"Rydwany ognia" 30 lat później

30 lat temu ten znakomity, ponadczasowy film zdobył aż 4 Oscary. I chociaż sam w sobie jest pasjonującą opowieścią o rywalizacji i poświęceniu, zwyciężaniu i porażkach, to historia jego powstawania jest co najmniej równie fascynująca.

Imperial Cinepix
W dniu kręcenia otwierającej film sceny biegu po plaży w St. Andrews w Szkocji morze było zupełnie płaskie, jakby martwe, a aktorom i sportowcom z miejscowego klubu kazano biegać w przeraźliwie zimnej wodzie tam i z powrotem, czekając na odpowiednie warunki. Na szczęście kolejnego dnia morze trochę się wzburzyło, chmury na niebie ruszyły, a na wodzie pojawiły się bałwany. Proza zamieniła się w poezję. (fot. Imperial Cinepix)

Ludzie, którzy nie mają z bieganiem nic wspólnego, mogą sądzić, że rydwan czasu nieco się po tym filmie z 1981 roku przejechał. Biegacze dostrzegą w nim jednak swój sport ukazany z taką pasją, że rydwan wciąż będzie im się kojarzył wyłącznie z ogniem. Oto historia filmu, który udowadnia, że emocje towarzyszące rywalizacji, zwyciężaniu i porażkom są niezmienne i odporne na upływ czasu.

U schyłku lat 70. pewien producent idealista postanowił nakręcić film, który różniłby się od innych. Film o poświęceniu i odwadze - cechach ucieleśnianych przez dwóch prawdziwych brytyjskich biegaczy. Szanse na realizację były niewielkie, ale twórca znalazł na to sposób: do obsady wybrał młodych aktorów, którzy, tak jak filmowi bohaterowie marzący o olimpiadzie, obdarzeni byli talentem i nieposkromioną ambicją.

To historia filmu, który udowadnia, że emocje towarzyszące rywalizacji, zwyciężaniu i porażkom są niezmienne i odporne na upływ czasu.

Tak powstały "Rydwany ognia", które 30 lat temu otrzymały Oscara za najlepszy film. Pokazują sportowego ducha walki i sceny biegowe z takim autentyzmem, że poruszają biegaczy również i dziś.

Zaczęło się od grypy

Pewnego marcowego wieczoru 1981 roku młody aktor u progu kariery szedł ulicą Haymarket, w sercu dzielnicy teatralnej West End w Londynie. Nicolas Farrell przypomina sobie, że grał wtedy w jakiejś sztuce w jednym z okolicznych teatrów i pewnie to przypadkowo sprowadziło go pod Odeon Cinema, gdzie właśnie grany był jego pierwszy film "Rydwany ognia". Świetnie pamięta swoje zaskoczenie, kiedy pod kinem wpadł na producenta Davida Puttnama.

"Przed wejściem stał znak »Brak miejsc« i David był bardzo podekscytowany. Nalegał, żebym dał sobie zrobić zdjęcie przy znaku. On już wtedy wiedział, jaki to dobry film" - wspomina Farrell.

"Rydwany ognia" od początku zbierały entuzjastyczne recenzje widzów, przekazywane od ust do ust i dodatkowo "nakręcane" pozytywnymi opiniami krytyków. Wyjątkowość dzieła potwierdziły cztery Oscary, w tym dla najlepszego filmu, oraz niezliczona ilość innych nagród.

Imperial Cinepix
Ben Cross (po lewej) zagrał żydowskiego biegacza Harolda Abrahamsa, który studiował prawo na uniwersytecie w Cambridge. W 1924 r. w Paryżu zwyciężył na 100 m, a w biegu na 200 m był szósty. Skakał również w dal: jego wynik 7,37 m był przez 32 lata rekordem Anglii. (fot. Imperial Cinepix)

30 lat później ta historia rozgrywająca się przed i w czasie Letnich Igrzysk Olimpijskich w Paryżu w 1924 roku wydaje się nieco archaiczna. Bez odrobiny ironii wychwala cnoty honoru i poświęcenia. Takie podejście odróżnia "Rydwany ognia" od współczesnych hitów. Ten film wciąż porywa widzów, szczególnie biegaczy, bo ich i producenta łączy jedna cecha - ogromna pasja.

