Wojciech Sobierajski: seryjny rekordzista

Ta historia jest doskonałym przykładem na to, że gdy masz w sobie ducha wojownika, to nie ma szans, żeby ustanowienie 12 nowych rekordów w ciągu 12 miesięcy, było dla Ciebie zbyt wielkim. A jeśli do tego nie lubisz nudy i nie brak Ci wyobraźni, możesz to nawet uczynić swoim sposobem na życie.

Wojciech Sobierajski: seryjny rekordzista archiwum prywatne
Wojtek Sobierajski (fot. archiwum prywatne)

Kiedy rozmawia się z Wojtkiem Sobierajskim, trenerem CrossFit w Legii Warszawa, zawodnikiem teamu OCRA Polska, poszukiwaczem ekstremalnych wyzwań i szalonych sportowych przygód, można odnieść wrażenie, że nie ma takiego przedsięwzięcia, którego by się nie podjął, gdyby tylko uznał je za wystarczająco szalone i adrenalinowe. Wrażenie to staje się jeszcze silniejsze, jeśli spojrzy się na listę jego osiągnięć i sukcesów.

Jego pierwszą poważną sportową pasją było pięściarstwo, które uprawiał przez 10 lat – na koncie ma sto walk bokserskich, kilka wygranych turniejów i mistrzostwo Polski w kategorii do 75 kg. Później przerzucił się na CrossFit, który trenował tak długo, aż nie wygrał największych zawodów w kraju. Wtedy odkrył OCR, czyli biegi z przeszkodami. Podczas gdy ten popularny na Zachodzie sport dopiero zyskiwał sobie fanów nad Wisłą, on już 10 razy z rzędu zwyciężył w zawodach Runmageddon Games i trzykrotnie został wicemistrzem świata.

Wojciech Sobierajski: seryjny rekordzista archiwum prywatne
Wojtek Sobierajski urodził się, by rywalizować i wygrywać, a im bardziej ekstremalne wyzwanie przed nim, tym większa motywacja do podjęcia rękawicy (fot. archiwum prywatne)

„Z jednej strony to niewątpliwie zasługa mojego taty. Chociaż sam nie uprawiał wyczynowo żadnego sportu, trochę tylko jeździł na rowerze, to od najmłodszych lat zachęcał nas do aktywności sportowej – opowiada Wojtek. – Nigdy nie siedzieliśmy w domu przed komputerem czy telewizorem, tylko zawsze coś robiliśmy. Latem na boisku obok domu harataliśmy w piłkę, aż się ciemno nie zrobiło, a zimą wylewaliśmy na nie wodę i graliśmy w hokeja. Codziennie jeździliśmy na rowerze, a co niedzielę tata starą nyską zabierał nas całą rodziną na różne wyprawy: a to do lasu, a to na jakieś górki, tak że cały czas coś się działo”.

Wspomniana nyska była ich samochodem rodzinnym, gdyż Wojtek ma aż sześciu braci i dwie siostry. Tak liczne rodzeństwo, jak zapewnia, to drugi czynnik, który ukształtował jego wojowniczy charakter. A w zasadzie tylko go wzmocnił.

„W rodzinie wielodzietnej rywalizacja to właściwie norma, bo trzeba pokazać, kto tutaj rządzi, ale u mnie jest ona raczej wrodzona – wyjaśnia. – Od małego miałem tak, że we wszystkim, za co się brałem, musiałem wygrywać. Nieważne, o jaki sport chodziło: robiłem wszystko, żeby być w nim najlepszym. Nigdy, dosłownie nigdy nie godziłem się z porażką i do dzisiaj nie nauczyłem się przegrywać”.

Wojciech Sobierajski: seryjny rekordzista archiwum prywatne
Już po pierwszych 100 metrach ciągnięcia „malucha” na rękach Wojtek zdarł sobie skórę do krwi, ale nie było opcji, żeby odpuścił (fot. archiwum prywatne)

Gdyby nie koronawirus, Wojtek pewnie nadal walczyłby o to, żeby w OCR zostać w końcu mistrzem świata; niestety, przez obostrzenia wprowadzone w związku z pandemią zawody były masowo odwoływane i jego ambitne plany w tej dyscyplinie musiały zostać odłożone na później.

