Od zawsze uprawiał sport. Kiedy inni żołnierze przeklinali kolejne kilometry pokonywane na poligonie w niewygodnych butach, pełnym umundurowaniu, z ciężkim plecakiem i karabinem w rękach, do tego jeszcze palące słońce i kurz wdzierający się do nosa i oczu, on zaciskał zęby i parł naprzód.
Jego doświadczenia z bieganiem w pierwszych latach służby wcale nie są takie złe. Do tej pory regularnie staje na starcie „Maratonu Komandosa” w mundurze, wojskowych butach, z dziesięciokilogramowym plecakiem oraz zapasem wody.
Przebiegnięcie tak 2-3 kilometrów to nic wielkiego, ale generał zapewnia, że na 20. km każdy będzie miał już dość. D. J. Thieme, marines z ambasady USA w Warszawie, który pobiegł w tym maratonie kilka lat temu, do dziś nosi blizny na plecach w miejscach, w których plecak ocierał się o ciało.
Biegnij albo giń
Do regularnego biegania długodystansowego namówił go Jarek, żołnierz GROM-u, który cały czas opowiadał, jak fajnie jest pobiec w maratonie.
„To dzięki niemu połknąłem bakcyla – wyjaśnia generał. – To sport, który można uprawiać wszędzie, bez problemu. Bardzo lubię pływać, choć sam trening na basenie jest nudny i do tego nie wszędzie są pływalnie”.
Dowództwo jednostek GROM objął w 2000 roku, a w sztabie generalnym wymyślono egzamin z wychowania fizycznego. Wystarczyło tylko wziąć udział w biegu, żeby zaliczyć egzamin, więc większość przez całe 3 km po prostu szła sobie wokół stadionu. Ale nie generał Polko.
„Biegłem wtedy samotnie, a wszyscy patrzyli na mnie jak na idiotę, myśląc zapewne, co to za narwaniec męczy się, zamiast kultywować spacerowy tryb życia” – martwi się Polko.
Półmaraton do pracy i z powrotem
Kiedy pełnił obowiązki szefa Biura Bezpieczeństwa Narodowego w 2007 r., zamiast dojeżdżać do pracy samochodem, jak przystało na wysokiego rangą ofi cera, generał do pracy... dobiegał.