Producent David Puttnam ma idealistyczną, romantyczną wizję kina. Nakręcenie tego filmu było dla niego deklaracją wartościowych zasad w kapryśnym świecie Hollywood.

Pomysł na film wpadł do głowy Puttnamowi 3 lata wcześniej. Leżał w łóżku chory na grypę i sięgnął po jedyną książkę na półce, która wyglądała interesująco. Była to historia igrzysk olimpijskich. To w niej natknął się na historię Erica Liddella, szkockiego biegacza, który odmówił startu w niedzielę, przez co musiał zmienić konkurencję ze 100 na 400 m, a mimo to na olimpiadzie w Paryżu w 1924 roku zdobył złoty medal.

37-letni wtedy producent był wschodzącą gwiazdą Hollywood. Zyskał uznanie dzięki pomysłowym projektom - od filmu "Bugsy Malone", w którym dzieci grały gangsterów, po debiut Ridleya Scotta "Pojedynek". Był też producentem "Midnight Express" - hitu, w którym Brad Davis gra przemytnika narkotyków osadzonego w tureckim więzieniu i maltretowanego przez strażnika sadystę. Brutalny film bił rekordy popularności, którą Puttnam był zszokowany.

"Odniosłem sukces, ale nie był to film, dla którego przyszedłem pracować w branży" - mówi teraz.

Idealizm nagrodzony Oscarem

Puttnam ma idealistyczną, wręcz romantyczną wizję kina. Sfilmowanie historii Liddella było dla niego deklaracją wartościowych zasad w kapryśnym świecie Hollywood.

"Ta opowieść dawała odpowiedzi na pytania, które sam sobie zadawałem - wspomina po latach. Przejęty historią szkockiego biegacza zaczął szukać dalszych informacji. - Napisałem do angielskiego związku lekkiej atletyki, z którego dostałem trzy wielkie albumy z wycinkami z gazet z lat 1922- 1924 wraz z notką, żeby zwrócić po skorzystaniu".

Imperial Cinepix
Ian Charleson zagrał szkockiego biegacza Erica Liddella, który ze względów religijnych zrezygnował ze startu w niedzielę i przez to musiał zmienić swój koronny dystans 100 m na 400 m. Liddell został później misjonarzem w Chinach. (fot. Imperial Cinepix)

Znalazł w niej historię Harolda Abrahamsa, biegacza pochodzenia żydowskiego, którego motywacją była nie tylko chęć rywalizacji na bieżni, ale także walka z uprzedzeniami rasowymi. Wydała mu się podobna do dziejów Liddella i postanowił je połączyć. Na scenarzystę wybrał Colina Wellanda, pełnego energii angielskiego pisarza i aktora telewizyjnego. Jego scenariusz zdobył Oscara, a on wygłosił jedno z najbardziej zapadających w pamięć podziękowań, z radośnie wykrzyczaną kwestią: "Brytyjczycy nadchodzą!".

Welland rzucił się w wir pracy, przetrząsając archiwa Brytyjskiego Instytutu Filmowego w poszukiwaniu ujęć Abrahamsa i Liddella, robiąc wywiady ze świadkami tamtych wydarzeń oraz z rodzinami biegaczy - z każdym, kto mógłby powiedzieć coś o ich historii. Po ogłoszeniu w "The Times of London" otrzymał pudło listów pisanych do domu przez Aubreya Montague'a, który na igrzyskach w Paryżu startował w biegu na 3000 metrów z przeszkodami. Zostały one prawie dosłownie przeczytane w filmie.

