Bieganie z wózkiem: rodzina na start!

"Gaazu!" – krzyczy Gucio, kiedy rodzice pokonują kolejne kilometry. Przygodę ze sportem zaczął w wieku 6 miesięcy, a pierwszy półmaraton zaliczył, mając niecały roczek. Oto drużyna, w której startuje jeden z najmłodszych długodystansowców na świecie.

Jacek Heliasz - heliasz.com
Biegająca rodzina: Danuta i Bartosz Marcinkowscy pokonują trasę na własnych nogach, Gucio na razie zmaga się z kilometrami przy pomocy trzech kółek. (fot. Jacek Heliasz - heliasz.com)

Gaazu!" - krzyczy dwuletni Gucio, kiedy rodzice pokonują kolejne kilometry. Rytm życia Danuty i Bartosza Marcinkowskich wyznacza bieg. Trenują z synem, który siedzi w wygodnej gondoli i rozbawiony przygląda się, jak świat umyka w miarowym tempie. Wózek pcha raz mama, raz tata - zmieniają się przy nim niczym sprinterzy w sztafecie. Dziś 10-kilometrowe trasy pokonują bez zadyszki, jednak początki do łatwych nie należały...

Turbospacer

Jako pierwszy zaczął biegać Bartosz, który jest radcą prawnym, partnerem jednej z największych kancelarii w Polsce - Domański, Zakrzewski, Palinka. Specjalizuje się w prawie fuzji i przejęć, prawie spółek, ochrony danych osobowych oraz prawie energetycznym. Podwójna dawka kalorii, dostarczana codziennie za sprawą obiadów w pracy i u rodziców, spowodowała, że jego waga przekroczyła stan osobistej tolerancji. Zaczął obmyślać plan doprowadzenia się do "stanu używalności". Kiedy spostrzegł, że noszenie dokumentów to za mało, by zaliczyć się do grona osób uprawiających sport, postanowił na serio zabrać się za siebie.

Namówił żonę, która działa w Polskim Związku Inżynierów i Techników Budownictwa, współorganizuje konkurs "Budowa Roku", promujący inwestorów i wykonawców, a także współpracuje z serwisami internetowymi poświęconymi macierzyństwu (polki.pl; babyonline.pl), by i ona spróbowała swoich sił. I tak zmierzyli się z pierwszym poważnym dystansem podczas Run Warsaw w 2005 roku.

Wkrótce urodził im się syn. Dla wielu oznaczałoby to koniec z regularnymi treningami i początek zasiedziałego trybu życia, ale nie dla nich. Macinkowscy są żywym przykładem, że przyjście na świat dziecka nie musi oznaczać rezygnacji z własnych pasji.

"Praca zajmuje mi niemal cały dzień, a ja nie chciałem jeszcze wieczorem zamykać się w pokoju, by ćwiczyć na stacjonarnej bieżni. Ponieważ miałem wcześniej okazję biegać z rowerem, pomyślałem, dlaczego nie mielibyśmy spróbować z wózkiem" - tłumaczy Bartosz.

Jacek Heliasz - heliasz.com
Biegająca rodzina: Danuta i Bartosz Marcinkowscy pokonują trasę na własnych nogach, Gucio na razie zmaga się z kilometrami przy pomocy trzech kółek. (fot. Jacek Heliasz - heliasz.com)

Gdy Gucio miał pół roku, wybrali się na pierwszy wspólny spacer w trybie turbo. "Nasza kondycja pozostawiała wówczas wiele do życzenia. Pojawiła się zadyszka, kolka... Z trudem pokonywaliśmy kolejne metry, natomiast synek, kołysany rytmicznymi ruchami, smacznie spał. Po powrocie do domu, mimo potwornego zmęczenia, byliśmy zachwyceni zrealizowanym pomysłem. Cieszyliśmy się, że czas wolny, którego nie mamy zbyt wiele, spędzamy razem" - wspomina Danuta.

Co na to Gucio?

Maluch czuje się znakomicie w towarzystwie pędzących rodziców. Podczas rozgrzewki z zaangażowaniem obserwuje, jak się rozciągają, jakie ruchy wykonują, i widzi, że aktywność na świeżym powietrzu sprawia im radość. Małżeństwo podkreśla: "Nie jesteśmy fanatykami. Nie walczymy z czasem, sport ma przynosić frajdę i energię - tego chcielibyśmy nauczyć synka".

