Road to UTMB: Świercu i Miki gonią ultra marzenia - cz. 3

W trzecim odcinku cyklu Road to UTMB, w którym Świercu i Miki opisują swoje przygotowania do startu w kultowym Ultra-Trail du Mont Blanc, obaj biegacze odpalili wrotki i wprowadzili swój projekt na international level. Chłopaki podbili wyspy i kontynenty, obstawiając podium biegów w Portugalii i na antypodach. Marcin wygrał Ultra-Trail Australia, a Mikołaj zdobył średnią płetwę wieloryba za drugie miejsce w Whalers’ Great Route Ultra-Trail na Azorach!

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019

Projekt Road to UTMB (Droga do UTMB) to niezwykła biegowa podróż Marcina Świerca, wielokrotnego mistrza Polski w biegach górskich na wszelkich dystansach, i Mikołaja Kowalskiego-Barysznikowa, dziennikarza i biegacza amatora, którzy 2,5 roku temu połączyli siły, by przygotować się do najsłynniejszego górskiego ultramaratonu na świecie.

Mistrz i uczeń. Świercu i Miki. W 2017 roku wspólnie uporali się z biegiem CCC na 100 km (dekadę temu CCC ukończył też redaktor naczelny RW Marek Dudziński - przyp. red.), a rok później podbili 120-kilometrowego TDS-a. Wszystko po to, by w sobotę, 31 sierpnia 2019 roku, zakończyć projekt Road to UTMB w centrum trailowego wszechświata – na mecie 170-kilometrowego UTMB.

Na stronie Runner's World Świercu i Miki na bieżąco relacjonują dla Was swoje przygotowania, a pełny raport z Chamonix ukaże się we wrześniu w papierowym wydaniu RW.

Zobacz poprzednie odcinki:

Główni bohaterowie tej opowieści:

Marcin Świerc – najbardziej utytułowany polski biegacz górski, wielokrotny mistrz kraju i pierwszy Polak, który wygrał zawody z cyklu UTWT, autor książki „Czas na ULTRA”, trener i propagator autorskiej metody przygotowań do górskiego biegania.

Mikołaj Kowalski-Barysznikow – dziennikarz, zawodnik #MarcinŚwiercTEAM, na co dzień prowadzi gospodarstwo agroturystyczne w Beskidzie Niskim, gdzie mieszka i trenuje.

UTMB – Ultra-Trail du Mont Blanc, najbardziej znany górski ultramaraton na świecie, odbywający się co roku na przełomie sierpnia i września. Chętnych do wystartowania w biegu jest zawsze kilka razy więcej niż miejsc, dlatego szczęśliwców, którzy zmierzą się z wielką pętlą dookoła Mont Blanc wyłania losowanie. UTMB jest wyjątkowo popularne wśród polskich biegaczy – rok temu we wszystkich biegach festiwalu wystartowało ponad ćwierć tysiąca Polaków, a w tym roku ma być nas jeszcze więcej! 

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Marcin Świerc z żoną Basią zwiedzają Australię przy okazji jego startu w Ultra-Trail Australia (fot. archiwum prywatne)

Świercu: Od ostatniego odcinka wszystko upłynęło w miarę OK, chciałoby się lepiej potrenować, ale narzekać nie będę. Podstawowym celem na ten okres było dobre przygotowanie do Australii - pierwszego poważnego wyzwania w tym roku. Dlatego w weekend majowy pojechałem w Góry Stołowe pobiegać po schodach i trochę przyzwyczaić nogi do specyficznego ruchu. Wszak na antypodach czekało mnie w sumie… 10 tysięcy schodów!

Wyjazd do krainy kangurów to spełnienie marzeń i jednocześnie kolejna runda UTWT, czyli Ultra-Trail World Tour – „Ligi Mistrzów” biegów ultra. Dzięki mojemu zawodnikowi Jakubowi, który już 3 lata temu ukończył Ultra-Trail Australia, a teraz mieszka w Sydney, łatwiej było o decyzję: JEDZIEMY! Dzięki jego pomocy przez cały pobyt byliśmy spokojni o logistykę, a przez dwa tygodnie zobaczyliśmy takie miejsca, o których większość turystów może tylko pomarzyć.

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Miki na Zaroach złowił dorodnego wieloryba... (fot. archiwum prywatne)

Miki: Azor to po portugalsku jastrząb. Ale to nie o mnie. Ja to co najwyżej kogut. A nawet nie kogut, tylko kura. Ślepa kura, której trafiło się smakowite ziarno.

W styczniu tego roku poleciałem do Barcelony na galę podsumowującą Ultra-Trail World Tour 2018. Wspomniany przez Marcina cykl to nie tylko rywalizacja dla prosów takich jak on, ale również (a może przede wszystkim) piękna biegowa zabawa dla amatorów biegania w terenie. Zwiedzasz najpiękniejsze szlaki w najbardziej wyjątkowych miejscach na Ziemi – od Nowej Zelandii, przez Hong Kong i RPA, po Kanadę i Argentynę.  W rodzinie UTWT jest też kilka biegów europejskich, a wśród nich Azores Trail Run (sklasyfikowany jako discovery race, podobnie jak m.in. nasza Łemkowyna czy węgierski Hungary Ultra-Trail).

Podczas koktajlu po gali zagadał mnie Portugalczyk Mario Leal, pomysłodawca i dyrektor imprezy: „Skoro tak biegasz po świecie, może wpadniesz do nas na Azory? Kamil Leśniak był i mu się podobało. Pogadaj z nim”.  Nie musiałem z nikim gadać. Przecież wiem, że Kamil był. I że wygrał. I że Piotrek Hercog też był. I że się świetnie bawił. Ale ja na Azorach?! Przy całej mojej fantazji wyprawa na środek Atlantyku brzmiała zbyt egzotycznie i niewiarygodnie.