Do końca 1979 roku Welland stworzył 25-stronicowy scenariusz, który wstępnie zatytułował "Biegacze". Na reżysera Puttnam wybrał Hugh Hudsona, z którym pracował przy "Midnight Express". Istotne było też to, że Hudson był absolwentem Eton i przedstawicielem klasy wyższej, której był niechętny.

"Jego doświadczenie w kwestii podziału klasowego ówczesnego społeczeństwa dodało filmowi autentyczności" - tłumaczy Puttnam.

Chudzielcy bez formy

Władze Uniwersytetu Cambridge, na którym biegał i studiował Abrahams, wycofały się z projektu, gdy zobaczyły scenariusz. Uczelnia Gonville & Caius College oświadczyła, że w latach 20. XX wieku w jej murach nie istniał antysemityzm. Trinity College dał do zrozumienia to samo.

"Zjawisko oczywiście istniało. Mogę o tym krytycznie mówić, ponieważ widziałem to z bliska. Żyłem pośród tych ludzi" - mówi Hudson, wciąż wzburzony mimo upływu 30 lat.

Imperial Cinepix
Bieg dookoła dziedzińca nakręcono w Eton, ale prawdziwa, licząca około 370 m trasa jest w Trinity College. Chodziło o to, by przebiec ją w czasie krótszym od 12 uderzeń zegara (43-44,5 s). W filmie sztuki tej dokonał Abrahams, ale naprawdę pierwszy zrobił to w 1927 r. lord David Burghley, który potem zdobył złoto na 400 m na olimpiadzie w Amsterdamie. (fot. Imperial Cinepix)

Do ról biegaczy Hudson i Puttnam wybrali obiecujących, nieznanych aktorów, których otoczyli bardziej doświadczonymi. Casting rozpoczął się w 1979 roku i role starszych bohaterów przypadły uznanym brytyjskim aktorom kinowym i teatralnym. John Gielgud i Lindsay Anderson zagrali antysemickich wykładowców Uniwersytetu Cambridge, a Ian Holm zadziornego trenera Abrahamsa. Hudson zaufał im całkowicie, co pozwoliło mu skoncentrować się na młodych podopiecznych, w których widział coś z Abrahamsa i Liddella.

Brytyjscy aktorzy, mający grać biegaczy, na początku nie wyglądali imponująco. Na pierwszym treningu niektórzy wymiotowali ze zmęczenia.

"Oni dopiero starali się coś osiągnąć w życiu, walczyli o pozycję" - mówi Hudson. Liczył, że tę niezaspokojoną ambicję uda się pokazać na ekranie. Ian Charleson miał podjąć się trudnego zdania zagrania Liddella, człowieka postrzeganego jako święty, tak by nie wyszedł na nudnego kaznodzieję.

"Zagrał wcześniej małą rólkę w »Piaf« i mniej więcej w połowie filmu spojrzeliśmy na siebie z Davidem, stwierdzając zgodnie: »To będzie Liddell«. On mógł zagrać wszystko" - opowiada Hudson.

Wybitny trójskoczek i późniejszy trener brytyjskiej kadry olimpijskiej, Tom McNab, został zatrudniony jako doradca i konsultant. Miał zadbać, aby aktorzy wyglądali jak prawdziwi sportowcy. Grupa 31 chudych aktorów, którzy pojawili się na stadionie Chiswick w Londynie, nie wyglądała imponująco. Kilku z nich zaczęło z trudem poruszać się już podczas pierwszego okrążenia. Pozostali wymiotowali ze zmęczenia po kolejnych.

W głosie McNaba, który spośród tej zbieraniny miał wybrać potencjalnych olimpijczyków, brzmią nuty przerażenia: "Oni byli inni od aktorów amerykańskich. Burt Reynolds grał w piłkę, Paul Newman startował w wyścigach samochodowych, Robert Redford dobrze jeździł na nartach, a brytyjscy aktorzy niczego nie trenowali".

Wybór lorda Lindseya, biegacza arystokraty, był jeszcze trudniejszy. Mający go grać młody szkocki aktor przyjechał na przesłuchanie aż z Edynburga. McNab opisał to tak: "Ustawiliśmy płotki, a on mocno zbladł i odmówił skakania". W końcu znaleźli Nigela Haversa, który nie bał się biegać.

