W 1975 roku 24-letni Steve Roland Prefontaine wracał swoim pomarańczowym kabrioletem MGB z przyjęcia do domu w Eugene w stanie Oregon. Po drodze odwiózł przyjaciela Franka Shortera, mistrza olimpijskiego w maratonie, a potem ruszył prosto do siebie. Kiedy jechał w dół Skyline Boulevard, jego sportowy wóz otarł się o skałę i dachował. Świadek zdarzenia ruszył mu na pomoc, ale było już za późno.
Steve Prefontaine, idol biegającej Ameryki, zmarł przygnieciony wrakiem rozbitego auta. Płakali biegacze w całym kraju, bo śmierć popularnego Pre oznaczała koniec ery rozkwitu mody na bieganie. Prefontaine był dla świata biegowego tym, kim dla boksu swego czasu Muhammad Ali. Jego śmierć biegacze porównywali do zbyt wczesnej śmierci Johna Lennona.
Dlaczego? Bo kiedy pojawiał się na stadionie na godzinę przed wyścigiem, wrzawa była porównywalna z tą, która rozbrzmiewała na finiszach wyścigów, w których nie brał udziału. Gdy natomiast finiszował – wspomina jego trener – kibic nie słyszał własnego krzyku. Trudno w to uwierzyć, ale nawet Ian Stewart, człowiek, który na ostatnich metrach odebrał mu brąz na olimpiadzie, przyznawał: „Nie zasłużyłem na ten krążek. To on biegł tak, że powinien wygrać”.
Prefontaine stał się bohaterem dwóch hollywoodzkich filmów, nakręcono o nim dwa dokumenty i napisano dwie książki. Na popularnej stronie internetowej biegaczy (letsrun.com) jego fani dyskutują dosłownie o wszystkim, co dotyczy ich idola – od obwodu jego kostek do liczby kobiet, z którymi prawdopodobnie spał. Do dziś wspomina go cała Ameryka.
Nikt nie wygra biegu na 5 km bez wysiłku. Na pewno nie takiego, w którym biegnę i ja — Steve Prefontaine
Zbyt drobny na futbol
Na przykład Michael Heald, dziennikarz amerykańskiej edycji „Runner’s World” i zawodnik szkolnej i uniwersyteckiej drużyny biegowej.
„Biegałem w latach 90. i wtedy Pre był moim idolem. Przez wiele lat się z nim utożsamiałem – opowiada. – Wydawało mi się, że jestem do niego bardzo podobny, ale takich jak ja było więcej. Jedni nazywali swoje adresy internetowe jego ksywką, inni biegali wzdłuż torów kolejowych i po przemysłowych dzielnicach miast, jak on miał w zwyczaju robić. Kochaliśmy go wszyscy”.
Heald przekonuje, że Prefontaine potrafił mówić o bieganiu tak, że wydawało się ono zdecydowanie bardziej macho od amerykańskiego futbolu i bardziej olśniewające od najwspanialszej poezji.
„Najlepszym tempem jest tempo samobójcze, a dzisiaj jest dobry dzień, by umrzeć” – powiedział kiedyś Pre i właśnie taką postawą zjednywał sobie młodych ludzi, którzy często zostawali biegaczami, bo nie mieli warunków fizycznych, by walczyć na boiskach ukochanego przez USA futbolu.
„Tak było w przypadku mnie i mojego brata – mówi Michael Heald. – Obaj marzyliśmy o tym, by zostać quarterbackami, ale te marzenia ograniczały się do gry na podwórku. Za to na torach biegowych byliśmy naprawdę kimś”.