„Sobieraj” ma jednak jeszcze jedną cechę, która go definiuje: nie lubi się nudzić. Tymczasowo więc znalazł dla siebie nowe wyzwania: najpierw postanowił spróbować swoich sił w telewizyjnym show „Ninja Warrior Polska”, którego uczestnicy mają do pokonania tor przeszkód (razem z bratem Bolkiem dotarli do finału trzeciej edycji programu), a potem ogłosił, że zamierza w ciągu dwunastu miesięcy 2021 roku pobić 12 różnych ekstremalnych rekordów.

Szalone? Nie dla kogoś, kto wcześniej wspiął się na kominy dwóch elektrociepłowni (202 i 256 metrów), mimo że cierpi na lęk wysokości, i na prymitywnej tratwie dotarł Wisłą z Warszawy do Nowego Dworu Mazowieckiego, nie potrafiąc pływać.

Wojciech Sobierajski: seryjny rekordzista archiwum prywatne
Wojtek musiał aż 500 razy wspiąć się po 5-metrowej linie, żeby „wejść” na szczyt  najwyższej góry Polski (fot. archiwum prywatne)

Zaczął rozgrzewkowo od ataku na rekord Polski w podciąganiu się na linie – w styczniu w ciągu godziny wspiął się na 5-metrową linę aż 111 razy, poprawiając poprzedni rekord o 11 powtórzeń. W lutym porwał się na rekord Polski w ciągnięciu samochodu, idąc na rękach na dystansie 1 kilometra (teraz wynosi on 3 godziny i 16 minut), a w marcu ustanowił nowy rekord w biegu na 10 kilometrów z 50-kilogramowym obciążeniem, którego nie zdjął z barków nawet na sekundę (wynik: 1 godzina, 16 minut i 58 sekund).

W kwietniu wrócił na linę, żeby w limicie 12 godzin wspiąć się na wysokość równą wysokości Rysów (500 podciągnięć po 5 metrów zajęło mu 9 godzin i 38 minut), a w maju wskoczył do basenu, aby poprawić rekord w liczbie martwych ciągów ze 100-kilogramową sztangą pod wodą (333 powtórzenia w godzinę).

Jego seria udanych prób bicia rekordów została przerwana w czerwcu, gdy porwał się na osiągnięcie Aleksandra Doby, który w 1989 roku w 13 dni przepłynął kajakiem 1200 km z Przemyśla do Świnoujścia. Kiedy tylko ruszył, nad Polskę nadciągnęła fala upałów, które w Warszawie zmusiły go do zejścia z wody. „Poprawiając ten rekord, ustanowiony w roku, w którym się urodziłem, chciałem oddać hołd panu Olkowi, który w lutym zmarł po wejściu na szczyt Kilimandżaro” – mówi Wojtek.

Wojciech Sobierajski: seryjny rekordzista archiwum prywatne
Martwy ciąg pod wodą z ważącą 100 kg sztangą paradoksalnie okazał się najlżejszą z prób (fot. archiwum prywatne)

Niezrażony tym niepowodzeniem, w lipcu pobił kolejny rekord: ukończył triathlon olimpijski z 50-kilogramowym obciążeniem. Pokonanie 1,5 kilometra wpław z holowaną na sznurku drewnianą kłodą, a potem przejechanie 40 kilometrów i przebiegnięcie 10 km z kłodą na plecach zajęło mu 6 godzin, 34 minuty i 25 sekund. Z kolei na poprawienie kolejnego rekordu Wojtek potrzebował tylko 22 minut i 45 sekund – tyle czasu w sierpniu zwisał na drążku, czyli o 7 sekund dłużej niż 6 lat wcześniej... jego 11-letni brat Krzysiek!