Imperial Cinepix
W filmowej wersji Puttnama biegacz żydowskiego pochodzenia Harold Abrahams miał na bieżni walczyć nie tylko z przeciwnikami, ale też z uprzedzeniami rasowymi. (fot. Imperial Cinepix)

Mała kadra olimpijska

Aktorów trapiły kontuzje: jeden naciągnął sobie mięsień, biegnąc do autobusu, a inny przesadzał z treningiem i za dużo biegał, przez co skręcił kostkę. Na szczęście mieli odgrywać role "ludzko" wyglądających sportowców z 1924 roku, a nie współczesnych gladiatorów. Filmowcy starali się jak mogli, by ułatwić im zadanie: płotki w filmie były o 15 cm niższe od standardowych. Młodzi aktorzy dwa razy w tygodniu mieli treningi na Wormwood Scrubs Stadium w zachodnim Londynie.

Ciągle brakowało funduszy na produkcję, więc przygotowania były dostosowane do terminów odbioru zasiłków i fuch, które wpadły im w ręce. Przetrwali i zaczęli czuć ducha rywalizacji. Ben Cross, grający Abrahamsa, w pewnym momencie stwierdził, że biega już naprawdę szybko.

"Zapytał mnie, czy sądzę, że byłby w stanie przebiec 100 m w 11 sekund. Odpowiedziałem, że jak przebiegnie w 12,6, to będzie cud. Wystawiłem przeciwko niemu dawną sprinterkę. Miała ponad 50 lat i prześcignęła go o 36 metrów. Nigdy więcej nie wspominał już o swojej szybkości" - mówi McNab.

Havers upadł, pokazując Crossowi technikę biegu przez płotki, i wybił sobie staw barkowy. Kiedy, umierając z bólu, czekał na karetkę, zauważył, że złamał również nadgarstek. Wiedział, że może przez to wypaść z obsady, więc zabandażował sobie rękę i ukrywał opatrunek pod swetrem, a potem pod wielką opaską. Nadgarstek nigdy już nie wrócił do dawnej sprawności.

Po trzech miesiącach obozu sprawnościowego byli gotowi. Sprawniejsi i szybsi niż na początku, a w dodatku mocno ze sobą związani. Zaprzyjaźnili się i to widać na ekranie. Havers opowiada: "Byliśmy trochę jak mała kadra olimpijska - bardzo bliska sobie grupa ludzi. Zapominaliśmy o kamerze, która cały czas była wśród nas".

Za pieniądze Al Fayeda

Puttnam i Hudson wciąż mieli problemy ze sfinansowaniem produkcji. Mogliby odsprzedać prawa do scenariusza, ale nikt nie podzielał ich entuzjazmu co do sukcesu filmu.

Imperial Cinepix
Rywalizacja lekkoatletów ze Stanów Zjednoczonych z biegaczami brytyjskimi stanowi jeden z głównych wątków filmu. (fot. Imperial Cinepix)

Pierwszy przełom wydarzył się w 1979 roku na festiwalu w Cannes. Puttnam i jego były partner biznesowy Sandy Lieberson, ówczesny prezes wytwórni 20th Century Fox, dzielili pokój hotelowy. Jednego wieczora Puttnam opowiedział Liebersonowi fabułę filmu. Spodobała się na tyle, że ten wyłożył połowę z potrzebnych 5,5 mln dolarów. Z resztą było gorzej.

Brytyski aktor Ian Holm brawurowo zagrał kontrowersyjnego trenera Sama Mussabiniego, który był specem od motywacji i przygotowania fizycznego, ale nie miał wielkiego pojęcia o technice biegania.

Hudson opowiada: "Amerykańskie studia filmowe odrzuciły projekt, ponieważ dwaj główni bohaterowie prawie się nie spotykają oraz startują w barwach Wielkiej Brytanii. Na dodatek film nie ma spektakularnego zakończenia".

