Służby światłoczułe [felieton Jacka Fedorowicza]

Kto mieszka w mieście, na bieganie w mieście jest skazany, bo mało kogo stać na codzienne wyjazdy z miasta w celach biegowych. A to niesie z sobą zagrożenia zgoła nieoczekiwane.

Lekkim krokiem - felieton Jacka Fedorowicza
rys.Jacek Fedorowicz

Bieganie w mieście zdrowe nie jest, bo samochody psują powietrze, ale zawsze można się pocieszać, że jeżdżenie samochodem czy spacery po mieście też nie mogą odbywać się bez oddychania, więc już lepiej, jak organizm trochę się podtruje, ale i przebiegnie, niż żeby miał gnuśnieć.

W naszych miastach nie jest zresztą tak źle. Z reguły przez miasto przepływa rzeka, wzdłuż rzeki są ścieżki, nie ma poza tym miast bez parków, a ogólny wzrost zamożności polskich miast plus nastawienie proturystyczne sprawia, że wszystkie miasta są dobrze oświetlone, dzięki czemu wieczorem i w nocy – gdy ruch uliczny się zmniejszy – można sobie urządzać treningi nawet w centrum.

Trzeba tylko spełnić dwa warunki: uważać na rowerzystów i rozpoznać zwyczaje policjantów.

Jeżeli chodzi o rowerzystów, nie ma co wałkować tematu po raz setny; wiadomo, że plaga ogarnęła już wszystkie miasta i nie ma na nią rady. Jeżdżą po chodnikach, na ogół bez oświetlenia, z zasady za szybko i nigdy nie biorą pod uwagę, że wyprzedzany przez nich przechodzeń lub biegacz może nagle gdzieś skręcić.

Psychiatrzy bezskutecznie starają się rozwikłać zagadkę, jak to się dzieje, że choć jeszcze nigdy żaden pieszy nie zamontował sobie kierunkowskazów ani nie próbował sygnalizować zmiany pasa ruchu machaniem ręką, to każdy rowerzysta spodziewa się, że pieszy przed skrętem kierunkowskaz jednak włączy. Albo zamacha. A skoro tego nie zrobił, to znaczy, że będzie się poruszał niezmiennie w linii prostej i można śmigać, mijając go o centymetry.

Zupełnie inaczej sprawa przedstawia się z policjantami. Co ma policjant do biegacza? Niestety, ma. Każdy, kto porusza się po mieście, wie, że na skrzyżowaniach są światła i one służą przede wszystkim samochodom. Pieszym niby też, ale tylko takim, których pasją życiową jest długie stanie na miejskich skrzyżowaniach. Biegacz, wiadomo, nie lubi zatrzymywać się i czekać na zmianę świateł.

Ona zaś – coraz częściej niestety – za sprawą wyjątkowo złośliwego zaprogramowania nie następuje automatycznie, tylko po naciśnięciu odpowiedniego przycisku . Na dodatek raz działa na wcisk, a raz właśnie automatycznie, żeby pieszy nigdy nie wiedział, a za to żeby sobie postał. Bo nawet jak zorientujesz się, że samochody mają zielone, a piesi czerwone, więc trzeba przycisnąć, to zielone dla pieszych nie zapali ci się NIGDY podczas tego zielonego, tylko dopiero przy następnym.

Zrozumiałe jest, że biegacz nie będzie czekał, tylko rozejrzy się, czy coś nie jedzie, i przebiegnie. Popełni błąd. Nie trzeba patrzyć, czy coś jedzie, czy nie jedzie, tylko czy policjant idzie (czy nie idzie) i czy patrzy. I tu dobrze jest mieć orientację ogólną, dowiedzieć się z prasy na przykład, czy akurat zarządzono akcję łapania pieszych na czerwonym, czy nie. Czy w tym mieście/dzielnicy policjanci mają zwyczaj chować się po krzakach, czy chodzą po oświetlonym, dumnie błyskając kamizelkami.

