We wrześniu 2011 roku Turia Pitt stanęła na starcie 100-kilometrowego ultramaratonu w Kimberley w Australii. Ten bieg zmienił jej życie. Na 30. killometrze trasy została uwięziona wraz z kilkoma innymi biegaczami w pożarze buszu. Doznała poparzeń na 65% powierzchni ciała i lekarze nie dawali jej szans na przeżycie.
Mimo to w październiku 2016 roku Turia stanęła na starcie Ironmana na Hawajach. Dystans sam w sobie wykańczający, ale dla Australijki był jeszcze trudniejszy. W wyniku obrażeń straciła 4 palce i kciuk, a jej poparzona skóra zupełnie nie spełniała funkcji termoregulacyjnych, bo nie działały gruczoły potowe.
Warto przeczytać: Mirosław Jeznach: stracił ręce, zyskał pewność siebie
A teraz wyobraź sobie: 3,8 km płyniesz z zaciśniętymi pięściami, 180 km pokonujesz na rowerze, z trudem trzymając kierownicę, a w czasie biegu maratońskiego musisz regularnie oblewać się wodą, by nie paść z przegrzania. 29-latka ukończyła Ironmana w czasie 14:37:30 i choć nie zawiesza butów na kołku, to czuje, że coś tym biegiem sobie udowodniła.
„Po pożarze musiałam wszystkiego uczyć się od nowa: chodzić, mówić, jeść. A moja pewność siebie w dużej mierze pochodziła z tego, jak sprawne jest moje ciało” - wyjaśnia.