Było to mniej więcej 20 lat temu, może ciut mniej. Nagle na nosach sportowców wyczynowych pojawiły się poprzeczne plastry. Nie na wszystkich nosach, bo na przykład na nosach zapaśników, młociarzy, tyczkarzy nie, za to na nosach piłkarzy, biegaczy, chodziarzy – tak. Im bardziej dana dyscyplina uzależniała zawodników od wdychanego powietrza, tym większe było prawdopodobieństwo, że na ich nosach pojawią się plastry.
Ponieważ każda reguła jest podobno potwierdzana przez wyjątki, szybko ją sobie potwierdziłem pływakami, u których plastrów na nosach nie odnotowałem. A przecież też muszą intensywnie oddychać. Cóż, widocznie woda im je odkleja – wytłumaczyłem sobie to odstępstwo od zasady i zacząłem się dowiadywać, co to za plastry i po co. Nikt nie wiedział. Na biegach, w których brałem udział – nikt nosa nie zaklejał.
Ale oto nastąpił przełom: podczas igrzysk olimpijskich plaster pojawił się na nosie samego Roberta Korzeniowskiego! Wszyscy to zobaczyli na ekranach telewizorów i od tej chwili zagadka nanośnego plasterka zaczęła być wyjaśniana. Najpierw dotarła do mnie interpretacja – by tak rzec – skórno-dotykowa, że mianowicie plasterek drażni skórę na nosie, pobudzając ten szpiczasty organ do wzmożonej pracy, czyli do dostarczania płucom zwiększonej dawki powietrza.
Ta interpretacja dość szybko została jednak zdementowana przez następne, już nieco bardziej fachowe. Ktoś wytłumaczył, że w plastrze znajdują się usztywniacze w postaci dwóch drucików – stanowią one coś w rodzaju sprężynki, która unosi skrzydełka nosowe, powiększając przyrodzoną średnicę dziurki w nosie osobnika i w ten sposób usprawniając oddychanie.