Ja w mojej dzielnicy (Warszawa Powiśle) mam wszystko dokładnie przebadane. Truchtam co wieczór swobodnie i bezpiecznie, a alarm wewnętrzny uruchamia mi się tylko w dni meczowe na stadionie Legii. Mecze powodują ogromną mobilizację sił policyjnych. Mobilizacja zaczyna się długo przed meczem, trwa podczas niego i gdzieś tak w drugiej połowie spotkania wszyscy policjanci są już śmiertelnie znudzeni.

Przed meczem trochę zajęcia było z autami, bo każdy kibic zmotoryzowany liczy na to, że choć nie udało mu się ani razu w ciągu ostatnich 10 lat zaparkować bliżej niż 2 km od stadionu, święcie wierzy, że tym razem mu się uda i próbuje. Ale podczas meczu już nic się nie dzieje; będzie się działo, jak się skończy. Nuda potworna. A zarazem gdzieś czai się adrenalina spowodowana oczekiwaniem na akcję.

I wtedy policjantowi zdarza się dar z nieba: biegacz. Zielone już migało, a on nie zatrzymał się na wysepce, nie zaczekał na następne zielone, tylko przebiegł na drugą stronę ulicy! Co z tego, że w polu widzenia nie było ani pół samochodu? Następuje zatrzymanie, legitymowanie, pouczanie, sprawdzanie w centrali, czy obywatel nie jest poszukiwany, krótko mówiąc – wreszcie można się czymś zająć, a przy okazji podnieść poczucie własnej ważności.

W ciągu ostatniego roku byłem świadkiem lub uczestnikiem takiego zdarzenia trzy razy: można sprawdzić w notatkach służbowych. Koledzy biegacze! Strzeżcie się znudzonych policjantów!

JF

Ten felieton był pierwotnie opublikowany w magazynie Runner's World w numerze listopad 2013

Od redakcji:

Do tego felietonu pana Jacka ustosunkowała się jedna z naszych Czytelniczek, pisząc co następuje:

Dzień dobry,

chciałabym odpowiedzieć na felieton pana Jacka Fedorowicza „Służby światłoczułe” z Runner’s World nr 11/2013. Pan Jacek przedstawił policjantów w bardzo negatywnym świetle. Jestem policjantką, od 2,5 roku biegam i doskonale rozumiem wszystkich, którzy nagle na swojej trasie napotykają czerwone światło. Ale są też policjanci, którzy to rozumieją! Praca wymaga reagowania na takie wykroczenia, jesteśmy z tego rozliczani, więc i my prosimy o wyrozumiałość :)

Pozdrawiam

Ania Cieślak

Na co nasz felietonista odpowiedział tymi słowami:

Droga Pani Anno Funkcjonariuszko!

Być może przesadziłem z krytyką policji, którą ogólnie darzę sympatią (a tak! wbrew panującej modzie) i wciąż rozkoszuję się faktem, że nie jest ona milicją, budzącą we mnie wspomnienia jak najgorsze. Pisząc felieton, miałem przed oczami zaobserwowane niedawno zdarzenie: zatrzymanie biegacza, który późnym wieczorem na bezludnym skrzyżowaniu, przy całkowitym braku jakiegokolwiek pojazdu w promieniu kilometra, wbiegł na jezdnię na dogorywającym zielonym i na ostatnich metrach „zebry” załapał się na czerwone. Uznałem, że przesadne trzymanie się litery prawa w takiej sytuacji ani nie wpływa na poprawę bezpieczeństwa, ani na budowanie autorytetu policji. Ale cóż, macie swoje regulaminy, instrukcje co do sposobu postępowania; ja mogę uważać, że biegaczowi można było odpuścić, policja ma prawo uważać, że nie.

Pójdźmy na kompromis: wybierajmy trasy bez sygnalizacji świetlnej, a jeżeli już się zdarzy po drodze jakieś czerwone, dotrwajmy do zielonego, ćwicząc podskoki w miejscu albo kółka w prawo (jako przeciwwagę biegania na stadionie, gdzie biega się, skręcając wciąż w lewo, co podobno wzmacnia prawą nogę kosztem lewej).

Pozdrawiam serdecznie

Jacek Fedorowicz

REKLAMA
}