Wspomina, jak po wielu tygodniach jeżdżenia po USA w bezskutecznym poszukiwaniu inwestora siedzieli z Puttnamem w pokoju hotelowym i prawie płakali. Byli bliscy poddania się. Puttnam mógł zrezygnować, albo zastawić dom. Jego żona powiedziała: "Nie zastanawiaj się. Po prostu to zrób".

Na szczęście w końcu nie było takiej konieczności. Allied Stars, brytyjska firma produkcyjna należąca do egipskiego bogacza Mohameda Al Fayeda, zgodziła się dołożyć drugą połowę potrzebnej kwoty. Producentem został syn Al Fayeda, Dodi, który później zginął tragicznie w wypadku wraz z księżną Dianą.

Chociaż z pieniędzmi nadal było krucho i Hudson musiał wyłożył 70 000 dolarów z własnej kieszeni, machina filmowa mogła w końcu ruszyć.

Strychnina na zmęczenie

Zadaniem scenarzysty Wellanda było zrobić z materiału wyjściowego historię, która poruszyłaby ludzi. Żeby zwiększyć efekt dramatyczny, lekko zmienił historyczne zdarzenia. Jednym z najlepszych przykładów jest wątek, w którym Liddell odkrywa, że start na 100 metrów odbędzie się w niedzielę. W filmie zdaje sobie z tego sprawę dopiero na statku płynącym do Francji, a w rzeczywistości wiedział o tym wiele miesięcy wcześniej i dlatego zaczął treningi do biegu na 400 m.

Z kolei Abrahams zdobył złoty medal na 100 m, zanim przegrał z Amerykanami Paddockiem i Scholzem oraz Liddellem w biegu na 200 m, w którym zresztą jedyny raz biegli razem, chociaż film pokazuje co innego. Zdobycie medalu po tym, jak poniósł porażkę, miało w filmie wytworzyć większe napięcie.

Istotniejsze znaczenie ma sportretowanie Abrahamsa jako żydowskiego outsidera, którego bieganie było walką nie tylko na bieżni, ale także z antysemickimi uprzedzeniami. Chociaż pewnie spotykał się z wrogością i mogło to być motywacją do biegania, był równocześnie przedstawicielem brytyjskiej klasy wyższej. Do tego nawrócił się na katolicyzm w roku 1934, a w 1936 roku, jako przedstawiciel brytyjskiego związku lekkiej atletyki, przeciwstawiał się bojkotowi igrzysk olimpijskich w Berlinie - ku konsternacji wielu Żydów.

Trener Abrahamsa Sam Mussabini (naprawdę nazywał się Scipio Africanus Mussabini), w którego postać wcielił się Ian Holm (i, według McNaba, niemal zdominował film swoją kreacją), był świetnym trenerem, który potrafił wypracować u swoich podopiecznych kondycję i motywację, ale według McNaba "nie miał zielonego pojęcia o technice. Wierzył, że należy pochylać się podczas całego biegu, a nie tylko na starcie. Uważał też, że ręce mają w czasie biegu pracować podobnie jak podczas chodzenia". Abrahams prawdopodobnie ignorował te zalecenia.

McNab dodaje, że mówił o suplementach, których użycie obecnie mrozi krew w żyłach (strychnina na zmęczenie, pastylki kokainowe jako stymulant), jako o specyfikach o udowodnionej skuteczności. Oczywiście to były zupełnie inne czasy w sporcie. Niewiele wcześniej sama idea trenowania była w Wielkiej Brytanii uważana za niedorzeczną i haniebną, a w poglądach takich celowali głównie zawodnicy z wyższych klas społecznych. Jak mówi McNab, posiadanie trenera w sporcie amatorskim w roku 1924 było właściwie niespotykane, a wpływ diety na osiągnięcia zupełnie niezbadany: "Jadło się to, co było. Większość sportowców stanowili studenci, którzy żywili się lepiej niż ich pracujący koledzy".