Kurtuazyjnie podziękowałem Mario, ale w tamtym momencie raczej nie wierzyłem, że podążę śladami Kamila i Herciego. Wróciłem więc w ukochany Beskid Niski i nie mogłem przypuszczać, że pięć miesięcy później będę pisał te słowa, siedząc w samolocie z Lizbony, a w plecaku będzie ciążyła piękna statuetka płetwy wieloryba za II miejsce w Whalers Great Route Ultra-Trail - Wielkim Biegu Wielorybników.

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Pełna koncentracja przed startem w Ultra-Trail Australia (fot. Jakub Młynarczyk)

Świercu: Postanowiliśmy z Basią pojechać do Australii tydzień przed startem, żeby się zaaklimatyzować, zobaczyć miasto, plaże i trochę potrenować – zobaczyć najważniejsze fragmenty trasy, ale się nie zajechać. Do samej Katumby, miejsca rozgrywania zawodów, jedziemy 2 dni wcześniej. Jest kilku Polaków, którzy biegną krótsze biegi (w tym Basia i Jakub), więc im kibicuję. Sam odbiór pakietu jest dość skomplikowany – lista sprzętu obowiązkowego to… 26 pozycji! Wszystko sprawdzają skrupulatnie aż do przesady. Bandaż z polski nie przechodzi, kamizelka odblaskowa musi mieć ich certyfikat, ciepła koszulka Buffa nie przechodzi, rękawiczki muszą być ocieplane itd. Kilka rzeczy musiałem dokupić i dopiero wtedy przeszedłem odprawę i mogłem odebrać nr 2.

Świercu radzi, czego unikać przed zawodami:

  1. Niesprawdzonego jedzenia, ale unikaj też głodu – masz być syty!

  2. Upału (przebywania na słońcu) – przy wysokich temperaturach stale uzupełniaj elektrolity. Nie tylko podczas biegu, ale również przed i po.

  3. Stroń od długich spacerów i wyczerpujących wycieczek.

Przed startem pamiętaj o:

  1. Sprawdzeniu sprzętu obowiązkowego, wymaganego przez organizatora. Wczytaj się dokładnie, żeby nie musieć dosztukowywać brakujących pozycji na ostatnią chwilę.

  2. Zabraniu sprawdzonych butów i plecaka – to elementy, które najbardziej wpływają na komfort biegu, a źle dobrane mogą najbardziej zaszkodzić.

  3. Zabezpieczeniu logistyki/supportu/noclegów itp. Im wolniejsza od zajmowania się takimi tematami głowa, tym szybsze nogi.

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Azory, welcome to! Widok z wyspy Faial na wulkan Pico - najwyższy szczyt Portugalii (fot. archiwum prywatne)

Miki: Beskidzki kogut wrócił do swojego kurnika, usiadł na grzędzie i zaczął kombinować. Azory kusiły, ale wciąż wydawały mi się niedostępnym rajem, luksusem, na który zwyczajnie mnie nie stać. Pewnego dnia oznajmiłem mojej Jessi: „Nie mogę dłużej zwodzić Mario, piszę mu, że odpuszczamy!” Ale on okazał się nieustępliwy. Kilka minut po naszej wiadomości, że nie przyjeżdżamy, wysłał nam link do czeskiego serwisu Kiwi.com – wyszukiwarki lotów, obsługującej również loty łączone tanimi liniami. To była eureka, brakujący element układanki. Kwadrans później podróż z Krakowa do Pico, przez Brukselę, Lizbonę i Terceirę była zabezpieczona. Całość za niecałe 900 zł za osobę w obie strony, moim zdaniem niewiele jak na bilet do raju.

Teraz jedyne, co pozostało, to szlifować formę... A forma jakby wyczuła, że jedzie na wulkan, bo po klęsce na Biegach w Szczawnicy, dosłownie eksplodowała. Podczas gdy na Wielkiej Prehybie toczyła mnie trucizna (patrz: poprzedni odcinek), w maju zasuwałem jak na dopingu. Płasko, pod górkę, z górki – nieważne, wszystko przychodziło mi z łatwością i lekkością. Na jednym z treningów zupełnie niechcący zrobiłem życiówkę na 5 km i zbliżyłem się do rekordu na dychę. Szaleństwo!

Na szczęście po nauczce, którą zaliczyłem w Pieninach, tym razem nie pozwoliłem sobie przejść na złą stronę mocy, nie napiąłem się, ego przydeptałem mocno do gleby i na Azory poleciałem dobrze się bawić. Zgodnie zresztą z hasłem imprezy, które brzmi "I’n here to cheer". Po drodze jeszcze tylko ostatnie wybieganie i moje wielkie odkrycie – Doliny Prądnika i Sąspowska w Ojcowskim Parku Narodowym. Co za piękne miejsce, gdybym mieszkał w Krakowie, byłbym tam stałym gościem!

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Świercu w drodze po zwycięstwo w Ultra-Trail Australia! (fot. archiwum prywatne)

5 porad amatora dla amatorów przed startem w ważnych zawodach:

  1. Nie napinaj się, najlepszy bieg przed tobą, jeśli rozluźnisz ciało i głowę.

  2. Zadbaj o stopy: na kilka dni (ale nie na kilka godzin!) przed zawodami obetnij krótko paznokcie i dodatkowo spiłuj je od góry, żeby pozbyć się ostrych krawędzi (unikniesz dziur w skarpetkach).

  3. Spakuj do plecaka krem na obtarcia i nie zapomnij się nim nasmarować przed biegiem, a najlepiej dodatkowo dołóż jeszcze jedną warstwę w trakcie, np. na przepaku.

