Mierzył już Dubaj, Seul czy Omsk. Mierzył też wszystkie większe i mniejsze biegi w kraju. W sumie już czterysta razy. Tadeusz Dziekoński. Znasz go? Jeśli zdarzyło Ci się zobaczyć ufoludka w pomarańczowym stroju i białym kasku na rowerze jadącego pod prąd, to raczej był on.
To człowiek, dzięki któremu wyniki polskich zawodów trafiają do światowych rankingów. Człowiek zegarek, którego pozazdrościć nam mogą Szwajcarzy czy Niemcy. Człowiek, który mierzy maratony z dokładnością do pięciu centymetrów.
Rekordów nie będzie
Przed startem to bywa tak – zwłaszcza na mniej znanym biegu – że przyjeżdża elita i pyta organizatora, kto robił atestację. Kiedy pada nazwisko Dziekoński, elita wzdycha: „To rekordów nie będzie”. Wszystko dlatego, że po jego atestacji nie ma szans na krótszy dystans, na to, by trasa zagrała po stronie biegnących. Po jego atestacji jest tylko neutralna.
Taka ma być zgodnie z zaleceniami IAAF (International Association of Athletics Federations), którego jedynym oficjalnym atestatorem w Polsce jest właśnie Tadeusz Dziekoński. Jego przygoda zaczęła się tak, że w latach 80. przyjechał do Polski Amerykanin z branży biegowej i zapytał, jak my tutaj mierzymy trasy. Padła odpowiedź, że nie mierzymy, bo nie mamy czym. Człowiek ten przysłał więc pierwszy w kraju licznik do mierzenia tras i Tadeusz Dziekoński z kolegami ćwiczył.
Był wśród nich Henryk Paskal, który w 1989 roku przystąpił do egzaminu razem z Dziekońskim. Oni i Węgrzy, Czesi, Bułgarzy, Słowacy…