Z podziękowań wyłączam w zasadzie tylko jednego wolontariusza, który kiedyś, dawno temu, na trasie półmaratonu Kruszwica – Inowrocław stał i palił. Ten obrazek faceta z papierosem w zębach zapamiętałem sobie jako przykry dysonans, jakieś zachwaszczenie pejzażu, który – dzięki tłumkowi biegaczek i biegaczy – miał w sobie coś z zasady zdrowego i pozytywnego.
Pewnie się dziwicie, moi drodzy, że ja tu o takich drobiazgach, bo Wam nigdy taka refleksja do głowy nie wpadła, ale jeśli rzeczywiście nie wpadła, to myślę, że dlatego, że nigdy takiego wolontariusza na Waszej trasie nie było. Bo jest to na szczęście zjawisko rzadkie.
A reszta tych, co na poboczu, jest zwykle bez zarzutu. Nazywam ich w skrócie wolontariuszami, aczkolwiek nie będąc biegłym w kwestiach organizacji imprez biegowych, nie wiem, czy wszyscy oni z własnej woli tak absolutnie i na pewno. Policjanci wiadomo – są tam z racji obowiązków służbowych. Ale strażacy, których coraz częściej widuję na poboczach? Czy też na rozkaz, czy jednak ochotniczo? A dziatwa szkolna? Nie przypuszczam, żeby z własnej woli – to raczej chyba miasto ją zwołuje, żeby zadbać o miłą oprawę i dobrze wypaść w oczach przyjezdnych.
Od razu dodam, że nie przekreśla to pozytywnych skutków obecności dziatwy. W lipcu w Jarosławcu z wielką przyjemnością przybijałem „piątki” małym łapkom, choć tu się przyznam, że jako zawodowy zgryźliwiec nie mogłem się opędzić od myśli, że ta sytuacja nadaje się idealnie na żart rysunkowy typu „seryjka”: rys. 1 – biegnę, rys. 2 – mała dziewczynka wystawia łapkę do piątki, rys. 3 – nasze dłonie się spotykają i rys. 4 – łapka dziecięca jest przeszkodą tak trudną do pokonania, że tracę równowagę i z hukiem się wywalam. Większość tych, co na poboczu, myślę, że jednak z własnej ochoty tam sterczy i dla wszystkich sterczących mam podziw ogromny, bo my to się przynajmniej ruszamy, a oni stoją – i to czasem potwornie długo – w upale lub deszczu. Do samego końca.
Bo regulamin regulaminem, ale w tegorocznym sierpniowym półmaratonie w Radzyminie na przykład grzecznie i z pełną życzliwością wszyscy czekali na tę ostatnią zawodniczkę, która przekroczyła regulaminowy limit o ponad trzy kwadranse. W tymże Radzyminie spotkałem się z jeszcze jednym przejawem życzliwości tych, co na poboczu, dla tych, co nie w czołówce. Na ostatnim zakręcie przed metą gasnącym słuchem wyłowiłem okrzyk: „Jeszcze dwieście metrów!”. To mnie zmobilizowało. Udało mi się przez te 200 m nie popaść w śmierć kliniczną i wtedy usłyszałem okrzyk z drugiej strony trasy: „Jeszcze dwieście metrów!”.
To mnie trochę zdziwiło, bo wielkiej, żółtej, dmuchanej mety wciąż nie było widać nic a nic, ale po następnych 200 m już ją zauważyłem w odległości tak na oko pół kilometra. I wtedy padł trzeci okrzyk kolejnego wolontariusza: „Jeszcze dwieście metrów!”. Już wiedziałem, że to nieprawda, ale wiedziałem też, że dobiegnę. Wyłącznie dzięki tym okrzykom.
RW 10/2017