12 miesięcy temu Kamil zadeklarował, że odpuszcza starty na królewskim dystansie na cały 2018 rok. Bo gdy ma się w domu trzyletnią córeczkę, to ciężko jest złamać życiówkę wypracowaną, gdy Oli jeszcze nie było.
„I nie chodzi o to, że się nie da, że to niemożliwe, że muszę. Ja po prostu nie chcę. Nie mam zamiaru zabierać jej tego czasu, nie chcę być ojcem, którego widuje tylko w drzwiach: jak przychodzi z pracy, a potem wychodzi na trening. Rok 2018 jest dla Oli, bo mała jest w takim wieku, że najbardziej mnie teraz potrzebuje” – mówi Kamil.
A my, pisząc o nim, chcemy uhonorować wszystkich ojców, którzy w jakiejś części wyrzekają się swoich planów biegowych, by zajmować się dziećmi. Bo mamy wrażenie, że mówi się w tym kontekście tylko o matkach biegaczkach, a biegających ojców też jest przecież sporo. Przygoda biegowa Kamila Wiedera zaczęła się w 2013 roku. Jak u wielu z nas: z otyłości, z zastania, z chęci zmiany.
Najpierw pierwszy trening i od razu pierwsza w życiu ściana po 300 metrach biegu. A potem dużo metody Gallowaya. No i poszło. Pierwsza „dycha”, pierwszy półmaraton i maraton. No i życiówka niepobita do dziś – 3:45. „Bardzo dobrze przepracowałem 2014 rok. Sumiennie, mądrze. I to był efekt. A w 2015 roku urodziła się Ola i już nie byłem w stanie poprawić tego wyniku”.