Ludzie, którzy nie mają z bieganiem nic wspólnego, mogą sądzić, że rydwan czasu nieco się po tym filmie z 1981 roku przejechał. Biegacze dostrzegą w nim jednak swój sport ukazany z taką pasją, że rydwan wciąż będzie im się kojarzył wyłącznie z ogniem. Oto historia filmu, który udowadnia, że emocje towarzyszące rywalizacji, zwyciężaniu i porażkom są niezmienne i odporne na upływ czasu.
U schyłku lat 70. pewien producent idealista postanowił nakręcić film, który różniłby się od innych. Film o poświęceniu i odwadze - cechach ucieleśnianych przez dwóch prawdziwych brytyjskich biegaczy. Szanse na realizację były niewielkie, ale twórca znalazł na to sposób: do obsady wybrał młodych aktorów, którzy, tak jak filmowi bohaterowie marzący o olimpiadzie, obdarzeni byli talentem i nieposkromioną ambicją.
To historia filmu, który udowadnia, że emocje towarzyszące rywalizacji, zwyciężaniu i porażkom są niezmienne i odporne na upływ czasu.
Tak powstały "Rydwany ognia", które 30 lat temu otrzymały Oscara za najlepszy film. Pokazują sportowego ducha walki i sceny biegowe z takim autentyzmem, że poruszają biegaczy również i dziś.
Zaczęło się od grypy
Pewnego marcowego wieczoru 1981 roku młody aktor u progu kariery szedł ulicą Haymarket, w sercu dzielnicy teatralnej West End w Londynie. Nicolas Farrell przypomina sobie, że grał wtedy w jakiejś sztuce w jednym z okolicznych teatrów i pewnie to przypadkowo sprowadziło go pod Odeon Cinema, gdzie właśnie grany był jego pierwszy film "Rydwany ognia". Świetnie pamięta swoje zaskoczenie, kiedy pod kinem wpadł na producenta Davida Puttnama.
"Przed wejściem stał znak »Brak miejsc« i David był bardzo podekscytowany. Nalegał, żebym dał sobie zrobić zdjęcie przy znaku. On już wtedy wiedział, jaki to dobry film" - wspomina Farrell.
"Rydwany ognia" od początku zbierały entuzjastyczne recenzje widzów, przekazywane od ust do ust i dodatkowo "nakręcane" pozytywnymi opiniami krytyków. Wyjątkowość dzieła potwierdziły cztery Oscary, w tym dla najlepszego filmu, oraz niezliczona ilość innych nagród.