Ian Holm wcielił się w swoją rolę z ogromnym zaangażowaniem, godzinami zamęczając McNaba różnymi pytaniami na temat treningu. Dodawał do roli drobne elementy, które lepiej pokazywały charakter jego postaci. Aktor bardzo dba o swoją prywatność i odmówił wywiadu, ale McNab opowiada, że to on wymyślił scenę, w której Mussabini trzyma swoją laskę powyżej kolan Abrahamsa, by wymusić na nim wyższe podnoszenie nóg, a tym samym skrócenie kroku.

Proza zamienia się w poezję

Film został nakręcony w czasie krótszym niż trzy miesiące. Ograniczony budżet sprawił, że musiano ściśle trzymać się harmonogramu. Na szczęście umożliwiały to miejsca, w których film kręcono. Hudson mówi: "Byliśmy w Szkocji, która jest wspaniałym miejscem do kręcenia filmów - słońce jest zwykle przefiltrowane, światło się ciągle zmienia, a widoki są spektakularne. A potem było Cambridge, które jest przepiękne".

Amerykańscy aktorzy lubili imprezować - w trakcie zdjęć wyrzucono ich z dwóch hoteli. Mimo to byli bardzo sprawni fizycznie. Davis potrafił robić pompki, stojąc na rękach.

Gdy Trinity College w Cambridge odmówił współpracy, Hudson nakręcił scenę biegu wokół dziedzińca w Eton, swojej alma mater. Harold Abrahams wygrywa w niej z lordem Lindsayem i zostaje pierwszym człowiekiem, który obiega to miejsce w 12 uderzeń zegara, czyli mniej więcej 43-44,5 sekundy. Kręcenie w Eton było niebezpieczne, ponieważ tamtejszy dziedziniec jest bardzo wąski. Na szczęście nikomu nic się nie stało, chociaż historia została lekko przekłamana. W rzeczywistości to lord David Burghley jako pierwszy w historii wygrał bieg wokół dziedzińca Trinity College w 1927 r. Rok później Burghley wygrał bieg na 400 m przez płotki na igrzyskach olimpijskich w Amsterdamie. Był pierwowzorem postaci Nigela Haversa, ale nie zgodził się na użycie swojego nazwiska w filmie.

Twórcy mieli sporo szczęścia. Hudson pamięta kręcenie sceny otwierającej film, w której aktorzy i miejscowi sportowcy odgrywają wolny bieg wzdłuż plaży w St. Andrews w Szkocji do motywu muzycznego Vangelisa (zanim, ku zgrozie ortodoksyjnych golfistów, zaczną biec przez sławne pole golfowe Old Course).

"Morze było tego dnia zupełnie płaskie, jakby martwe, a my kazaliśmy im biegać w przeraźliwie zimnej wodzie tam i z powrotem, czekając na odpowiednie warunki. Na szczęście kolejnego dnia morze trochę się wzburzyło, chmury na niebie ruszyły, a na wodzie pojawiły się bałwany" - mówi Hudson.

Proza zamieniła się w poezję.

Mieli szczęście, kręcąc sceny na olimpiadzie w Paryżu. Znaleźli stary stadion koło Liverpoolu i dzięki rusztowaniom, flagom i postaciom widzów wyciętych z kartonu przerobili go na Stades Colombes. Potrzebowali 7000 statystów na trybunę główną. Dali ogłoszenie do lokalnej gazety, zachęcając możliwością wygrania nagród - między innymi Fiata, pod warunkiem że statyści zostaną na planie do godziny 17.

"Mieliśmy zaczynać zdjęcia o 9 rano, a o 8.45 stadion był ciągle pusty. Chwilę potem zobaczyliśmy, jak nadchodzą zza wzgórza: najpierw kilkunastoosobowe grupki, potem setki, a na końcu tysiące" - opowiada Hudson.