  4. Dobrze jedz na kilka dni przed startem. Dieta jest dobra na co dzień, ale podczas zawodów musisz mieć siłę. Jednak unikaj eksperymentów, jedz tylko potrawy, które dobrze znasz.

  5. Mądrze poukładaj i zabezpiecz wyposażenie w plecaku. To, co na pewno będzie ci potrzebne, wsadź do kieszonek pod ręką, za to folia NRC, zapasowe baterie itd. mogą wylądować głębiej (oby nie były potrzebne). Moje najnowsze odkrycie to torebka strunowa. W jedną wsadzam wiatrówkę, a w drugą spodnie i kurtkę przeciwdeszczową. Niewiele jest gorszych rzeczy, niż kiedy w suchy, ciepły dzień, wdrapujesz się na jakąś górę, zaczyna pizgać, wyjmujesz wiatrówkę z plecaka, a ona… jest cała mokra od potu.

Świercu: Ultra-Trail Australia to bardzo dobrze zorganizowane zawody, a liczba prawie 8 tys. biegaczy na wszystkich dystansach robi wrażenie. Jest to największy tego typu bieg na kontynencie i zjechała się cała lokalna śmietanka ultrasów. Przedstartowa konferencja zgromadziła elitę, od której można było dowiedzieć się wielu ciekawych rzeczy, m.in. tego, że miejscowi zawodnicy tratują te zawody jako swoje mistrzostwa – wyjazd do Europy czy Stanów Zjednoczonych jest dla nich bardzo dużym wydatkiem, więc większość trenuje przez cały rok przede wszystkim do UTA.

Start odbywa się wcześnie rano i ze względu na wąskie ścieżki biegacze są puszczani falami. Pierwsze 50 km to prosty szlak, z kilkoma fragmentami, gdzie trzeba było zejść po schodach albo zbiec ze skały z liną poręczową. I tutaj Australijczycy pokazali moc, na pierwszym punkcie jestem piąty, a pierwszego nie widać. Trochę mnie frustrował fakt, że gonię go, ale nie widzę. Czułem, że gość albo padnie, albo zrobi rekord trasy.

Wyszło to pierwsze – przed serwisem na 57. km widzę mojego przeciwnika i na dobiegu do miasta doganiam go. Na punkt wpadam kilka sekund za nim, ale dzięki szybkiemu supportowi Basi to ja pierwszy wybiegam i teraz to ja uciekam. W drugiej części zaczyna się już więcej trudności i technicznych odcinków, a to foruje mnie. Mój rywal szybko odpada i ostatecznie schodzi z trasy, bo przeszarżował. Ale kolejni już gonią, są naprawdę blisko, mam tylko 2-4 minuty przewagi!

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
"Polski Kangur" na ostatnich metrach przed metą Ultra-Trail Australia (fot. Jakub Młynarczyk)

Z każdym kilometrem mijam coraz więcej osób z trasy 50 km, w końcu wpadam w rzekę biegaczy. Z jednej strony fajnie, bo mam cały czas doping, ale z drugiej – nie wiem, gdzie jest drugi zawodnik… Na ostatnim podejściu strasznie się mobilizowałem, żeby biec, bo to fragment przez wszystkich uważany za kluczowy. W przeszłości to właśnie tu prowadzący bardzo często przegrywali. Nie chciałem podzielić ich losu, ale ostatnie 1,5 km to wspinaczka z przewyższeniem 400 m, mega ściana! Momentami wąska, a do tego coraz więcej ludzi.

Kiedy słyszę za sobą dziki doping, myślę: „no nie, drugi mnie dogania…”. Za chwilę to samo, grupa kibiców dosłownie szaleje, myślę sobie, że nie mogę przegrać na ostatnim kilometrze! Mobilizuję się jeszcze trochę, mimo piekących na maksa nóg, na ostatnich 400 m daję z siebie, ile tylko mogę. „400 metrów to tylko okrążenie na stadionie, tyle że pod górę” - mówię sobie. W końcu dopadam ostatnie 200 metrów płaskiego dobiegu do mety – łapię flagę i gnam, ile sił. Wygrywam! Jak się później okazało, miałem 11 minut przewago nad drugim zawodnikiem, tylko australijscy kibice wszystkich tak dopingują.

Na koniec doszło do zabawnej sytuacji – musiałem powtórzyć wbieg na metę, bo wpadając w grupie biegaczy z dystansu 50 km, nie zostałem w porę zauważony przez organizatorów. Fajne uczucie już na spokojnie stanąć z flagą i nacieszyć się tą chwilą. Wygrywam „złotą klamrę” i dostaję przydomek #PolishCangaroo!

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Wyjazd do Australii był dla Basi i Marcina podróżą życia (fot. archiwum prywatne)

Po zawodach pozwiedzaliśmy z Basią parki narodowe, zorganizowaliśmy też trening biegowy dla Google Australia połączony z prelekcją, jak to się robi u nas w kraju. Tydzień po zawodach szybko minął i podróż życia szybko przeleciała. Ale wspomnienia zostały.

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Miki alias Frodo w natarciu podczas Whalers' Great Route Ultra-Trail! (fot. archiwum prywatne)

Miki: „Kochanie, jesteś drugi!” - krzyczy Jessi, której się tutaj zupełnie nie spodziewałem. To mniej więcej 90. kilometr, a przede mną największe podejście pod Caldeirę, wygasły wulkan górujący nad wyspą Faial. Przede mną (tak mi się przynajmniej wydaje) leci przynajmniej dwóch gości – lider-widmo, którego ostatni raz widziałem na starcie, i mocny Francuz, który za półmetkiem dwa razy się gubił i dwa razy mnie wyprzedzał. Ale Jessi jest pewna swego, na wszelki wypadek sprawdza jeszcze sytuację w aplikacji live. Potwierdza. Ja mimo to nie dowierzam. Na pewno padł mu GPS (każdy zawodnik obowiązkowo miał mieć w plecaku włączony nadajnik).

