Artur Kujawiński ma w nogach tysiące kilometrów. Takich biegaczy na świecie jest więcej, ale do tej pory nie było takiego, który pokonałby 4000 km bez dnia odpoczynku i sprawdził przy okazji, jak wygląda każdy skrawek polskiej granicy. A Arti to zrobił. W dodatku bez supportu – jedynie z 7-kilogramowym plecakiem na plecach. Wydaje się, że w tym przypadku mówić o nim „twardziel” to tak, jakby Usaina Bolta nazwać szybkim biegaczem.
Runner's World: Co sprawiło, że postanowiłeś pobiec dookoła Polski?
Artur Kujawiński: Na biegach, w których startuję za granicą, zawsze mam ze sobą polską flagę i wyciągam ją przed wbiegnięciem na metę. Często jestem jedynym Polakiem w stawce, a zawsze chcę pokazać, że jesteśmy walecznym narodem, co udowadniam, nie schodząc z trasy. Potrafimy biegać i pokonywać przeciwności. Kiedyś mi zaświtało, czy dałoby radę obiec swój kraj.
Pomysł zaczął mocniej kiełkować 3 lata temu, po tym jak ukończyłem Badwater. Bieg w USA jest takim wyzwaniem dla organizmu, że wydaje się, że nic cięższego już nie może cię spotkać. Sądziłem, że to spełnienie moich biegowych marzeń, podsumowanie sportowej przygody. Ale kiedy minęło trochę czasu, zacząłem szukać kolejnego wyzwania i wróciłem do pomysłu obiegnięcia Polski.
RW: Przed Tobą nikt tego jeszcze nie zrobił. Chciałeś być pierwszy?
AK: Oj, tak! Bycie pierwszym zawsze mocno mnie nakręca – to taka pozostałość z czasów wyczynowego uprawiania sportu. To było największą motywacją: dokonać tego jako pierwszy. Sprawdziłem, że 2-3 osoby już obiegły Polskę, ale nie zrobiły tego wzdłuż granicy, lecz przez miejscowości, które leżą daleko od tej granicy. Ja nie uważam, że Wrocław leży przy granicy. Ominęli góry, nie przebiegli dokładnie okolic Wolina i Świnoujścia i nie przebiegli Mierzei Wiślanej. Ponieważ więc nikt wcześniej tego nie zrobił, uznałem, że to odpowiednie dla mnie wyzwanie.