Kobiety coraz sprawniej organizują się w drużyny i grupy wzajemnego wsparcia. Czyżby zostało w nas coś z „prasamic”, które musiały zadowalać się własnym towarzystwem pod nieobecność polujących samców? Pozostawione same sobie, zamknięte w małej społeczności, jednak współpracowały. A to wychowując wzajemnie potomstwo, a to zbierając korzonki, zioła czy gałęzie na ognisko. Było zadanie, były dziewczyny, była praca, a nawet była zabawa.
Mam wrażenie, że trochę z tego mamy i dzisiaj w bieganiu. I bardzo dobrze! Bo cele mogą się zmieniać, ale najważniejsze to znaleźć sobie stado wsparcia. Później jest już prościej. Łatwiej zaplanować trening pod presją innych, łatwiej stawić się na niego, skoro ktoś czeka. Łatwiej wreszcie dać z siebie więcej, kiedy inni patrzą. A co dopiero, kiedy inne…
Do tego znalezienie stada stało się na prawdę łatwe, co zamierzam udowodnić. Przede wszystkim z ratunkiem spieszy internet. Zachęcam do przeszukania Facebooka, Endomondo, forów biegowych i innych „naszych klas”. Przed zawodami łatwo trafić na ogłoszenia osób poszukujących drużyny i drużyn poszukujących zawodników.
A kto powiedział, że to nie może być związek na dłużej? A kto zabroni zaprzyjaźnić się na ścieżce biegowej? Podczepienie się do biegających dziewcząt gwarantuje nie tylko pomoc w motywacji, ale też pewną kontrolę postępów, a do tego psychiczne spa. Bo można sobie poopowiadać o bolączkach, o których mężczyźni milczą, można utyskiwać na przeszkody, które dla nich nie istnieją.
Jeśli zdrowie i forma nie są jeszcze wystarczającą motywacją, to można biegać w szczytnym celu. Żeby zebrać pieniądze na leczenie, żeby propagować profilaktykę onkologiczną, żeby namawiać do aktywności w starszym wieku... Celów jest tyle, ile grup i pomysłów biegających mam, biegających studentek, lekarek, policjantek, prawniczek czy po prostu sąsiadek lub koleżanek.