Ale to nie ma znaczenia, przecież tak czy inaczej jestem w tej chwili na podium, muszę tylko wytrzymać i po prostu zrobić swoje. Ruszam sprawnym marszem i krok za krokiem pokonuję całe podejście – w sumie ok. 500 metrów w górę. Gdybym miał kije, to bym ich użył. Ale nie mam, czekają grzecznie… na przepaku jakieś 30 km wcześniej. Razem z żelami, skarpetkami i koszulką na zmianę. Nie wiem jakim cudem, ale przegapiłem punkt „Sebastião” w Horcie. Po prostu przebiegłem obok. A potem... przegapiłem kolejny. I gdyby nie hydrant w porcie, pewnie padłbym z odwodnienia, zamiast walczyć o pudło.

Tak więc przede mną lokalny „Mordor”, a ja nie mam ani kijów, ani żeli! Na szczęście mam za to… pierścień i jestem jak Frodo – chudy i niepozorny, ale zdeterminowany jak najwytrwalszy hobbit. Jestem jak pstrąg płynący na tarło, jak kogut rzucający się na jastrzębia, jak płetwal błękitny nacierający na kuter wielorybniczy!

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Widok na Atlantyk z odsłoniętego fragmentu lewady (fot. archiwum prywatne)

Człapię. Sprawnie, ale jednak człapię. Mam nadzieję, że ci za mną też człapią, bo głupio byłoby zaprzepaścić podium na ostatnich 25 kilometrach. W końcu wdrapuję się na górę. Wieje jak cholera, wiatr jest mocny, ale niemal ciepły. Biegnę na granicy komfortu, ale wciąż po dobrej stronie.

Nagle ukazuje mi się widok, który przebija wszystko, co zobaczyłem do tej pory (a zobaczyłem dużo, dużo pięknego) – przepastny krater wulkanu zwala moje zmysły z nóg. Chmura przewalająca się po grani potęguje wrażenie. Przypomina mi się krater Ngorongoro, który widziałem przy okazji Kilimanjaro Extreme Marathon. Z tą różnicą, że tu nie ma lwów, zebr, Timona ani Pumby. Jest tylko zieleń, tak soczysta, dorodna zieleń, jakiej jeszcze nigdy ani nigdzie nie widziałem. Nie, „widziałem” to nie jest dobre słowo, ja tę zieleń czuję, połykam, chłonę całym sobą. Wiatr jak na pełnym oceanie, ale jest i słońce.

Po mozolnym podejściu na dwójce, na grani wreszcie wrzucam trójkę, a potem czwórkę. Okrążamy prawie cały krater, odcinek ma ok. 4 km (cała grań to 6-kilometrowa pętla), a ja ani przez chwilę nie myślę o tym, który jestem. To nie ma żadnego znaczenia, wulkan mnie zahipnotyzował. Dopiero na technicznym zbiegu zostawiam uniesienie za sobą i wraca pełna koncentracja. Do mety jeszcze tylko kilka kilometrów lewadami – betonowymi korytkami, doprowadzających wodę z góry do położonych niżej pól i pastwisk.

W tym miejscu nadszedł mój moment próby. Dzień Próby. Lewady są płaskie, zacienione, osłonięte od wiatru, krótko mówiąc – idealne do równego biegu. Ale mi się już nie chce, wewnętrzny gollum podpowiada, żebym przeszedł do marszu.

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
She said YES! - krzyczy spiker (fot. archiwum prywatne)

Maszeruję. I wtedy następuje przełom – pojawia się myśl, że to właśnie w takich momentach zdobywa się podium. Nie wtedy, kiedy wszystko idzie gładko, ale wtedy, kiedy już ci się nie chce i każdy biegowy krok kosztuje tyle, ile kilometr pokonany na świeżości. A więc truchtam. Podłącza się Francuz w czapeczce cyklisty, lecimy razem aż do ostatniego punktu. Już nie jestem kurą, nie jestem kogutem. Skoro to mój „Dzień Próby”, to jestem jak Etan Hawke, jestem jastrzębiem, jestem Azorem!

Jeszcze tylko 6,6 km i ostatnie trzy, mniejsze wulkany do pokonania. Spod szczytu ostatniego widzę latarnię morską i metę. W księżycowej atmosferze odpalam rakietę i w dół pędzę z ponaddźwiękową prędkością. A może jednak nie, bo najpierw widzę, a dopiero potem słyszę, że spiker ryczy, że jestem drugim zawodnikiem na mecie, DRUGIM ZAWODNIKIEM! Ostatnia prosta prowadzi po „najnowszym kawałku Europy” (powstałym w wyniku erupcji podwodnego wulkanu kilkadziesiąt lat temu).

Wreszcie mijam linię mety, wodzę wzrokiem za Jessi, widzę ją! Podchodzi, uśmiecha się. Klękam. Jest zaskoczona. W końcu mówi „tak”. Już nie jestem kurą, kogutem, Etanem Hawkiem, jastrzębiem ani Frodem. Już nie muszę pilnować kieszonki ze swoim skarbem. Pierścień wreszcie jest na swoim miejscu.

