11 jednostek treningowych, ok. 40 km do przejechania dziennie. Tak wygląda trening Tomka Hamerlaka na niespełna dwa miesiące przed paraigrzyskami. Musi ciężko pracować, by najwyższa forma przyszła w Londynie, gdzie wystartuje na trzech dystansach: 1500 m, 5000 m i w maratonie.
"Oczywiście marzy mi się złoty medal, ale nie chce gdybać i zapeszać. Postaram się przygotować jak najlepiej i dać z siebie wszystko" – zapewnia. Po 17 latach ciężkiej pracy z treningami radzi sobie sam, choć czasem korzysta z pomocy trenera Zbigniewa Barana, który namówił go do ścigania się na wózku. Spotkali się na basenie – Tomek trenował wtedy pływanie. Zdecydował się na basen i sport zaraz po amputacji nogi.
Sydney 2000: maraton – 8. miejsce, 1500 m – 10. miejsce
Śmiertelna choroba pojawiła się banalnie. Uderzył się w kolano podczas gry w piłkę nożną. Noga bolała i bolała, więc zaczęły się wędrówki po lekarzach, które trwały ponad rok. W tym czasie nikt nie był w stanie zdiagnozować coraz bardziej bolącego kolana. Dopiero lekarze z Niemiec rozpoznali chorobę – nowotwór złośliwy kości.
Niestety, szans na uratowanie nogi już nie było. "Miałem do wyboru: albo amputacja, albo życie" – mówi. Był zły na lekarzy, że tak długo to trwało. Może gdyby zdiagnozowano go na początku choroby, nie straciłby nogi?
Szybko jednak przestał rozmyślać nad swoim nieszczęściem i wziął się w garść. "To były dla mnie bardzo ciężkie chwile, ale z perspektywy czasu uważam, że wszystko ma jakiś swój cel, nawet taka tragedia. Gdyby to wszystko się nie wydarzyło, nie szykowałbym się teraz na paraigrzyska. Nie wiadomo, czy w ogóle uprawiałbym sport" – twierdzi.
Dla 15-latka choroba i amputacja nogi była przyspieszonym kursem dorastania. Gdy inni zaczynali zwykłe życie nastolatka, Tomek uczył się poruszać o protezie. Z czasem wrócił do szkoły i zaczął pływać, by wzmocnić organizm. Wyjeżdżał na zawody, ale to nie było to.
Któregoś dnia na basenie spotkał Zbigniewa Barana, byłego lekkoatletę, który w wyniku wypadku stał się osobą niepełnosprawną. Obaj postanowili ścigać się na wózkach. Baran rozpisał plan treningowy i wzięli się do pracy. "Mój organizm nie był przygotowany do wysiłku tak, jak organizm trenera, więc na początku dostawał niezłe baty" – mówi Tomek.
Pierwszego startu w maratonie, w Tarnobrzegu, nie wspomina dobrze – to była walka o przeżycie. Sukcesy pojawiły się dopiero po 6 latach od pierwszego treningu. W 1998 r. wózkarze wystartowali w maratonie w Szwajcarii i uświadomili sobie, ile im jeszcze brakuje do światowej czołówki. Trenowali jeszcze więcej, dzięki czemu Tomek pojechał na paraigrzyska do Sydney. Debiut był udany: w maratonie zajął 8. miejsce, a na 1500 m awansował do finału.
Ateny 2004: maraton – 3. miejsce, 10 km – 4. miejsce, 5 km – 5. miejsce, 1500m – 5. miejsce
Starty w międzynarodowych imprezach pozwoliły polskim wózkarzom zorientować się, jak trenuje światowa czołówka i na jakim sprzęcie startuje.
Swój obecny wózek Tomek kupił na Florydzie za blisko 6 tys. dolarów. Rama to koszt ponad 2 tys. dol. Tylne kółka z włókna węglowego to kolejne 2 tys., a przednie 800 dol. Wózek trzeba wymieniać co 4-5 lat, kółka przynajmniej raz na trzy. Na zakup sprzętu wydał własne środki, które udało mu się zdobyć. Związek w tej kwestii nie pomaga.
Komentarze