Stadion Lechii Tomaszów. Zieloną murawę boiska okala czarna bieżnia. Wanda Panfil przebiega przez środek i przeżywa déjà vu. Wszystko tak samo, jak trzydzieści kilka lat temu. Choć jest różnica.
Nie chodzi o to, że zamiast betonowych trybun są plastikowe krzesełka, a na bandach nazwy firm sponsorujących piłkarzy. Dziś Wanda nie biega już sama, „jak głupia”, po bieżni wokół boiska, w parku i po wałach rzeki Wolbórki. I dzieci już nie pytają rodziców, „co ta dziwna pani robi”.
Na początku lat 80. XX wieku – jako chyba jedyna dziewczyna biegająca po okolicach Tomaszowa, Opoczna i Spały – wysłuchiwała złośliwych docinków i kpin, a teraz przechodnie co chwilę ją pozdrawiają: „Dzień dobry, pani Wando”, a wokół niej truchta roześmiana grupa biegaczek i biegaczy.
Po chwili pogawędki cichną, bo tempo konwersacyjne (z mistrzynią świata) zamienia się w solidne dyszenie. Tym razem przygotowała im biegową piramidę: 400, 300, 200 m na full. Razy trzy. Żarty (na rozgrzewkowym truchtaniu) się skończyły.
Wanda, goń do przodu
„Cieszę się, że już po kilku miesiącach chłopaki i dziewczyny poprawiają wyniki. Ale lepsze życiówki dopiero przyjdą. Biegacz musi być cierpliwy. Ja też nie wygrywałam od razu. A przed startem w maratonie długo się broniłam. Nie podobał mi się ten dystans” – kiedy jej grupa rozgrzewa się przed treningiem, naciągam mistrzynię świata na opowieść o debiucie na królewskim dystansie.
To było dokładnie 30 lat temu, w 1987 roku. Zawodniczka Lechii Tomaszów miała 28 lat i wiele sukcesów na bieżni – była wielokrotną mistrzynią i rekordzistką Polski w przełajach, biegach na 3, 5 i 10 km. „Ale wtedy nie zabrali mnie na Puchar Europy, gdzie miałam startować na dziesiątkę. No to raz przebiegłam w Spale 20 kilometrów i pojechałam na maraton do Berlina. Nie wiedziałam, jakim tempem biec, więc dołączyłam do jakichś biegaczy z Łodzi.
Zobacz: Historia biegania w Polsce. Początki i rozwój biegów masowych