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Srebrne medale mistrzostw Polski w skyrunningu w 2019 roku dla Marcina Świerca i Martyny Kantor! (fot. archiwum prywatne)

Świercu: Powrót do rzeczywistości po zawodach zawsze jest bolesny, trzeba było nadgonić parę rzeczy, rozliczyć firmę, zapłacić faktury, przygotować się do kolejnego wyjazdu. Byłem w domu dosłownie 48 godzin i ruszyłem dalej do Kościeliska, bo już miałem spotkanie z szefem mediów firmy Columbia, który robi materiał o swoich zawodnikach przed UTMB. Pogoda nam nie sprzyjała i materiału nie udało się wiele zrobić, wiec trzeba będzie całą akcję powtórzyć.

Powrót do normalności treningowej wypadł dobrze, choć start w Mardule do końca stał pod znakiem zapytania. Postanowiłem wystartować ze względu na sentyment (to był już mój jedenasty raz z rzędu!) i powalczyć z najlepszymi w polskim skyrunningu. Skrócona do 27 km trasa nie promowała mnie i wiedziałem, że będzie trudno. Ale postanowiłem robić swoje i powalczyć. Na UTMB czeka mnie dokładnie 6 x Marduła, a jeśli chcę walczyć, muszę być też szybki. Wybiegałem drugie miejsce, łamiąc kilka „koronek” i rekordów odcinków. Choć na mecie już mnie spisali na straty, ja jestem zadowolony z wyniku.

Powrót do domu na kolejne 2 dni i za chwilę wyjazd do Niemiec na Zugspitz, gdzie znowu czeka mnie 100 km. Będzie wyzwanie, bo to ostatnie tak długie ultra przed UTMB. Skupię się przede wszystkim na tym, żeby równo zrobić cały dystans w równym tempie, przetestować kije, plecak, jedzenie. Ale walka oczywiście też będzie!

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Piątka mocy od Pierwszej Damy – czyżby z głodu pojawiły się halucynacje?! (fot. Azores Trail Run, montaż: Jan Nyka)

Miki: Przed wyjazdem na Azory miałem ciekawą rozmowę ze znajomym. Po przeczytaniu mojej relacji z CCC w pierwszym odcinku cyklu "Road UTMB" odniósł wrażenie, że zwykłe kanapki z serem są lepszym paliwem na ultra niż żele energetyczne. Absolutnie nie to miałem na myśli! I obiecałem mu, że po „Biegu Wielorybników” opiszę dokładniej moją taktykę żywieniową, żeby już więcej nikogo nie wprowadzić w błąd.

Na Azores Trail Run zabrałem: 15 Springów, 2 batoniki Alesto RAW z Lidla, dwa 500-mililitrowe softflaski na picie i to by było na tyle. Plan był bardzo prosty – maksymalnie co godzinę wsuwać żela, co 15 minut brać łyczka wody, do tego jeden batonik na pierwszą, a drugi na drugą połówkę biegu. Na punktach miało niczego nie brakować (i nie brakowało), więc założyłem, że w razie potrzeby dopcham się jakimiś daktylami, pomarańczami i powinno być w sam raz.

Wszystko szło pięknie aż do przepaku na 55. kilometrze – sześć żeli (ostatnio na swoim instagramie zachwalał je sam Kilian Jornet!) pozwoliło mi trzymać się czołówki w pełnym komforcie energetycznym, a daktylowo-orzechowy batonik wypełnił żołądek i dał bazę na drugą, trudniejszą połówkę trasy. Ale co to?! To już 60. kilometr, a przepaku wciąż nie ma! Zerkam na numer startowy i na profilu widzę, że punkt "Sebastião" powinien być tuż przed połową trasy. Mijam 65., 70., 75. km, a poza niewielkim bufetem na wzgórzach za Hortą ani śladu niczego…

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Podejście pod Caldeirę nie jest trudne technicznie, ale bardzo długie, dlatego zapas sił jest niezbędny

Wreszcie dobiegam do portu Ribeirinha – nie przygotowałem się z nazw, więc pytam tymczasowego gospodarza, czy to Sebastião. On wytrzeszcza oczy i mówi coś po portugalsku. Wyłapuję tylko, że palnąłem coś głupiego. Dopiero kilometr dalej na mozolnym podejściu po półmetrowych leśnych stopniach utworzonych z wiecznie zielonych drzew, orientuję się, że Ribeirinha to już… 80. kilometr trasy i właśnie zacząłem wspinaczkę pod wulkan – od morza na 1030 m n.p.m.!

Marzę o kijach, które zostały „u Sebka”, o suchych skarpetkach, o kremie na sparzone ciepłym wilgotnym powietrzem jajka i uda, o żelach, których zostawiłem tam cały zapas, o marakujowym batoniku z Lidla… Ale teraz muszą mi wystarczyć dwa kęsy ciasta, które dziabnąłem na dole, trzeba zapłacić za to, że nie przygotowałem się z logistyki trasy. Tym samym do pięciu punktów, którymi mądrzyłem się wyżej, dopisuję szósty:

Przygotuj się z logistyki trasy! Przepak to najważniejszy punkt – jeśli spędzisz na nim zbyt długo, możesz zaprzepaścić wszystko, co do tej pory nabiegałeś, ale jeśli serwis pójdzie ci sprawnie, możesz sobie na przepaku zafundować prawie nowy bieg. Pod jednym tylko warunkiem – że go nie przegapisz!

Myślę, że jedyne, co mnie uratowało, to totalne zaskoczenie, że jestem kilkanaście kilometrów dalej, niż myślałem. No i to, że przez pomyłkę na początek wziąłem do plecaka najbardziej energetyczne żele – te czekoladowe (150 kalorii) i o smaku masła orzechowego (110 kcal), a lżejsze mango i truskawkę zachowałem sobie na później (kiedy lepiej wchodzą łagodniejsze smaki).