Przyszło 2500 ludzi. McNab przypomina sobie, że kręcąc olimpiadę, chcieli pokazać skoki o tyczce, "ale stalowych tyczek zaczęto używać dopiero w 1948 roku. Znaleziono więc tyczkę bambusową, nieużywaną od 40 lat, która podczas skoku dosłownie eksplodowała".

Wyrzuceni z dwóch hoteli

Przygotowania do scen na stadionie zajęły im tydzień, podczas którego McNab pokazywał aktorom, jak mają się zachowywać i kopał kielnią dołki pod ich stopy na torze żużlowym. Charleson pracował nad stylem biegania Liddella - z głową odrzuconą w tył w kierunku nieba i z rękami młócącymi powietrze, kiedy zbliżał się do linii mety. Siostra Liddella bardzo pochwaliła jego grę, ale powiedziała też, że Eric nigdy nie biegał z głową odchyloną do tyłu i że przez to postać wygląda bardzo dziwacznie. Twórcy byli tego jednak pewni, bo zachował się film, na którym widać, jak biegnie.

Do ekipy filmowej dołączyli aktorzy amerykańscy: Brad Davis i Dennis Christopher. Zgodzili się zagrać za stawkę, która była niewiele wyższa niż koszt ich utrzymania. Davis miał zagrać ekstrawaganckiego Charleya Paddocka - złotego medalistę olimpijskiego i rekordzistę świata w bieg na 100 metrów. Pod wieloma względami był pierwszą osobą w sporcie, która zachowywała się jak gwiazda. Paddock po igrzyskach w Paryżu pojawiał się w hollywoodzkich produkcjach, zaręczył się z gwiazdą filmu niemego Bebe Daniels i został prawie wyrzucony z kadry narodowej przed olimpiadą w 1928 r. za pisanie do gazet tekstów o swoich startach i rolach.

Mając jeszcze czas do rozpoczęcia zdjęć i towarzystwo Dodiego Al Fayeda, który ekscytował się znajomością z amerykańskimi gwiazdami, tak imprezowali, że wyrzucono ich z dwóch hoteli. Po tych incydentach zajęli skrzydło zabytkowego hotelu Adelphi, który opisywali jako "hotel jak z wymarłego miasta, gdzie mogliśmy niezauważeni rozrabiać tak bardzo, jak nam się podobało".

Dystrybutor starał się dotrzeć z filmem do każdej grupy. Wyświetlali to nawet w kościołach - jako chrześcijańskie przesłanie na miarę obecnych czasów.

McNab opowiada o ich pierwszym spotkaniu: "To byli mili faceci, ale współpraca nie zapowiadała się dobrze. Powiedziałem Puttnamowi, że wyglądają na takich, którzy nie będą się słuchać. David odpowiedział, żebym się nie martwił, bo on się tym zajmie. I rzeczywiście - następnego dnia wszystko było OK i więcej nie imprezowali".

Davis, mimo hulaszczego trybu życia, był bardzo sprawny fizycznie. "Stanął na rękach, poprosił kogoś, żeby mu związał kostki i w tej pozycji robił pompki". Przez ograniczenia długości filmu wiele scen z udziałem Davisa i Christophera wypadło. W założeniu rywalizacja między drużyną amerykańską i brytyjską miała być ukazana wyraźniej.

Miało być też więcej humoru - do filmu nie wszedł wątek z Paddockiem szmuglującym w swojej kabinie na statku panienkę do towarzystwa oraz kufry podróżne pełne szampana, a także mowa trenera kadry amerykańskiej o konieczności zachowania abstynencji seksualnej przed startami na olimpiadzie.

Mało brakło, a z filmu wypadłaby również scena ukazująca wspaniałą posiadłość rodzinną lorda Lindseya, gdzie nad brzegiem jeziora rozstawione są płotki do biegania, a na każdym z nich stoi kieliszek wypełniony po brzegi szampanem. McNab wspomina, że jej celem było pokazanie, jak klasa wyższa haruje, żeby osiągnąć sukces, ale chce, by wszyscy myśleli, iż przychodzi im to bez wysiłku. Sugerował nawet pokazanie na tych płotkach krwi z wewnętrznej strony kostki Lindsaya, bo to częsty uraz płotkarzy. To jednak nie przeszło.

