Mo Farah idzie przez olbrzymi kompleks budynków Nike Global Headquarters. Mija tłumy ludzi, którzy zdają się kompletnie nie zwracać na niego uwagi. Może dlatego, że dla 8000 pracowników tego miejsca widok sław sportu przechadzających się po korytarzach to chleb powszedni. A może po prostu dwukrotny mistrz olimpijski i dwukrotny mistrz świata w szarym dresie skutecznie wtapia się w otoczenie?
Farah nie przejmuje się, że jego widok nie powoduje szeptów i pokazywania palcami. Dla niego brak reakcji jest błogosławieństwem. Podczas lunchu (kurczak po tajsku z brązowym ryżem, wielka sałatka i shake truskawkowy) Mo potwierdza, że ta chwilowa anonimowość jest dla niego błogosławieństwem.
Droga do sukcesów
Między łykami shake'a Mo opowiada: „W Wielkiej Brytanii muszę się nieźle nagimnastykować, żeby wyjść z domu i wrócić ze sklepu, nie spotkawszy dziennikarzy czy łowców autografów. Tutaj, w Portland, mogę chodzić po ulicach nawet nago i nikt nie zwróci na mnie uwagi”.
Nawet gdy Farah trenuje lub startuje zagranicą, pod jego domem w Londynie i tak czają się paparazzi polujący na zdjęcia rodziny, prowadzącej w tym czasie normalne życie. Jednak Mo specjalnie nie narzeka, bo jego obecne życie bardzo zmieniło się w porównaniu do skromnego dzieciństwa.
Ośmioletni chłopiec, urodzony w biednej somalijskiej rodzinie, przyjechał do Wielkiej Brytanii, w której musiał poradzić sobie z nowym językiem, kulturą, szkolnymi osiłkami i dysleksją. W szkole nie szło mu dobrze, a jego marzeniem było zostać piłkarzem Arsenalu. Na szczęście nauczyciel wuefu zauważył w nim potencjał biegowy i pokierował w stronę lekkoatletyki.
Dalsze losy Mo to pasmo sportowych sukcesów – jako nastolatek jest najlepszy wśród juniorów w każdej kategorii wiekowej i odkrywa cel życia. Potem przychodzą kontrakty sponsorskie, złote medale, tytuły, przydomek Najlepszego Brytyjskiego Długodystansowego Biegacza Wszech Czasów.
Sukcesy okupił latami wyrzeczeń: wykańczających psychicznie i fizycznie treningów dwa razy dziennie, w zimnie, wietrze i deszczu, a wszystko bez godziwych warunków mieszkalnych czy właściwego żywienia. Mo opowiada, że tak naprawdę nie wiedział, co robił: "Trenowałem, ale nie wiedziałem nic na temat regeneracji, więc po treningu grałem z kumplami w piłkę i jadłem byle co. Wieczorami wychodziłem na miasto na parę piw”.