Swoje zrobił też „pożar oceanu” – jeden z najpiękniejszych widoków w moim życiu, który ukazał mi się po przebiegnięciu na wschodnią stronę wyspy. Była mniej więcej szósta rano, kiedy poranne słońce rozpaliło zatokę do czerwoności. Właśnie wybiegałem z lasu, kiedy potężne fale uderzyły mnie, mimo że byłem kilkaset metrów dalej. Co to był za strzał mocy! Potem jeszcze doładowujące spotkanie z Jessi w połowie drogi na szczyt, uskrzydlające piękno krateru, kilka masochistycznych aktów automotywacji i dotarłem do mety w niezłej formie. Na sześciu żelach, jednym batoniku, czterech kawałkach ciasta i kilku ćwiartkach pomarańczy.

W tym miejscu muszę przeprosić wspomnianego we wstępie kolegę – to nie kanapek z serem zabrakło mi na CCC, lecz zwykłej pary w nogach!

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Świercu tankuje paliwo (fot. Jakub Młynarczyk)

Świercu: Jedzenie w ultra to jak paliwo do samochodu – nie nalejesz nie pojedziesz, nalejesz słabe – słabo pojedziesz. Trzeba zwracać uwagę na systematyczne jedzenie i picie, najlepiej z zegarkiem w ręku – niektórzy nawet ustawiają sobie alarm, żeby nie przegapić tego momentu. Zwłaszcza na początku zadbaj o siebie, wtedy organizm w drugiej części ci podziękuje. Jak będzie za późno, to czas na dojście do siebie jest zbyt długi i mocy już nie odzyskasz.

Porady mistrza, co i jak jeść i pić na długim biegu ultra:

  1. Jak dobrać/przetestować żele? Wybierając żele, patrz na skład i kaloryczność oraz czy mają kofeinę – na długich wycieczkach testuj co 90 minut, a na szybkich akcentach, weź żel w połowie, żeby zobaczyć, jak żołądek zareaguje na wyższych obrotach.
  1. Jak często je jeść? Przy zawodach ultra jem żele co 40, a jak mam wyższe tempo – co 30 minut. Zawsze na podejściach, żeby mieć czas na spokoje otwarcie, skonsumowanie i schowanie opakowania do kieszeni.
  1. Jak często i ile pić? Pij często, ale powoli, maksymalnie co 10 min zwilżaj usta. Rozplanuj też, by między punktami starczyło ci picia – u mnie jest to jeden 1 l w dwóch softflaskach. Przelot zaplanuj tak, żeby ostatni łyk wypić na km przed serwisem i mieć flaski gotowe do napełnienia.
  1. Co oprócz żeli? Batony (małe kęsy), owoce (mój ulubiony to arbuz), biała bułka z dżemem, kasza jaglana z mango i przez cały bieg elektrolity. 
  1. Objawy, że coś jest nie tak: bulgotanie, ściśnięty żołądek etc. Jak sobie z tym radzić? W upały jedzenie często nie wchodzi, ja wtedy ratuję się owocami i one świetnie działają, czasami na punktach znajdziesz coś słonego, więc jak znasz i lubisz np. orzeszki czy ser, daj nagrodę organizmowi. Zwolnij do czasu, aż ścisk w brzuchu przejdzie, a przede wszystkim nie zajmuj sobie tym głowy – im mniej myślisz o dyskomforcie, tym szybciej zniknie.
Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Azores Trail Run - Whalers' Great Route wygrał Leonardo Diogo, na drugim miejscu finiszował Miki, a trzeci był Jorge Meira, który spóźnił się na start i ruszył… prawie pół godziny po wszystkich! (fot. archiwum prywatne)

Miki: Jedno z haseł reklamujących Azores Trail Run to „najpiękniejsza meta świata”. Faktycznie meta jest położona w wyjątkowym miejscu na „najnowszym skrawku Europy”, ale jeśli miałbym decydować, to za najpiękniejszy na świecie uznałbym start w Salão, maciupkim porcie, skąd w dawnych czasach wypływali wielorybnicy - stąd nazwa biegu Whalers’ Great Route.

Najpierw trzeba zejść długimi schodami aż do morza, by o godzinie 22 (w tym roku akurat wyjątkowo kwadrans później, bo czekaliśmy na kilku uczestników, którym… spóźnił się samolot) ruszyć w noc po tych samych stromych stopniach w górę. Tłum kibiców (skąd oni się wzięli, czyżby organizatorzy zwieźli pół wyspy?!), atmosfera prawie jak na Zegamie, szał! Potem jest już spokojniej i można się skupić na bieganiu. Długim, 118-kilometrowym bieganiu...

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Pomiędzy wyspami Azorów latają małe samoloty w rozmiarze autobusu (fot. archiwum prywatne)

Dotychczas na podium w kategorii open stałem tylko raz, w zeszłym roku na Mozart 100, ale nie w biegu głównym, lecz w półmaratonie. Dlatego 2. miejsce, które wywalczyłem na Azorach (tak, ja naprawdę je wywalczyłem!) to zupełnie nieprawdopodobne przeżycie, które mogę porównać tylko z pierwszymi startami w ultra. Ale to naciąganie rzeczywistości. Bo obejrzeć na mecie plecy tylko jednego człowieka – Leonardo Diogo, który nie tak dawno potrafił przebiec UTMB poniżej 24 godzin – to zupełnie nowa trailowa galaktyka.

Jestem dumny z siebie, ale jeszcze bardziej jestem wdzięczny organizatorom za to, że mogłem poznać ich piękną wyspę, że ugościli mnie i Jessi (moją oficjalną narzeczoną!) niczym książęcą parę. Jeszcze nigdy w życiu nie miałem tak spokojnych, pięknych wakacji jak tydzień spędzony na wyspie Faial. Bez kurtuazji mogę powiedzieć, że ten raj na ziemi stał się naszym drugim domem. No dobra, trzecim, bo Jessi pochodzi z Niemiec. I na pewno jeszcze nie raz wrócimy do Mario i spółki. Może dołączycie?