We wrześniu wrócił do wyzwań siłowych, za cel stawiając sobie przeciągnięcie jak najcięższego samochodu na dystansie 5 metrów – nowy rekord ustanowił już za pierwszym podejściem, kiedy udało mu się przeholować ważącą aż 2274 kg nyskę z pasażerami – a w następnych dwóch miesiącach znów wziął się za rekordy długodystansowe. Nie chodziło oczywiście o klasyczne bieganie – to byłoby zbyt banalne. W październiku Wojtek pchał przed sobą samochód, pokonując w ciągu doby 60,26 km, a w listopadzie został najszybszym biegaczem w Polsce, który pokonał trasę maratonu boso.

Wojciech Sobierajski: seryjny rekordzista archiwum prywatne
Maraton na bosaka i ze złamaną kością piszczelową to hardkorowe wyzwanie, zwłaszcza dla kogoś, kto nie lubi biegać (fot. archiwum prywatne)

„O swoje stopy się nie martwiłem, bo od dziecka chodzę boso i są zahartowane. Dzisiaj już trochę mniej, ale jako dziecko wszędzie chodziłem z ojcem na bosaka” – mówi Wojtek. Większym zmartwieniem mogła być kondycja, bo przed próbą nie biegał przez dobre półtora roku, oraz kontuzja doznana na treningach.

„Nadrabianie zaległości na 9 dni przed startem zakończyło się przeciążeniowym złamaniem kości piszczelowej. Trzy dni przed maratonem lekarz powiedział, że oficjalnie musi mi zakazać startu, ale nieoficjalnie dodał, żebym biegł, bo już nic gorszego mi się nie stanie” – zdradza ze śmiechem.

Ze względu na zimową już aurę w Polsce Wojtek zdecydował się na bicie tego rekordu za granicą, na Marathon des Alpes-Maritimes we Francji. I chociaż w połowie dystansu z Nicei do Cannes paskudnie uszkodził sobie paluch, zahaczając nim o asfalt, i do mety dobiegł na makabrycznie zakrwawionych nogach, kolejny rekord był jego: w maratońskim debiucie wykręcił świetny czas 3:35:33!

Aby ukończyć wyzwanie Wojtek musiał w grudniu ustanowić dwa nowe rekordy. Na pierwszy ogień poszedł rekord Polski w jak najszybszym wejściu po linie o długości 30 metrów. Żeby nie było zbyt łatwo, lina podwieszona była jednak pod balonem, który wzniósł się na wysokości około 500 metrów nad ziemią. Chociaż musiał na chwilę zatrzymać się po pokonaniu 25 metrów liny, udało mu się zakończyć wyzwanie w rekordowym czasie 2 minut i 53 sekund.

Wojciech Sobierajski: seryjny rekordzista archiwum prywatne
Zanim jeszcze projekt „Rekordzista” dobiegł końca, Wojtek już miał plan na 2022 rok - chce w 12 miesięcy pobić 6 rekordów świata (fot. archiwum prywatne)

Na koniec Wojtek zostawił sobie wyzwanie, w którym miał już pewne doświadczenie – jako dodatkową próbę w miejsce przerwanego w czerwcu spływu kajakowego wybrał wspinaczkę na 250-metrowy komin po drabinie. W sylwestrową noc, tuż przed północą, znalazł się na jego szczycie po 14 minutach i 10 sekundach wdrapywania się po 750 szczeblach.

Co ciekawe, choć bieganie jest ważną częścią zarówno jego startów w OCR, jak i wyzwań w ramach tego projektu, Wojtek szczerze przyznaje, że biegania nie lubi i toleruje je tylko jako element swoich przygotowań. „Bieganie podporządkowuję celom, do których treningi mają mnie przygotować, dlatego na przykład ciągnę oponę przez las albo dźwigam na plecach ciężary” – tłumaczy.

Jego maratońska życiówka oraz rekordy osobiste na 5 i 10 km (odpowiednio 17:15 i 36:36) świadczą jednak o tym, że mimo tej niechęci na treningach biegowych nie stosuje taryfy ulgowej. Warto przecież trochę się pomęczyć, by potem spełniać marzenia – nawet jeśli nie są one tak ekstremalne, jak pomysły Wojtka, prawda?

RW 01-02/2022

REKLAMA
}