada, jak za młodu rodzice zabraniali mu na wsi biegać; trenerzy opowiadają o odpowiedzialności; menedżer o tym, jak rozładowuje napięcia i jak uspokaja się umysł. Obserwujemy finisz i metę, za którą leżą ci najbardziej wyczerpani, siedzą ci załamani wynikiem i drepczą w kółko ci podnieceni osiągnięciem.

„Te zdjęcia udało się zrealizować w tak krótkim czasie także dlatego, że towarzyszyła mi seria cudów, szczęśliwych zbiegów okoliczności – opowiada Mateusz Jerzmański. – Trafiłem na znakomitych ludzi, którzy mieli wiele ciekawego do powiedzenia. Bo biegacze to sportowcy, którzy swoje cele mają gruntownie przemyślane”. Nie sposób więc nie zapytać człowieka, który może na nas spojrzeć z dystansem, jacy naprawdę jesteśmy.

Po co biegamy? O co nam, biegaczom, chodzi? „To proste. Chodzi o to, by być lepszym człowiekiem” – odpowiada krótko autor filmu. „Zresztą pytać, po co biegacz biega, to jak pytać, po co czarodziej czaruje. Nauczył się czarów i to wykorzystuje. A że przy okazji wpływa pozytywnie na rzeczywistość, to sprawa oczywista” – wyjaśnia reżyser.

Złamał z nim trójkę

Dla niego bieganie to kształtowanie charakteru, hartowanie ducha. Poznał sporo biegaczy i widzi w nich ludzi zadowolonych, wyluzowanych, spełnionych, zmagających się w biegu ze słabościami także po to, by wszystkie przeciwności losu, jakie pojawią się w życiu, łatwiej pokonywać.

„Starszy pan, dziadek właściwie, mówi do kamery: »Przebiegłem 100 kilometrów«, jakby wyznawał, że zjadł gruszkę, że poszedł do sklepu. To jest dla mnie siła. Biegacze są z żelaza, na maratonie są tylko ludzie, którzy swoje »ja« hartowali w ogniu wysiłku, treningu. Ci, którzy nie dali rady, ci, którzy są z piasku, a nie ze stali, odpadli. To inspirujące, więc i ja pomyślałem, że chciałbym kiedyś sprawdzić, czy jestem ze stali, czy z piasku” – zapowiada śmiało Jerzmański.

Po nakręceniu filmu wziął się za bieganie. Przebiegł tyle, ile jeszcze w życiu mu się nie zdarzyło. Ale że porwał się na to jak każdy żółtodziób, na wariata, to na razie w drodze do sukcesu zatrzymały go kontuzje. Ale chciałby, ale nie poddaje się. Szczególnie inspirujący był jeden z biegaczy. Mateusz kręcił zdjęcia przede wszystkim na finiszu, na ostatnich dwóch kilometrach. Tam właśnie spotkał chłopaka, którego walkę z barierą trzech godzin wmontował w film właściwie bez przycinania.

Zobacz też: Maraton kinomana: Dobre filmy o bieganiu

„Położyłem ten materiał na taśmę montażową, dodałem muzykę i gotowe – zdradza kulisy produkcji. – To dzięki chłopakowi, którego zauważyłem w momencie, w którym sprawiał wrażenie, że stanie, że się zatrzyma. Zresztą na moje zagajenie: »Dasz radę!« sam odpowiada: »Zobaczymy… «. A potem znajduje w sobie jakąś magiczną siłę i wyprzedza jeszcze siedmiu zawodników” – opowiada z entuzjazmem Mateusz.

Gdy ten chłopak mija metę, zegar wskazuje 2:59:25 – co oznacza, że udało mu się złamać trójkę. To tak jakby kończyli ten bieg razem: reżyser i jeden z bohaterów. Autor filmu – mimo że za bieganie dopiero się zabiera – to już wie, że jest ono człowiekowi do życia potrzebne. Słyszał o tym, że kiedyś człowiek stosował polowanie uporczywe, czyli biegł za zwierzyną tak długo, aż padła ona z przegrzania. Wie, że zasiedzieliśmy się przy biurkach i zgodnie z zasadą złotego środka powinniśmy dbać o nasze ciała, a nie zajmować się tylko działalnością umysłową.

„To nie jest dobra droga. Jeśli zabraknie nam równowagi, jeśli przesuniemy ten suwak za bardzo w stronę umysłowości, zapominając o fizyczności, to nie uzyskamy nic, nie osiągniemy niczego, bo zawiedzie nas ciało” – wyjaśnia reżyser. Tego nauczył się od maratończyków. I jeszcze czegoś: solidarności, jedności i prostoty w działaniu. Biegacze zbierają się w najpiękniejszy sposób, z jasną intencją, z klarownym celem i przesłaniem.

Porażka organizacyjna pierwszego nocnego półmaratonu wrocławskiego, który został odwołany tuż przed startem – a który w filmie też jest przywołany – pokazała, że do biegania nie trzeba żadnej skomplikowanej machiny organizacyjnej, wybujałej oprawy, urzędniczych decyzji. Biegacze wtedy właśnie zbuntowali się i pobiegli na własną rękę.

Pokłon dla efektu

„Nikomu nic się nie stało, wszyscy dobiegli cało i pokazali, że gdy władza się myli, gdy biurokracja staje w poprzek drogi, to proste przesłanie, jednocząca potrzeba, ma wielką moc sprawczą. Biegacze to wielka rodzina, a może i nawet rodzący się ruch społeczny. Pokazują to choćby biegi zaangażowane, charytatywne i te upamiętniające, jak na przykład maraton Solidarności w Trójmieście”.

Z tym maratonem i z historią Solidarności związana jest druga wersja filmu Mateusza Jerzmańskiego, Dodał w niej sceny z nadmorskiego maratonu i archiwalne zdjęcia opowiadające o największym polskim ruchu społecznym, jakim była Solidarność. Jej ślady reżyser odnajduje dziś w rodzinie biegaczy. Mateusza Jerzmańskiego i jego film warto więc uhonorować w dziale Human Race, bo to człowiek, który na bieganie patrzy oczami człowieka z zewnątrz. Ale spojrzenie to jest refleksyjne i pełne uznania, a nie ironiczne – jak zdarza się często patrzeć tym, którzy widzą w nas tylko sprawców ulicznego zamieszania.

„Nie mogę patrzeć na biegaczy z ironią. Jestem filmowcem i jeśli zgłębiam temat, to muszę do niego podchodzić z szacunkiem, ze zrozumieniem. Zresztą, jak mógłbym kpić z wielomiesięcznego wysiłku treningowego ludzi, którzy przekraczają metę maratonu? To tak jakby śmiać się z ogrodnika, który przez rok pielęgnuje swoje rośliny, jakby wejść po roku do jego ogrodu i kpić, zamiast docenić wysiłek i piękno jego pracy, zamiast pokłonić się przed doniosłością efektu, któremu poświęcił tyle energii”.

 "Bieg - sposób na rzeczywistość"
film Mateusza Jerzmańskiego

RW 12/2014

Zobacz również:
REKLAMA
}