6 powodów, dla których warto odwiedzić Azory:

1. Podróż. Niby środek Atlantyku, a jednak Azory leżą stosunkowo blisko kontynentalnej Europy. Od totalnej egzotyki dzieli nas tylko 2,5 h lotu z Lizbony. Na dodatek do Ponta Delgada lata tani Ryanair. A na koniec podróży dobra wiadomość, że jeden transfer w obrębie wysp (lot w obie strony) mamy za friko, funduje go azorski rząd!

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Lapas to jeden z największych przysmaków azorskiej kuchni (fot. archiwum prywatne)

2. Zawody. Azores Trail Run to najpiękniejszy i najbardziej różnorodny bieg, w jakim brałem udział. Cztery strony oceanu i dziesięć wulkanów to tylko największe atrakcje, ale oprócz nich są też inne krajobrazy niczym żywcem wyjęte z Karaibów czy tropikalnych lasów Afryki. Do tego urocze porciki, miasteczka i dziesiątki kilometrów malowniczych szlaków pieszych. Organizatorzy oferują biegaczom dystanse od 10 do 118 km i gwarantują, że dobrze będzie się u nich czuł każdy – od ściganta po marudera – w imię zasady EVERYBODY CAN RUN.

3. Jedzenie. Jestem łasuchem i na samą myśl o tej wyprawie ciekła mi ślinka, ale to, co tam przeżyłem, przeszło moje oczekiwania. Najlepsza kuchnia na świecie, słowo honoru! Co prawda raczej nie dla wegetarian, ale i oni znajdą na Azorach coś dla siebie. Królują oczywiście ryby i owoce morza, ale tuż za nimi do miana gwiazd lokalnej kuchni aspirują wołowina i sery od szczęśliwych krów (wiele z nich chodzi wolno po tutejszych pastwiskach).

Dzień warto zacząć od galão (pyszna kawa z mlekiem) obowiązkowo w zestawie z pastéis de nata, a zakończyć tutejszym absolutnym przysmakiem – lapas, czyli ślimakami morskimi w pysznym czosnkowo-serowym sosie. Na deser obowiązkowo uprawiany tutaj ananas (czytaj: „ananasz”) i zielona herbata z wyspy São Miguel – wyjątkowo aksamitna i łagodna.

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Skuter to najwygodniejszy sposób poruszania się po azorskich wyspach, ale uważajcie na wiatr! (fot. archiwum prywatne)

4. Transport. Jeśli ktoś zapytałby mnie o pierwsze wspomnienie z „Wysp Szczęśliwych”, jakie przychodzi mi do głowy, od razu widzę świat z perspektywy skutera. Wypożyczenie jednośladu to moim zdaniem najlepszy sposób na poznanie Azorów. Ruch jest tu właściwie żaden, drogi dobre, odległości niewielkie, a wrażenia, gdy pędzisz przed siebie (jeśli pędem można nazwać prędkość 40 czy 50 km/h) z atlantyckim wiatrem we włosach – niezapomniane. Tylko uwaga, bo północno-zachodni podmuch czasem potrafi niemal zdmuchnąć z siedziska!

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Miki i Jessi z Mario Lealem, organizatorem Azores Trail Run (fot. archiwum prywatne)

5. Najsympatyczniejsi ludzie świata. Grzeczni i skromni, a zarazem bardzo obyci. Położenie na środku oceanu sprawia, że mieszkańców Azorów odwiedzają i Europejczycy, i przybysze z obu Ameryk, a do pracy coraz częściej przybywają Afrykańczycy. Eskimosów nie widziałem, za to kilku Azjatów – tak. Azory to turystyczny raj, ale wciąż niezadeptany. I oby tak zostało!

6. Ceny. Jak na tak piękne i egzotyczne miejsce, jest stosunkowo tanie. Hotele i restauracje odrobinę droższe niż w Polsce, za to spanie w prywatnych mieszkaniach i jedzenie w sklepach w bardzo podobnych cenach jak u nas. Najbardziej kłopotliwe jest dotarcie, bo o ile bilety potrafią być w przystępnych pieniądzach (my zapłaciliśmy mniej niż 1000 zł w dwie strony od osoby, a można złapać lepszą ofertę), to na podróż w jedną stronę warto zarezerwować dwa dni (z noclegiem w Lizbonie lub na jednej z większych wysp – np. São Miguel lub Terceira). Jednak z całą pewnością te dwa „stracone” dni urlopu warte są wszystkiego tego, czego doświadczycie na miejscu.

Road to UTMB: Marcin Świerc i Mikołaj Kowalski-Barysznikow w drodze do startu w Ultra-Trail du Mont-Blanc 2019
Droga do UTMB dla Świerca wiedzie przez Australię, a dla Mikiego przez Azory (fot. archiwum prywatne)

Testowane na drodze do UTMB

Świercu: W ostatnich tygodniach miałem możliwość przetestowania kilku par butów Columbia, doszedł sprzęt Buffa, High-5 też wysłał zaopatrzenie na starty, a od ProteinBiotic dostałem pakiet priobotyków. Najbardziej jestem zadowolony z butów Mojave z vibramem (sprawdziły się na mokrej skale w Tatrach) oraz z Caldorado (zdały egzamin na kolejnych dwóch startach w Australi i na Mardule). W ostatniej paczce doszły też Trans Alpy sygnowane logo UTMB, także wszystko mi przypomina o zbliżającym się wyzwaniu…

