Wyjazd samochodu SLRD (samochód lekki ratownictwa drogowego). "Wypadek na dziesiątce!" – z megafonu zawieszonego pod sufitem rozlega się donośny głos dyspozytora. Zaraz potem popołudniową ciszę rozdziera dzwonek. Alarm. Zawsze powoduje uderzenie adrenaliny. Nieważne, czy zastaje strażaka w stołówce siedzącego nad kromką chleba, w WC, w świetlicy podczas szkolenia, czy zrywa brutalnie z łóżka pod koniec 24-godzinnej służby.
W tej samej chwili na ścianie sali gimnastycznej zaczynają migać czerwone diody z numerem samochodu, który zaraz wyruszy na akcję. W dzień strażacy mają 30 sekund, w nocy minutę na usadowienie się w wozie i wyjazd z jednostki. O tym, czy jadą gasić płonące poddasze, czy będą wyciągać ludzi z rozbitego auta albo kobietę z wanny porażoną prądem, czy jadą rozprawić się z gniazdem szerszeni lub ściągnąć z drzewa kota, dowiadują się zwykle już w samochodzie.
"Tak, zdarzały się już sytuacje, kiedy schodziłem z bieżni, wybiegałem z siłowni, zjeżdżałem ześlizgiem do garażu i mokry ubierałem się w strój bojowy" – mówi starszy kapitan Waldemar Goczyński z Komendy Powiatowej Państwowej Straży Pożarnej w Sierpcu. Zjazd jednym z najdłuższych, bo ponad 10-metrowym ześlizgiem w krótkim stroju biegowym zdarza się wprawdzie rzadko, ale wymaga zmiany techniki. Odkryte ciało trze o metalową rurę i trzeba sporej wprawy, żeby nie poparzyć sobie skóry.
Strażacy na bieżni
W komendzie straży pożarnej w Sierpcu panuje nieskazitelny porządek. Nowy budynek, czyste wozy bojowe stoją w garażu wyłożonym białymi płytkami niczym sala operacyjna w szpitalu. Z pozoru życie jednostki wygląda smętnie. Nuda. Ciągłe czekanie. Sygnał o alarmie zmienia ją jednak w gwarny ul.
Komentarze