Dlatego Marcinkowscy stopniowo zwiększali pokonywane odległości, starali się przyzwyczaić dziecko do tempa i długości trasy. Wybierają tylko tereny, gdzie powierzchnia jest równa, najlepiej asfaltowa. Musieli także opanować specjalnie wypracowaną technikę biegu z wózkiem - nie macha się bowiem wówczas rękami (zajęte są pchaniem), co zazwyczaj pomaga w utrzymaniu rytmiki. Jedna osoba zawsze asekuruje pozostałą dwójkę na wypadek, gdyby zaszły jakieś nieprzewidziane okoliczności.

Gucio startuje w "bolidzie" marki Giant Prerunner, wyposażonym w 5-punktowe pasy, hamulec ręczny z blokadą, amortyzatory, dzwonek, trąbkę oraz kosz z folią chroniącą przed wilgocią. Tak skonstruowany pojazd zapewnia bezpieczeństwo i komfort, dlatego nie dziwi fakt, że jego pasażer nigdy nie chciał z niego wyskoczyć podczas jazdy.

Jacek Heliasz - heliasz.com
Biegająca rodzina: Danuta i Bartosz Marcinkowscy pokonują trasę na własnych nogach, Gucio na razie zmaga się z kilometrami przy pomocy trzech kółek. (fot. Jacek Heliasz - heliasz.com)

Partnerzy z teamu dbają, by Gucio był ubrany w dodatkową warstwę termiczną i posmarowany kremem, jeśli świeci mocne słońce. Ale to nie wszystkie patenty na dobrą formę małego biegacza. "Zawsze zabieramy też ze sobą zestaw zabawek, by czymś zająć synka w trakcie biegu. Czasem nawet śpiewamy piosenki" - śmieje się Danuta. Jednak największą radość sprawia malcowi przejażdżka niedaleko mostu, gdzie jeżdżą pociągi - wówczas ożywia się i spontanicznie reaguje na mijające całą trójkę wagony.

Kierują się zasadą: "Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego". W wakacje biegają niemal codziennie. Gdy robi się chłodniej, ograniczają swoją aktywność do sobót i niedziel. Wówczas w każdy weekend urządzają sobie eskapady, podczas których pokonują 10 km.

Wózek, rolki, rower lub pies

Po odpowiednim treningu zespół postanowił zaprezentować się na prawdziwych zawodach, ale ich występ stanął pod znakiem zapytania. Organizatorzy nie chcieli dopuścić do startu małżeństwa z malutkim dzieckiem. W regulaminie imprez dla biegaczy wózek zazwyczaj traktowany jest jak rolki, rower lub pies...

Po wielu próbach udało im się wreszcie "zakwalifikować" na półmaraton w Budapeszcie. Zapakowali niezbędnik małego długodystansowca i ruszyli na podbój stolicy Węgier. Wytyczona trasa miała sporo podbiegów, więc rodzice Gucia byli pełni obaw.

"Mnóstwo pytań pojawiało się w naszych głowach. Czy to nie szaleństwo biec z wózkiem? Tylu biegaczy, 21 kilometrów. Czy damy radę? Jak zniesie to nasz synek? W głębi serca czuliśmy lekki niepokój. To był nasz pierwszy półmaraton!" - przyznaje Danuta.

Przyjęli asekuracyjną technikę, stanęli na końcu stawki i poczekali, aż zrobi się mniej tłoczno. W tłumie drużynę osłaniał tata. Z każdym krokiem wątpliwości topniały niczym okład z lodu na obolałe mięśnie. Dystans przebiegli w równym tempie, zwalniając tylko przy punktach z wodą.

Najmniej przejmował się wynikiem eskapady synek, który swoim zwyczajem postanowił przespać większą część wyścigu. Dopiero tuż przed metą obudził go dobiegający z głośników okrzyk: "Oto finiszuje drużyna z Polski!". Wszyscy dostali medale za ukończenie zawodów, Gucio również.