"Powiedziałem więc, żeby na płotkach poustawiać pudełka z zapałkami. Ostatecznie stanęło na kieliszkach z szampanem. Musieliśmy przykleić je taśmą do płotków". Rolę szampana grało w filmie ciepłe piwo imbirowe.

Hymn na cześć ojca - biegacza

Skomponowany przez Vangelisa temat muzyczny otwierający "Rydwany ognia" miał taki wpływ na klimat filmu, że - jak mówi Hudson - "był jakby kolejnym bohaterem". Początkowo chciano wykorzystać inny utwór Vangelisa, ale grecki kompozytor przysiągł, że potrafi napisać coś lepszego. Niedługo później Puttnam z żoną spotkali się z Vangelisem w Londynie. Ten wychylił się ze swojego Rolls-Royce'a i kazał im wsiadać. W środku puścił im z wielkich głośników muzykę, która ich porwała. Muzyk powiedział, że jego ojciec jest biegaczem i to hymn na jego cześć. Była to jedna z pierwszych elektronicznych ścieżek dźwiękowych, a jej twórca dostał Oscara.

Prawie wszyscy, którzy pracowali przy filmie, coś dzięki niemu zdobyli. Młodzi aktorzy, w tej chwili już w średnim wieku, wspominają z tęsknotą, że to były ich najlepsze chwile na planie filmowym.

"Myślałem, że kręcenie następnych filmów będzie wyglądać podobnie, ale się myliłem - mówi Nigel Havers. - Kończyliśmy kręcenie w Eton biegiem wokół dziedzińca. Był cudowny, letni dzień. Ciągle pytałem, czy nie trzeba dokręcić jeszcze jednego ujęcia, ale reżyser powiedział, że ma już to, co chce".

Farrell dodaje, że dzięki poczuciu misji Puttnama byli przekonani, że biorą udział w czymś niepowtarzalnym. "Miał w sobie tyle pasji, że nas inspirował. Po zakończeniu zdjęć wysłał do każdego członka ekipy, od monterów rusztowań po ludzi od makijażu, bardzo osobisty list. Pisał, że czuje się dumny, bo nie sądził, że uda nam się skończyć ten projekt. Wymyślił, że każdy powinien dostać choć ułamek zysku, jeśli oczywiście film przyniesie jakiekolwiek pieniądze. I przez 20 lat te czeki przychodziły. Nie były to oszałamiające kwoty, ale też nie jakieś grosze" - mówi Farrell.

W tych czasach większość producentów wynajmowała armie księgowych, którzy mieszali w rachunkach, by stworzyć pozory, że filmy nie przynoszą dochodu. "Rydwany ognia", które dystrybuowała w USA wytwórnia Warner Bros., przyniosły tam ponad 58 milionów dolarów, mając budżet 10 razy mniejszy. Dystrybutor starał się dotrzeć do każdej grupy. Wyświetlali to nawet w kościołach - jako chrześcijańskie przesłanie na miarę obecnych czasów.

Liddell zmarł w 1945 roku w japońskim obozie koncentracyjnym na terenie Chin, a Abrahams w 1978 roku - wtedy gdy Welland zaczął poszukiwania materiałów do filmu. Scenarzysta poszedł na nabożeństwo żałobne, co stało się inspiracją do pierwszej sceny filmu, w której przed londyńskim kościołem przygarbiony Havers mówi do Farrella: "Pokazaliśmy im".

Hudson z Puttnamem nie chcieli kończyć filmu dwoma starszymi panami w obliczu śmierci. Wybrali scenę, w której po plaży biegną młodzi chłopcy. Widać w nich witalność i czystą, fizyczną radość, którą sprawia im bieg. Efekt jest tak inspirujący, że patrząc na nich, aż samemu chce się biec.

RW 03/2012

REKLAMA
}