Parę słów o moim ulubionym modelu startowym – w Australii i Meksyku ścigałem się w Caldorado III, zaś na Mardule – w Caldorado II, który sprawdził się na TDS. Wygoda stoi tu na pierwszym miejscu. But ma to, czego potrzeba bez zbędnych udziwnień. Prostota przed wszystkim, a to ważne, bo na zawodach masz przecież przed sobą jedno proste zadanie – być jak najszybciej na mecie. Ciekawostka, że na start w UTA musiałem zabrać buty prosto z pudełka (do Australii nie wolno wwozić brudnych butów), więc zdążyłem je rozbić tylko na jednym treningu. Jednak mam zaufanie do tego modelu i wiedziałem, że nawet nowy nie zrobi mi krzywdy. Myślę, że zaliczę w nich jeszcze jeden start, a potem zostaną butami treningowymi. Mimo że brak na nim śladów zużycia, but startowy u mnie ma maksymalnie 250-300 km przebiegu, żeby czuć jego pełną moc.

Miki: Dwa lata temu dostałem chwalony przez Marcina model do testu. I to w limitowanej kolekcji UTMB. Głupio się przyznać, ale tak bardzo mi się spodobały i tak wygodnie mi się w nich chodziło, że zostawiłem je sobie do cywila, a w CCC (rok później w TDS zresztą też) wystartowałem w Trans Alpach. Nie powiem, najbardziej uniwersalne buty z rodziny Montrail sprawdziły się na alpejskich szlakach, ale po Azorach mam nie lada dylemat, na które buty zdecydować się na start w docelowym biegu – sprawdzone Trans Alps czy Caldorado, które w końcu doczekały się testu z prawdziwego zdarzenia i zdały go wybornie. Gdyby nie kamień, w który kopnąłem na początku trasy (i na którym prawie złamałem sobie palec), moje stopy wyszłyby bez szwanku ze 118-kilometrowego Whalers’ Great Route Ultra-Trail.

Caldorado są dynamiczne, ale jednocześnie mają trochę amortyzacji. Bieżnik jest świetny na twardą nawierzchnię, ale jednocześnie nie ma dramatu w mokrym terenie. Sznurówki świetnie trzymają, a cholewka z nieznanego mi materiału sprawia wrażenie dużo trwalszej niż w modelach pokrytych siateczką. W każdym razie po 250 km przebiegu nie ma na niej śladu zużycia. Jedyna moja wątpliwość to przestrzeń w środku – ja lubię, kiedy stopa ma dużo miejsca, ale jeśli ktoś nie lubi wrażenia „pływania”, raczej nie pomoże tu nawet ścisłe wiązanie. Podsumowując, świetny but, ale nie na wąską stopę. Myślę, że krakowskim targiem (w końcu jestem z Małopolski!) na pierwszą połówkę UTMB założę Caldorado, a na przepaku w Courmayeur zamienię je na „transalpejki”.

Korzystając z okazji, dokonam drobnej aktualizacji ostatnio testowanych: plecaka i spodenek. Odnośnie kamizelki Ultimate Direction HALO doszedłem do nowego wniosku, że znacznie wygodniej biega się w niej z mniejszymi softflaskami. Na Azorach wybrałem wariant 2 x 500 ml i przez jakiś czas po zatankowaniu na punkcie do pełna czułem się jak… niewydojona krowa. Szczególnie dawało mi się to we znaki na końcówce trasy, kiedy pełne „wymiona” mocno dociążały mi przód. Następnym razem zabiorę ze sobą 2 x 250 ml, ale wypróbuję też opcję z twardymi bidonami zamiast softflasków. Poza tym bez zmian superlekka i superwygodna rzecz, mój nr 1 na ultra do 100 km. Jednak już wiem na 100 procent, że na UTMB postawię na większą i pojemniejszą Adventure Vest.

I jeszcze mały update dotyczący spodenek Columbia Montrail FKT: można w nich przebiec dłuższe ultra bez zdarcia skóry z "klejnotów" (co wcale nie było takie pewne przed startem). W przeciwieństwie do dłuższych spodenek z montrailowej kolekcji (modelu Titan Ultra), wewnętrzne, obcisłe gatki mają tutaj krój slipek (a nie bokserek), dlatego jeśli zdecydujecie się lecieć w nich ultra na lekko, koniecznie w zestawie z maścią na obtarcia. Ja tradycyjnie wysmarowałem się Sportique Century Riding Cream i, pomimo przygód z przepakiem, rannych nie było.

Świercu: Projekt Road to UTMB wkracza w decydujący moment, bo do "godziny zero" zostało mniej niż 3 miesiące. Z wyników możemy być zadowoleni, wiadomo zawsze chciałoby się lepiej, ale jest w miarę OK. Najważniejsze, że mi odpuściła kontuzja, a Mikołaj złapał wiatr w żagiel. W ciągu blisko trzech lat Miki naprawdę dużo się nauczył i złapał masę doświadczenia. Start na Azorach po raz kolejny pokazał, że głowa jest mocna – umiał powalczyć i zajął świetne miejsce.

Teraz dla nas obydwu ważny jest spokój i jeszcze raz spokój. Musimy ten czas, który pozostał, dobrze wykorzystać, bo mamy tylko jedną szansę. Myślę, że jak wykonamy robotę, która nas czeka, będzie dobrze!

Miki: Do UTMB zostały 3 miesiące. Dużo to i mało. Baza jest, teraz tylko nie zepsuć tego, co udało się wypracować przez minione 25 miesięcy. Nie planuję już żadnych startów, a moje główne cele to: nie złapać jakiejś głupiej kontuzji, dużo się rozciągać, wzmacniać korpus, mądrze jeść i trenować rzetelnie jak do tej pory!

Poprzednie odcinki:

RW

Zobacz również:
REKLAMA
}