Nieszkodliwi wariaci

Marcinkowscy biegają z wózkiem niemal w każdy weekend. Najczęściej można ich spotkać nad Wisłą lub na alejkach Pól Mokotowskich. Ich widok wciąż wzbudza niezdrowe podniecenie. "W Polsce czujemy się jak dziwacy. Ludzie nie wiedzą, czy mają się z nas śmiać, czy dzwonić po pogotowie" - mówi z rozbawieniem Danuta. 

Wielokrotnie zdarzały im się nieporozumienia. Któregoś razu pewien przechodzień przekonany, że spieszą się na autobus, próbował go dla nich zatrzymać. Nie mógł zrozumieć, że pędzą sobie ot tak, dla zdrowia i przyjemności.

"W Europie nadal jesteśmy traktowani na zasadzie nieszkodliwych wariatów. Swego czasu zastanawiałem się nawet, czy nie zabierać ze sobą na trening dowodu, gdyby zechciano nas legitymować" - dodaje Bartosz.

Co innego w USA. W Nowym Jorku, podczas wypadu do Central Parku, przeżyli szok. "Już sama liczba biegających była zdumiewająca. Jeśli do tego dodać, że wśród nich byli tacy jak my rodzice biegnący ze swoimi maluchami w wózkach, to wyłania się obraz dalece inny od tego, do którego byliśmy przyzwyczajeni w Europie" - relacjonuje Danuta.

Postanowili wziąć udział w Run For Central Park, gdzie witały ich gorące okrzyki: "Good job family, Go mamma, go!". Zaraz po zakończeniu biegu dla dorosłych odbyła się impreza dla maluchów, w której wystąpił również Gucio. Wszystko w profesjonalnej oprawie: każdy z małych zawodników miał swój numer startowy, a na mecie na uczestników czekał zegar z elektronicznym pomiarem czasu.

W Polsce rzeczywistość oswaja firma Nike ze swoimi gigantycznymi imprezami angażującymi tysiące ludzi. W tegorocznym Human Race Marcinkowscy naliczyli 10 wózków, więc już nie są osamotnieni w swoim "trójboju".

Danuta i Bartosz mają świadomość, że ich syn, gdy dorośnie, sam zadecyduje, czy chce kontynuować "karierę" sportowca. Stąd ich decyzja, by nie rzucać się na większe dystanse. "Maraton to już byłoby za długo. Przy naszym tempie bieg zająłby ponad 4 godziny. Priorytetem jest przyjemność, którą ma odczuwać każdy z nas" - tłumaczy Bartosz.

Jedno jest pewne: Marcinkowscy powinni stać się twarzami kampanii promującej równouprawnienie, ponieważ swoim działaniem zaprzeczyli utartemu w Polsce stereotypowi, że kobieta po urodzeniu dziecka powinna siedzieć w domu i zajmować się wyłącznie potomkiem.

Maraton na małych kółkach

Mówi Paweł Krakowiak, manager w General Motors Poland, który startuje ze swoim synkiem Jaśkiem:

Zaczęliśmy wspólne starty od dystansów 5-7 km, kiedy Jasio miał 3 miesiące. Potem, gdy trochę podrósł, wystartowaliśmy w półmaratonie w Łodzi. Szczerze mówiąc, trochę obawiałem się, czy synek wytrzyma, czy się nie rozpłacze i nie będzie chciał wysiąść. Byłem przygotowany, iż po maksymalnie trzynastu kilometrach oddam małego żonie i dalej będę kontynuował bieg sam. Przez cały czas mama była w odwodzie i w każdej chwili mogła samochodem podjechać na trasę.

Ale udało się! Chłopak zniósł świetnie cały bieg. Teraz ma 14 miesięcy i właśnie pokonaliśmy maraton, a Jasiek jest uśmiechnięty i dotleniony. Kiedy biegliśmy, wiele osób mówiło, że też chce pobiec z dzieckiem i wózkiem, no a my zachęcaliśmy ich ze wszystkich sił. Tym bardziej, że do tego niepotrzebny jest jakiś wyrafinowany sprzęt. My jeździmy trójkołowym wózkiem Chicco, który na asfalcie doskonale się sprawdza.

RW 05/2008

Zobacz również:
REKLAMA
}